W życiu nie jest ważna ani inteligencja, ani uroda. Chodzi o zupełnie inne cechy

Uświadomiłam sobie to ostatnio po serii spotkań ze znajomymi sprzed lat. Dziś zupełnie nie cenię tego, co mnie uwodziło kiedyś. Przyjaciół wybieram już według mądrzejszego klucza.

pexels.com

Miałam w ostatnich dniach serię przypadkowych spotkań ze znajomymi z przeszłości - a to wpadłam na koleżankę ze szkoły, niewidzianą przez ostatnich "n" lat, a to los zetknął mnie z kolegą, który w dawnych czasach należał do tej samej grupy towarzyskiej, co ja. Co prawda Facebook daje możliwość śledzenia na bieżąco ludzi z różnych czasów, ale jednak co kontakt osobisty, to kontakt osobisty. Nikt na portalach społecznościowych nie chwali się porażkami i dopiero w kontakcie twarzą w twarz wychodzą wszystkie zmarszczenia brwi i ciężkie westchnienia.

Te spotkania uświadomiły mi, jak bardzo zmienił się przez ostatnie dwadzieścia lat mój stosunek do rozmaitych ludzkich cech. Jak bardzo nieważne okazały się dawne zachwyty i olśnienia. Z drugiej strony - jak dużo jest takich, których znaczenia niedoszacowałam. I - czy to nie dziwne, że powinnam była wiedzieć, że tak będzie, bo przecież słyszałam o tym od starszych rodzinnych kobiet, a jednak nie wiedziałam!

Postanowiłam więc skatalogować te cechy, które uważam za najbardziej przecenione lub niedocenione. Może ktoś to przeczyta we właściwym momencie i mu się przyda.

1. Przeceniona uroda

Wszystkie znane mi dziewczyny, którym nie udało się ułożyć sobie życia (a chciały) są bardzo piękne. Mam na przykład koleżankę, która jest tak urodziwa, że trudno od niej oderwać wzrok i trup męski ściele się u jej stóp. Co z tego! Zawsze przekonana, że z racji tej niewiarygodnej urody zasługuje na coś więcej, niż inne śmiertelniczki, przegapiła szansę na wielką miłość i proste szczęście. Wiem, wiem że są kobiety, którym na tym nie zależy, jej zależało. Tylko miało to być szczęście na miarę jej niewiarygodnej urody - i ta miara okazała się zbyt wielka. A teraz jeszcze powoli zaczyna działać czas, więc zamiast cieszyć się życiem i jego różnymi kolorami, dziewczyna całą energię poświęca na to, żeby się nie zmieniać. Codziennie toczy z góry przegraną walkę, a mogłaby zamiast tego - bo ja wiem - pojechać do Indii albo nauczyć się łaciny.

2. Pochwała nudy

Pierwszy chłopak mojej serdecznej koleżanki, niedawno wpadłam na niego w metrze. Czemu go rzuciła te sto lat temu? Bo był nudny. Przewidywalny. Słowny. Odtąd - dotąd, bez krzty tego szaleństwa, o którym wszystkie marzymy. Co z tego, że zawsze wieczorem zarzucał jej swój sweter na ramiona. Nie miał w sobie nic z Khala Drogo . I oto widzę go, jak wychodzi z metra, łysy, z brzuszkiem, objuczony dziećmi i pakunkami, śmieje się do rozpuku, całuje jakąś kobietę w policzek. Boże, jaki on fajny - myślę - gdzie ona miała oczy. Bo ona, oczywiście, wyszła za tego Kahala Drogo, dla którego kompletnie straciła głowę, a on szybko ją zdradził, a potem rzucił, jak ich córeczka miała półtora roku.

3. Jałowa błyskotliwość

Miałam naprawdę dużo błyskotliwych znajomych, czytelników literatury, bywalców imprez kulturalnych, przyszłych twórców nowych systemów filozoficznych, wynalazców i noblistów. Gdzie są dziś? No gdzieś tam są! Nawet i robią ciekawe rzeczy, ale jednak zapowiadało się na fajerwerki, a skończyło się na sztucznych ogniach. Co się zatem stało? Podobna rzecz, jak z wielką urodą. Błyskotliwość, talent i nadmiar uznania rozleniwiają. Wydaje się, że wszystko można mieć bez wysiłku - i tego wysiłku właśnie w ich przypadku zabrakło. Dobra wiadomość dla was wszystkich, którzy jesteście na początku życiowej drogi, brzmi: znacznie więcej zależy od woli człowieka niż od talentu. Najdalej w moim otoczeniu zaszli ci drobni stukacze, którzy konsekwentnie, krok po kroczku szli w zaplanowanym przez siebie kierunku.

4. Wariactwo nie zawsze cudowne

Każdy lub prawie każdy z nas ma parę fantastyczny wspomnień, które przywołuje się podczas większości spotkań po latach - główną postacią opowieści jest zwykle jakiś etatowy narwaniec lub etatowa wariatka, osoby uwielbiane przez otoczenie, ze względu na swoją dzikość, szaleństwo, totalny brak hamulców. Gośka, która się upiła na imprezie, rozebrała do naga, a potem owinęła głowę ręcznikiem i poszła gadać ze strażnikiem w ambasadzie radzieckiej. Andrzej, który rozwścieczył się, że urzędniczka traktuje go jak namolną muchę i mnoży problemy, więc rozpędził pięść i stłukł szybę. Takie historie cudownie się opowiada, ale z moich obserwacji wynika, że większość fantastycznych świrów, którzy ze swojego wariactwa nie wyrośli na czas, skończyła smutno. Tak jak Gośka, która walczy dziś z uzależnieniem i Andrzej, którego pochowano parę dni temu.

5. Zwykła ludzka dobroć

Gdyby mnie ktoś parę lat temu zapytał o cechy, które najbardziej cenię, to nie jestem pewna, czy dobroć znalazłaby się na pierwszym miejscu. Chyba nawet nie na piątym. Widzę, że to się bardzo we mnie zmieniło i takie zwykłe, miłe odruchy, ofiaraność, hojność emocjonalna, umiejętność odpuszczania, czyli wszystko to, co w moim pojęciu składa się na hasło "dobry człowiek" cenię dziś bardziej niż, na przykład, błyskotliwą inteligencję. Zdałam sobie z tego sprawę jakiś czas temu, kiedy miałam gorszy moment w życiu - zachorował ktoś bliski i poczułam, że natychmiast potrzebuję wsparcia przyjaciół. Zupełnie instynktownie zadzwoniłam wtedy do kilku osób. I przyszła refleksja, że jedyną wspólną cechą całej tej bandy jest to, że ich znam, ale też nic poza tym, bo ani światopogląd, ani wiek, ani wyznanie, ani status, ani nawet poczucie humoru, nul! Tyle, że wszystko to są dobrzy ludzie. Tacy pewni, bezpieczni i pomocni, bez względu na okoliczności.

Życzę wam, żebyście takich mieli dookoła. No i sami tacy byli.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.