Biuro jest jak dżungla. Przetrwają w nim najsilniejsi

Instrukcja tłumacząca różnicę między zlewem a zmywarką. Zakaz brania reklamówek ze sklepu oraz e-maile podszyte mściwą złośliwością. Ot, przykłady z wojny, która toczy się codziennie w biurach. I nikt tam nie bierze jeńców.

fot. Shutterstockfot. Shutterstock fot. Shutterstock A ich to chyba cieszy... fot. Shutterstock

Nie ma chyba bardziej niezdrowego i nienaturalnego ekosystemu niż współczesne biuro. Siedzimy tam godzinami, robiąc często absurdalne rzeczy z ludźmi, których nam narzucono odgórnie, a z którymi musimy spędzać więcej czasu niż z własną rodziną i przyjaciółmi. Niestety nie wszystkim jest nam dane "robić to, co kochamy" za pensję. Ja, na przykład, próbowałam zmonetyzować moje hobby, ale okazało się, że nikt nie chciał mi płacić za oglądanie seriali na Netflixie w piżamie i jedzenie ciastek.

Nic dziwnego, że zupełną plagą wielu biur są przeróżne ciche wojny podjazdowe i zachowania z kategorii pasywno-agresywnych. Niektóre firmy oferują nawet kursy, mające na celu pomoc w ograniczeniu takich zachowań. Ale co one zmienią, gdy pracownik już trzeci rok nie dostał podwyżki, a tu na dodatek ktoś zostawił swój brudny kubek na jego biurku, a w zamian zabrał jedyny działający zszywacz.

Zasady organizacji żywienia zbiorowego

Podobnie jak przy dzieleniu mieszkania ze współlokatorami, nic nie wzbudza takich emocji jak kwestie żywieniowo-higieniczne. Każda firma zdaje się mieć przeróżne skomplikowane rytuały, których naruszanie skutkuje sankcjami. W mojej firmie szczególnie ważne są rundy herbaciano-kawowe. Największym przestępstwem jest zrobienie kawy lub herbaty tylko sobie, a nie całemu zespołowi. Przez co jestem notorycznie odwodniona, bo nie chce mi się robić ośmiu herbat. Nie lubię też, gdy inni robią mi herbatę, bo mam bardzo konkretne wymagania. Chciałabym się z całego programu jakoś wypisać, ale jako że wszystko funkcjonuje w niepisanej i nieoficjalnej przestrzeni, to się nie da.

Znajomy, który postanowił upewnić się, że nie będzie proszony o robienie kawy, pierwszego dnia zrobił swojemu szefowi najbardziej ohydną kawę na jaką było go stać i rzeczywiście nigdy potem już kawy nie musiał robić. O kwestii jedzenia w lodówkach biurowych, można by napisać całą pracę akademicką. Jedzenie znikające, jedzenie leżakujące tygodniami. Wszystkie te kwestie są często poruszane w mailach ogólnobiurowych lub na anonimowych karteczkach przylepianych na drzwi lodówki. Kto komu co zjadł, kto czego nie zjadł i zostawił w lodówce do zaśmierdnięcia, kto komu wyrzucił ulubione plastikowe pudełko na lunch. To są wszystko sprawy życia i śmierci.

fot. Pexels.comfot. Pexels.com fot. Pexels.com W biurze nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać fot. Pexels.com

Bezpieczeństwo i higiena pracy

Najwięcej kreatywności jednak, pracownicy wykazują w instruowaniu się w kwestiach czystości i ochrony środowiska. Znajomi na mój apel usłużnie przesłali mi zdjęcia przeróżnych porad, które wiszą w ich biurowych kuchniach. Czyta się to wszystko, jak porady dla Marsjan, pierwszy raz odwiedzających Ziemię. Koleżanka pracuje w miejscu, gdzie ktoś usłużnie tłumaczy pisemnie różnicę między zlewem a zmywarką, polegającą na tym, że w zmywarce naczynia myją się same, a w zlewie nie i uczulającą pracowników, aby dokonywali uważnego wyboru.

