6 niepopularnych nawyków, które sprawiły, że czuję się szczęśliwsza

Przewracanie oczami podczas rodzinnego obiadu, szpileczki wpijane przez znajomych - czasami lepiej nie oglądać się na to, co inni powiedzą, bo szczęście nie musi kryć się w oczywistych wyborach.

Na pewno to znacie: babcia, która wzdycha, bo nie jecie mięsa, kumpel z pracy poklepujący po ramieniu na wieść, że udzielacie się społecznie za darmo, dzieciate koleżanki na siłę próbujące sprzedać wam macierzyństwo. A przecież czasem to właśnie wybory pod prąd decydują o tym, że czujemy, że życie jest w naszych rękach. Oto kilka nawyków, które ludzie uwielbiają krytykować, przetestowanych na własnej skórze.

1. Lubię wynajmować mieszkanie . Kiedy na spotkaniach rodzinnych któraś z cioć bądź babć pyta, czy chcę wziąć kredyt na mieszkanie, kręcę głową. Jestem głucha na szpileczki typu: "po co spłacać czyjś kredyt" lub "na swoim najlepiej". Należę do osób, które zamiast kredytu na ćwierć wieku wolą długoterminowy najem, i nie uważają tego wyboru za "mniejsze zło". Powody? Nigdy nie byłoby mnie stać na mieszkanie, z którego teraz piszę ten tekst, w najzieleńszej i najdroższej dzielnicy Warszawy, które udało mi się wynająć na atrakcyjnych warunkach. Nie myślę też o mieszkaniu jako inwestycji na przyszłość - dla moich dzieci - bo ich nawet na razie nie mam i nie wiem, czy będę mieć. Nie ma też co kryć, że jestem szczęściarą: mam dużą rodzinę w moim mieście, która w razie jakichkolwiek zawirowań przyjmie mnie pod swój dach. A poza tym - po prostu lubię zmiany!

Mam świadomość, że te argumenty mogą być dla kogoś nieprzekonujące. Nieraz nasłuchałam się, jak jestem nieodpowiedzialna i samolubna (pozbawiając domniemane dzieci dachu nad głową). Ale zostaję przy swojej wersji: kredyt na mieszkanie nie jest równoznaczny z własnym mieszkaniem czy bezpieczeństwem - jest równoznaczny z kredytem na mieszkanie. Więc jeśli czujesz presję, że kolejne koleżanki z twojej pracy kupują mieszkania, a pan w banku miło się uśmiecha łechcąc twoje ego zdolnością kredytową - zastanów się dwa, nie, cztery razy. I przeczytaj "13 pięter" Filipa Springera .

Widok z oknaWidok z okna fot. Mroux mieszkanie mam ciasne i nie własne, ale ten widok! fot. Mroux

2. Staram się nie planować spotkań z dużym wyprzedzeniem. Pamiętacie, jak w podstawówce człowiek mógł po prostu wpaść do koleżanki czy kolegi z klasy, swoje przyjście anonsując z wyprzedzeniem maksymalnie półgodzinnym? Tęsknię za tymi czasami. Należę do osób, których rozkład dnia jest dość elastyczny; trudno mi się umówić na dwa tygodnie do przodu, bo czasem praca niespodziewanie się wydłuża, często zdarza się też, że akurat mam wolniejszy dzień i miło byłoby zjeść z kimś obiad na mieście. Ale bez umówienia z wyprzedzeniem? Zapomnij! Mam oczywiście świadomość, że każdy ma zdecydowanie za dużo wątków na głowie, i często na spontaniczne spotkania nie ma czasu. Jednak z najbliższymi przyjaciółmi mam umowę - lepsza rozmowa przy desce do prasowania ("spotkałabym się, ale muszę coś ogarnąć w domu"), lepszy bałagan czy krótki spacer z psami, niż przekładanie spotkań w nieskończoność.

3. Zamiast imprezy wolę kocyk i książkę. Jestem pogodzona z moim introwertyzmem i świadomie unikam dużych skupisk ludzkich, które wymagają ode mnie korzystania z, nigdy dobrze nie opanowanej, umiejętności small talku. Nie oszukujmy się - kiedy w metryczce ma się dwójkę z przodu, trudno chwalić się zaśnięciem w sobotę o 22. Z czasem jednak, przestałam się przejmować i teraz, gdy ktoś, kogo chcę spotkać zaprasza mnie na imprezę, proponuję w zamian wspólny obiad czy spacer. W końcu życie towarzyskie może mieć różne formy - ważne, by sprawiało przyjemność.

Wypoczynek emeryta? Ale jaki satysfakcjonujący! fot. Unsplash

4. Dużo pracuję. "Po co ci to? Nie było pracy w urzędzie jakimś czy w szkole?" - ten tekst jak bumerang wraca na każdym spotkaniu rodzinnym. Z wykształcenia jestem italianistką, ale po studiach szybko wykonałam zwrot zawodowy i postanowiłam robić książki dla dzieci. Teraz, razem z dwoma przyjaciółkami tworzę też magazyn o kulturze śródziemnomorskiej, mam swoją działalność. Niepewne pieniądze? Tak. Góra roboty? Owszem. Zawalone popołudnia? Zdarzają się. A jednak, mimo wszelkich utrudnień wiem, że to moja droga i cieszę się, że nią idę, nawet, kiedy w niedzielę po południu zdarza się, że muszę poprawiać teksty czy kontrolować zamówienia.

5. Mam inne pasje niż mój chłopak. Wiem, że są pary, które wszystko robią razem - od wspinaczki wysokogórskiej, przez spotkania towarzyskie, po wspólne zakupy. I super, jeśli im to pasuje. Dla mnie i mojego chłopaka to nie działa, i, chociaż z grubsza lubimy podobne rzeczy, rozbijamy się o szczegóły. Najlepszy przykład? Sport. On uwielbia biegać na długie dystanse, ja dostaję zadyszki po dwustu metrach. On trenował pływanie, ja umiem tylko na plecach. Ja kocham capoeirę , on zrezygnował z niej już w dzieciństwie, po próbnym treningu. Bardzo często zdarza się, że w swoich rozmaitych pasjach spełniamy się oddzielnie, poświęcamy dużo uwagi i czasu innym. A jednak dzięki tej wolności czerpiemy mnóstwo satysfakcji z powrotu do wspólnego domu.

6. Biorę ślub, ale bez pompy . Nigdy nie należałam do dziewczynek marzących o strojnej sukni ślubnej i weselu na dwieście osób. Kiedy spotkałam człowieka, z którym chcę iść razem przez życie, po prostu mu się oświadczyłam . Teraz, planując ślub, rozumiem, dlaczego powstał zawód organizatora ślubów - na pewno część klientów jest równie zielona w temacie jak ja i po prostu nie ma na to czasu czy ochoty. Czy cieszę się, że biorę ślub? Oczywiście, ale po prostu nie mam głowy do planowania każdego szczegółu. Kiedy po rozmowach z kolejną restauracją na obiad dla najbliższych ktoś z rodziny zaczął kręcić nosem na menu, stwierdziliśmy, że nigdy nie zadowolimy każdego, więc zrobimy wszystko po swojemu. Co oznacza: bez rosołu i wódki, daleko od perfekcyjnej wizji z Pinteresta, ale bez spiny i stresowania się, co inni powiedzą. To, że narzeczony ma podobne spojrzenie na sprawę, jest już dobrą wróżbą.

ŚlubŚlub fot. Unsplash Ze ślubnych atrakcji najbardziej interesuje mnie fajny pan młody. fot. Unsplash

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.