Zajmiesz się dzieckiem? Nie mogę, czytam! 5 wakacyjnych lektur dla rodziców

Dzieci, wszędzie dzieci i jeszcze więcej dzieci. Od razu widać, że mają wakacje. A my przy okazji zostajemy uszczęśliwieni ogromem czasu na szlifowanie umiejętności rodzicielskich. Ja też was dziś nie oszczędzę, bo choć nie przygotowałam tradycyjnego przeglądu książek do czytania dzieciom, to będę zachęcała do czytania o - zgadliście! - dzieciach.
fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

Czy warto czytać poradniki?

"Jak czytam poradniki o wychowaniu, to nie mam czasu zajmować się dziećmi" - powtarzałam jak mantrę, jeszcze kilka lat temu, kiedy znajomi w pakiecie porad "życie po dziecku" mieli dla mnie listy ulubionych lektur. Dziś, kilkadziesiąt książek dalej, mój opór został przełamany i sama wyszukuję tytuły z półki oznaczonej "rodzice", potem niecierpliwe czekam na ich premiery, czytam, zachwycam się, irytuję, czasem wzruszam.

Owszem, jest bardzo dużo złych tytułów. Ale łatwo je poznać - ich autorzy usiłują autorytatywnie naprawiać rodziców i dzieci, co jest, delikatnie mówiąc, męczące. Na szczęście napisano też sporo książek w których znajdziemy solidną dawkę wiedzy, inspiracji, podpowiedzi, a czasem nawet rozgrzeszenia, potrzebnego kiedy zjada nas poczucie winy, że coś znowu poszło źle.

Do dzisiejszego zestawiania wybrałam pięć tytułów. Dwa z powodu wakacji - to idealny moment, żeby dać dzieciom choć trochę tej swobody, którą my mieliśmy w dzieciństwie. Trzy kolejne książki są jednego autora, Jespera Juula, ale nie dlatego, że jest moim ulubieńcem. Zwyczajnie szukałam zróżnicowanych tematów i w kolekcji pana Juula znalazłam zarówno coś dla traktowanych po macoszemu rodziców nastolatków, jak i dla powiększającej się grupy rodziców dzieci określanych jako agresywne i - na koniec - dla ojców. Zapraszam.

fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

OSTATNIE DZIECKO LASU Richard Louv, wydawnictwo Relacja

Moja ukochana książka. W Polsce ukazała się rok temu i zrobiła na mnie wielkie wrażenie, mimo że jest napisana tak sobie. Za dużo w niej powtórzeń i powrotów do tych samych wątków. Gdyby ktoś rzetelnie zredagował tekst, skracając go o jedną trzecią, byłaby to jedna z najlepszych książek z tematyki dziecięcej, jaką kiedykolwiek czytałam. Piszę to, żebyście w razie rozpoczęcia lektury nie porzucali jej w trakcie nawet jeśli będzie się miejscami ciągnąć. Treść jest na tyle inspirująca, że naprawdę warto zapoznać się z całością.

Książka, w dużym uproszczeniu, jest o tym jak w ciągu ostatnich lat my, dorośli, oddzieliliśmy dzieci od natury. Jak nasze coraz bardziej cywilizowane społeczeństwo, doprowadziło do kryminalizacji zabaw na świeżym powietrzu. O co chodzi z tą kryminalizacją? Ostatnie pokolenia praktycznie straciły prawo do swobodnych zabaw na nieużytkach, pustych działkach, ulicach, lasach, łąkach, słowem - w przestrzeni, która nie jest do tego przeznaczona i przygotowana zgodnie z naszym, dorosłym, wyobrażeniem.

Richard Louv uświadamia nam jak bardzo proces ten zintensyfikował się w ciągu ostatnich dwóch dekad, a potem przechodzi do opisania jego skutków, w tym dość świeżego pojęcia "zespołu deficytu natury". Deficyt ten, jego zdaniem, ściśle wiążę się chociażby z diagnozowaniem coraz szerszych grup dzieci jako ADHD-owców.

Książka jest nasycona badaniami, przykładami, pomysłami, lekturami i analizami zarówno systemu szkolnictwa, jak i prawa - głównie na przykładzie USA, ale podobne mechanizmy możemy zaobserwować już u nas. Jednocześnie dużo w niej bardzo osobistych obserwacji i wspomnień autora i jego rozmówców, w których większość z nas znajdzie klimat własnego dzieciństwa. Co jest najlepsze w tej książce? Uświadamia wagę kontaktu z naturą zarówno dziecka, jak i człowieka dorosłego. I to w tak skuteczny sposób, że jeszcze podczas lektury czytelnik czuje zaduch czterech ścian i potrzebę natychmiastowego wyjścia na zewnątrz.

fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

WOLNE DZIECI Peter Gray, wydawnictwo MiND

Zastanawiałam się czy jest sens polecać tytuł, który znają pewnie wszyscy rodzice sięgający po literaturę z tematyki dziecięcej. Z drugie strony, kiedy tylko odkładałam "Wolne dzieci" na bok, czułam jak oskarżycielsko na mnie zerkały. No to dodałam. Książkę, która całą treścią mówi: daj spokój swojemu dziecku, pozwól mu się bawić, zwróć mu wolność!

