"Podaj mi ten, leży tam, na tym, wiesz, koło tego, no" - jak rozmawiamy z najbliższymi?

Bycie w związku zmienia. Na wiele sposobów. Wieloletni partnerzy zaczynają mówić w charakterystyczny, czasem zrozumiały tylko dla siebie lub w obrębie rodziny, sposób.

starsza parastarsza para fot. pixabay.com A teraz to już nikt się nie połapie, o czym mówimy! fot. pixabay.com

Pary - bez względu na to czy małżeńskie, na kocią łapę - spędzając ze sobą dużo czasu, oddziałują na siebie. Tworzą szereg różnych zachowań, które z zewnątrz czasem wyglądają śmiesznie, dziwnie i niezrozumiale. Odzwierciedla się to także w sferze językowej.

Pary z długoletnim stażem budują swoją skomplikowaną komunikację całe życie. Ktoś pozostaje nadajnikiem (wiadomo kto), odbiornikiem (też wiadomo), najpierw mają wspólny wspaniały kanał komunikacji, a z czasem pojawiają się zakłócenia (psy, dzieci, kanarki, teściowe i fochy). Kod niby wciąż ten sam (język ojczysty i język ciała), a jednak tak wiele się zmienia. Ciekawe też, że wewnętrzny język par ewoluuje wraz z cyklem ich życia i problemów, z którymi się mierzą. Oczywiście, któż by inny jak nie Amerykanie, przeprowadzili wiele badań na temat intymnego języka par - choćby doktor Gary Chapman. Ale cóż oni mogą wiedzieć o pięknej, wspaniałej i pozostawiającej ogromne pole do popisu polszczyźnie?

W naszym języku możemy sobie tworzyć swoje prywatne podjęzyki - bez względu na to czy pojedyncze, sparowane czy dla jakichś większych grup - ze zdumiewającą wręcz łatwością. Zdrabniamy, zgrubiamy, słowotworzymy i przenosimy znaczenia jak szaleni. A przynajmniej część z nas. I, choć nie jestem amerykańskim uczonym, nie przebadałam setek i nie opublikuję tego artykułu w psycholingwistycznym żurnalu, pokuszę się o opisanie, jak ten intymny, prywatny język par zostaje zindywidualizowany, a zarazem jaki jest powszechny. Paradoks.

1. Autokorekta, czyli cenzura wewnętrzna . Jak za dotknięciem magicznej różdżki umizgi i komplementy oraz "oczywiście, że interesuję się Immanuelem Kantem" giną po jakimś czasie śmiercią naturalną i do codziennego języka wkraczają tematy niewygodne i podlegające cenzurze na początku związku. Albo w ogóle ich się nie poruszało, bo czasu było szkoda. Już nic go nie zaskoczy, więc po co niby udawać, że najbardziej lubię sałatę z chlebem razowym. Okrągłość zdań zastępują równoważniki, chrząknięcia i mmhhym. Pewnie, gdyby to było widać, okazałoby się, że używamy na co dzień mniej przecinków i zdań podrzędnie złożonych, a więcej wykrzykników. Ach, i te niedopowiedzenia. Na początku takie pełne znaczeń, takie kwiatowe, kuszące i pełne seksu, a po czasie takie prozaicznie niedokończone. Zdarza się też, że tylko z najbliższą osobą zaczynamy stosować wtręty regionalne. Edytor łapałby się za głowę, ale na szczęście nikt nam nie edytuje mowy naszej codziennej.

2. Telepatia, czyli nie do końca wiadomo jak to działa, ale działa . Mniej więcej objawia się to słowami "No właśnie miałam sięgnąć po telefon, a ty już dzwonisz". Nadawanie na wspólnych falach można ponoć przećwiczyć, a członkowie jednej rodziny mają to bez ćwiczeń, ale rzadko korzystają zanim im nie zaniknie pod stertą innych zadań mózgowych. Tylko że mąż/partner to nie rodzina, więc dostrajanie zajmuje dłuższy czas. Ale się da. Znam pary, które potrafią sobie przekazać na odległość jakieś myśli i wcale nie używają do tego SMS-ów. O, moi dziadkowie na przykład tak mieli. Ściągali się myślami i potrafili się spotkać w jakimś miejscu, nie umawiając się wcześniej.