Ktoś inny wysłał mi dziesięciopunktową instrukcję użycia łyżek do herbaty , kończącą się szczęśliwym umieszczeniem czystych łyżeczek z powrotem w szufladzie, gdzie odnajdzie je sfrustrowany autor notatki. Jeszcze inna osoba wysłała mi list, w którym autor żąda, żeby każdy udający się do sklepu pamiętał o zabraniu reklamówki ze sobą i pod żadnym pozorem nie brał nowej ze sklepu. Po czym następuje długi akapit opisujący czekającą nas zagładę ekologiczną i nawołujący do brania pod uwagę naszych (nienarodzonych jeszcze) wnuków. Całość utrzymana jest w takim tonie, że nawet najbardziej zagorzały obrońca fauny morskiej ma ochotę po przeczytaniu wrzucić całą ciężarówkę plastikowych torebek prostu do oceanu.

fot. pexels.comfot. pexels.com fot. pexels.com fot. Pexels.com

Reguły korespondencji elektronicznej

Jednak nic nie daje takich możliwości jak e-mail. Ładunek agresji jaki można wrzucić do jednego lub dwóch zdań w zwykłym mailu jest oszałamiający. Czasem nawet nie trzeba zawierać tego w treści. Normalny e-mail, w którym ktoś pyta grzecznie, czy coś o co prosił zostało już zrobione, zmienia się w mały akt agresji, jeżeli nadawca umieści w kopii przełożonego adresata.

"Służenie dobrą radą" też wydaje się łatwiejsze przez maila. Koleżanka co jakiś czas dostaje maile, które współpracowniczka zaczyna od "zauważyłam, że", a kończy złotymi radami w przeróżnych kwestiach, od kolorowego feng shui ( "podkreślasz rzeczy ważne na czerwono, to wygląda agresywnie, następnym razem spróbuj zielonego" ) do tytułologii ("Jestem pewna, że lekarz Maciejowska ma tytuł profesora, następnym razem nie zapomnij rozpocząć od "Pani Profesor" ). I oczywiście zdanie, które jak nic innego oddaje biurową frustrację i agresję: "Możesz mi przypomnieć, kto jest twoim przełożonym?".

Budowanie marki

Ostatnią kategorią sporów biurowych jest konflikt na linii lojalność do firmy i rozgrywa się między pracownikami, którzy wierzą w firmę jak w Biblię i takich, którzy niekoniecznie. Ci pierwsi nigdy nie omieszkają ci przypomnieć, że wszyscy pracownicy powinni mieć ustawioną tapetę i wygaszacz ekranu z logo firmy, więc co robią te ośnieżone szczyty na twoim pulpicie?

Kiedyś pracowałam w firmie luźno związanej z przemysłem modowym i mimo że stroiłam się tam codziennie jak nigdy wcześniej i nigdy później, to raz usłyszałam: "Ładne buty, ale chyba wczoraj też w nich byłaś?" . Nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć, ale pokornie rozbudowałam kolekcję butów na obcasach do 32 par (mam je do tej pory, większość nówki sztuki). Inna dziewczyna, mająca pecha pracować z produktami do pielęgnacji włosów usłyszała, że jej fryzura to największa ironia tego działu.

Najbardziej irytujące są chyba firmy, które wprowadzają swoje własny język i zmuszają pracowników do operowania nim. Są na przykład takie, które upierają się, żeby wszyscy pracownicy nazywali się "partnerami" i zatrudniają całą armię "partnerów", którzy ci zawsze o tym przypomną, gdy przypadkiem zwrócisz się do kogoś inaczej. Koleżanka straciła pracę, gdy perwersyjnie zwracała się do wszystkich "towarzyszu" zamiast "partnerze" i tłumaczyła, że jej się myli.

Opowiedziałabym coś jeszcze, ale kończy mi się przerwa na lunch i zaraz mam telekonferencję, której celem jest ustalenie, o czym będą następne telekonferencje.

Dziękuję wszystkim, którzy podzielili się za mną swoimi historiami. Mam nadzieję, że pozmieniałam na tyle, że nikt z was nie wyleci z pracy.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.