Oczywiście Peter Gray nie poprzestaje na samym przesłaniu "uwolnienia" dzieci. Naprawdę cierpliwie tłumaczy czytelnikowi znaczenie zabawy, cofając się do jej roli plemiennej. Przy okazji przeprowadza nas przez historię szkolnictwa i roli dziecka w kolejnych systemach społecznych. Opowiada o wolnych szkołach, ludzkim instynkcie uczenia się, roli zabawy w zdobywaniu nowych umiejętności, ale też zapamiętywaniu, motywacji do podejmowania zadań wymagających wysiłku, czy radzeniem sobie z emocjami, odpowiedzialnością, samokontrolą. Czytając Gray'a przypominamy sobie, że zabawa jest dobra na wszystko. Pod warunkiem, że nie odbywa się na smyczy trzymanej przez rodzica.

Wydaje mi się, że jednym z najczęściej pojawiających się w tej książce słów jest "swoboda". Swobodna zabawa, swobodne zachowanie, swoboda myśli, itd. Złapałam się na tym, że zapomniałam o tym słowie. Właściwie nie potrafię powiedzieć - choć dosłownie kilka godzin temu wróciłam z długiego urlopu - kiedy używałam słowa "swobodnie". Ale muszę przyznać, że książka działa. Poważnie. Sprawdziłam na sobie. Po jej drugim przeczytaniu, na wyjeździe, pozwoliłam mojej sześciolatce na zabawę całkowicie pozbawioną nadzoru dorosłych. W obcym miejscu, na nieznanym terenie, poza zasięgiem mojego wzorku. Było to wielkie wyzwanie. Dla mnie, nie dla niej oczywiście. Można powiedzieć, że pan Peter przemówił mi do rozsądku. Tym bardziej polecam.

fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

NASTOLATKI. KIEDY KOŃCZY SIĘ WYCHOWANIE? Jesper Juul, wydawnictwo MiND

To ważny tytuł, biorąc pod uwagę, że nastolatkom nadal poświęca się znacznie mniej uwagi niż maluchom, czy średniakom. Wystarczy popatrzeć na blogi i serwisy parentingowe - można by pomyśleć, że ludzkie dzieci dorastają do lat dziesięciu, potem magicznie znikają i pojawiają się jako dorośli. Może ma to coś wspólnego z tym, że małe dzieci to wdzięczny temat, a nastolatki nieco mniej? Tym bardziej zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Sama przeczytałam ją z dużą ciekawością, zwłaszcza, że autor postawił w niej bardzo ryzykowną tezę. Otóż Jesper Juul zapewnia nas, że wychowanie dziecka trwa jedynie do 12. roku życia.

Przyznacie, że termin jest dyskusyjny. Wcale nie mam ochoty się z nim zgodzić - tak mało czasu, tak wiele rzeczy do zrobienia! Nie mówiąc już o tym, ze mój nastolatek ma lat 15, więc właściwie jest już po ptakach, teraz tylko pozostało mi rozliczenie co się udało/co zawiodło w moim wychowaniu.

Oczywiście Jesper Juul nie zwalnia rodziców z zajmowania się dziećmi po ukończeniu przez nie 12 lat. Tak lekko nie ma. Stawia przed nami zadanie znacznie trudniejsze. Jego zdaniem etap wychowania wprawdzie dobiegł końca, ale rozwój trwa w najlepsze, więc my, rodzice, powinniśmy w nim uczestniczyć - służyć radami, wsparciem, obecnością. Na czym polega różnica? Głównie na stopniowym, ale zdecydowanym przekazywaniu odpowiedzialności dziecku. Czyli tym, co jest jednym z najtrudniejszych wyzwań bycia rodzicem.

W tej książce pisarz poświęca uwagę dwóm głównym kwestiom. Po pierwsze konieczności konfrontowania się z sobą samym. Rodzic musi poradzić sobie najpierw z własnymi deficytami emocjonalnymi, które często przenoszą się na relację z dzieckiem. Drugą kwestią jest stały kontakt z nastolatkiem, nawet jeśli jest on w fazie największej opryskliwości czy buntu. Mnie książka przypomniała, że każdy, również nastolatek, ma prawo do zniechęcania, smutku, złości i są to stany zupełnie normalne, a nie świadczące o znajdowaniu się w fazie "trudnego wieku".

fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

AGRESJA - NOWE TABU? Jesper Juul, wydawnictwo MiND

Wiele razy spotkałam się ze zadaniem, że to najlepsza książka pana Juula. Byś może dlatego, że jest w niej coś uwalniającego. Dosłownie. Rodzic dziecka będącego na etapie zachowań agresywnych dostaje możliwość złapania spokojnego oddechu: "Aha, więc agresja jest przydatna. Nie jest końcem świata".