3. Cisza, czyli nic nie mówimy, ale wiadomo o co chodzi. Poranna cisza kultywowana bez słów, coś z internetowych czeluści fanpage'a "nie mów do mnie z rana". Wiele par ją zna i stosuje dopóki nie pojawią się zakłócenia (patrz dzieci lub wizyta teściowej). Albo taka cisza, że siedzi się w kawiarni i nic nie ma do powiedzenia, a jednak miło siedzieć obok. Cisza pełna różnych znaczeń - jedna wymowna oznaka cichych dni, inna znacząca "nie chce mi się", a jeszcze inna "całkiem mi dobrze". U par z krótkim stażem cisza budzi panikę, niepokój i myśli "ech, na pewno już nie zadzwoni". A u tych starych i zżytych bywa częścią rytuału dnia codziennego i wyczekiwanym momentem wieczoru.

GołąbeczkiGołąbeczki Fot. Pixabay.com Tygrysnąłbym cię z wdziękiem! Fot. Pixabay.com

4. Język niewerbalny, czyli przewracam oczami i już wszystko jasne. Można też załamać ręce i wzruszyć ramionami, co może być natychmiast odczytane przez niewtajemniczonych, o ile są dość spostrzegawczy. Jednak prawdziwa zażyłość to taka, kiedy jedno gładzi palcem po kieliszku wina, a drugie już wie, jaka to drętwa rozmowa, mimo iż na ustach błyszczy piękna szminka i uśmiech numer pięć. Albo taki dotyk z prądem, że wiadomo o co chodzi, wcale nie trzeba wskazywać sfer erogennych. U par z małym stażem każdy dotyk taki jest, więc się nie liczy. A u tych z większym to wiadomo, który dotyk do czego służy - jeden pociesza, inny zachęca, a jeszcze inny prowokuje. Takie znaki wcale nie są umówionym systemem, po prostu samo się tak dzieje. Naturalny język niewerbalny.

5. Własny słownik, czyli o czym oni w ogóle mówią? To jest najciekawszy i najbardziej humorystyczny punkt związkowego porozumienia. Można sobie ukryć w języku co się podoba, używając wszelkich możliwych środków wyrazu artystycznego. Neologizmy, zdrobnienia z przeniesieniem znaczeń, pieszczotliwe określenia miejsc i czynności intymnych, własne nazewnictwo topograficzne. Określenia ludzi, rzeczy, mówienie o tematach tabu przy dzieciach i wiele innych. W moim rodzinnym domu funkcjonuje słowa bromba. Jest to określeniem torby wypełnionej wszelakimi szpargałami noszonej przez mojego ojca. Zapożyczone od fikcyjnej postaci z literatury dziecięcej autorstwa Macieja Wojtyszki, od bohaterki - Bromby właśnie - która w torbie nosiła wszelkie przyrządy do określania miar i wag. "Gdzie jest moja bromba?!" I weź tu bądź mądry! Albo klasyk w wykonaniu polskim "Podaj mi ten, leży tam, na tym, wiesz, koło tego, no!" - i oni wiedzą o czym rozmawiają, używając zaimków wskazujących niemalże jak sprecyzowanych rzeczowników. Deszyfrator Enigmy miałby marne szanse w zagadkowym starciu.

Kiedy więc pani Katarzyna - nobliwa, starsza i nad wyraz elegancka kobieta, zawołała do swojego męża "Jurek, do nogi!" , a był on wtedy emerytowanym sędzią okręgowym, także eleganckim i nobliwym starszym panem, przestałam się dziwić jakimkolwiek odzywkom, wyrażającym czułość, miłość i troskę jednego o drugie. Może jeszcze to dresiarskie "zaje**łem się w tobie po **uj" jest dla mnie nieco nie do przyjęcia, ale - jak mawiał mój wykładowca od literatury romantyzmu - znaczy nam czas i oddaje jego ducha.

Zatem jeśli chcemy, żeby czasy były nieco lepsze, a duch weselszy, to zacznijmy od naszego małego, prywatnego, intymnego poletka. Od języka właśnie. Porzućmy misiaczków, żabki i oficjalne przeliczanie tabelek z mężem designerem. Miejmy w domu pancernika, rosiczkę albo innego żuczka gnojarka, z zawodu rysownika lub projektanta. Mówmy do siebie w sposób zrozumiały tylko dla nas samych, twórzmy nasze związkowe esperanto, zostawiając to, co oficjalne, tym którzy nie muszą wiedzieć. Język także zbliża.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.