Oczywiście, jak już tylko rodzic odsapnie, otrzymuje zadanie do wykonania. Ma świadomie zmierzyć się z agresją. W tym również swoją. Przede wszystkim jednak uświadamia sobie, że agresja nie wynika ze złego charakteru dziecka. To jedynie sygnał: coś jest nie tak, coś powoduje frustrację, której ujściem jest agresja. Moment, kiedy rodzic to sobie uświadomi może być bardzo oczyszczający - przestaje walczyć z objawami, a zaczyna szukać źródeł problemu i tym samym w końcu ma szansę poradzić sobie z trudnościami.

Juul zwraca też uwagę na to, że agresja stała się w dzisiejszym świecie etykietą, kodem, którym rodzice, specjaliści, a często nauczyciele określają większość dzieci sprawiających trudności. Niestety w ich języku oznacza to, że dziecko już takiej jest i nie da się nic z tym zrobić, poza zdyscyplinowaniem i stłamszeniem nieodpowiednich zachowań.

Sięgnęłam po ten tytuł bez większego przekonania, raczej z poczucia obowiązku na zasadzie: warto poczytać o agresji, w świecie, w którym ciągle przekonuje się nas, że dzieci i młodzież są coraz bardziej agresywne. Po lekturze myślę, że to książka dla wszystkich rodziców. Bo nawet jeśli nie mamy kłopotów z agresją własnych dzieci, to one też żyją w społeczeństwie, gdzie zawsze jakiś agresor się trafi. Wiedza o zjawisku może pomóc, kiedy nasz potomek będzie musiał stawić czoła agresji w szkole, na podwórku, czy obozie.

fot. Ania Oka fot. Ania Oka fot. Ania Oka

BYĆ MĘŻEM I OJCEM Jesper Juul, wydawnictwo MiND

Na okładce znajdziemy hasło "Uwaga! To książka tylko dla mężczyzn". I rzeczywiście. Została napisana zdecydowanie dla mężczyzn podejmujących się roli mężów i ojców, z naciskiem na ojców. Ja oczywiście całość przeczytałam, inaczej nie mogłabym polecić tego tytułu. A polecam, choćby do podsunięcia tym tatom, którzy chcieliby coś skorygować w swoich tacierzyńskich zachowaniach, albo są zainteresowani tematem własnego rozwoju - jako ojców.

Jednocześnie jest to też dobry tytuł dla kobiet nie mających zbytniego zaufania do partnerów, jako do ojców. Chyba każdej z nas wyrwało się chociaż raz, kiedy obserwowałyśmy jak nasz współ-rodzic karmieni/ubiera/myje dziecko: "Ja to zrobię". W domyśle "Ja to zrobię LEPIEJ". Mogło też zdarzyć się, że zaprotestowałyśmy na przykład przeciwko tato-synowym przepychankom siłowym na podłodze, tłumacząc, że głowa nam pęka od wrzasków, a tak naprawdę uznałyśmy, że to dziwna zabawa.

Po przeczytaniu tej książki, kobieta ma szansę na zmianę spostrzegania sposobu budowania więzi między ojcami i synami, ale też ojcami i córkami. Łatwiej będzie jej zaakceptować różnice w podejściu do wychowywania dzieci, skoro pozna ich powody. Najważniejsze jest to, że książka umożliwia odróżnienie wyimaginowanych niedociągnięć partnera jako ojca, od prawdziwych sytuacji w których mężczyzna rzeczywiście nie sprawdza się i fakt ten wymaga podjęcia konkretnych działań.

Dla mężczyzn - to w końcu wakacyjna propozycja dla panów - tytuł ten może być naprawdę porządkującym przewodnikiem w zrozumieniu własnych zachowań, ale też dobrą podpowiedzią, jak radzić sobie z "matczynym szowinizmem", czyli czymś, czym Jesper Jull określa kobiece poczucie wszechwiedzy w wychowaniu dzieci. Niechętnie potwierdzam, że zjawisko jest dość często spotykane i mężczyźni powinni się z nim dzielnie mierzyć.

fot. screen a YouTube fot. screen a YouTube fot. screen a YouTube

MAŁY KSIĄŻĘ

PS. A jak już sobie poczytacie, nie zapomnijcie wybrać się rodzinnie do kina. W piątek premiera "Małego księcia". Jak obejrzałam zwiastun, to mi się skojarzył z dzisiejszym tematem. Zwłaszcza początek, kiedy mama pokazuje głównej bohaterce wielki, rozkładany plan i mówi ?Będzie z ciebie wspaniały dorosły!?. Auć!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.