Skoro dorośli nie lubią obowiązków, to czy można przekonać do nich dzieci? Można

Nie będę nikogo mamić, to nie będzie łatwe zadanie. Nakazy i obowiązki odstraszają nie tylko dzieci. Co zatem zrobić, aby maluch na hasło - porządki - nie uciekł do innego pomieszczenia lub przestrzeni marzeń?

Z nadzieją na to, że urosną lasy tropikalne (fot. A.U.)Z nadzieją na to, że urosną lasy tropikalne (fot. A.U.) Z nadzieją na to, że urosną lasy tropikalne (fot. A.U.) Z nadzieją na to, że urosną lasy tropikalne (fot. A.U.)

W przypadku dzieci obowiązki warto zamienić w dobrą zabawę. Daleka jestem od przygotowania sobie listy wymagań tego, co ma wykonywać moje dziecko i w jakim wieku . Takie listy są często niezgodne ze sposobem wychowania jaki wybraliśmy. Niektóre dzieci będą gotowe do przygotowania posiłku, postawienia go na stole i posprzątania po nim nawet w wieku pięciu - sześciu lat. Przy niewielkiej pomocy osób dorosłych. Oczywiście nie będzie to pieczona gęś, ale kanapki, być może z pastą jajeczną i z własnoręcznie pokrojonym chlebem. Wcale nie trzeba mieć dziesięciu lat, żeby wziąć do ręki ostry nóż.

Tworzenie listy wymagań wydaje mi się średnio potrzebne. Jeszcze dziecko ją znajdzie i trzeba będzie się tłumaczyć. A nie o to chodzi. Lepiej, jak wszystkie te czynności wypłyną naturalnie w ciągu naszego rodzinnego życia. Jeżeli nie wycieramy naczyń, nagła zmiana wydaje się nieco podejrzana.

Wszystkie zadania domowe można dziecku ułatwić i wprowadzić je stosunkowo wcześnie. My zaczynaliśmy bardzo wcześnie - w wieku trzech lat między innymi pomoc przy gotowaniu, podlewanie kwiatów i nakrywanie do stołu były już opanowane. Ale trzeba do tego odpowiednio przygotować dom. Wieszaczki na ubrania i ręczniki przyklejamy nisko, nie przestawimy blatów, ale kupmy podest lub podstawmy wygodny taboret, żeby dziecko widziało, co się tam kroi. Jeżeli w komodzie, do której dziecko swobodnie sięga, na samej górze będą koszulki i sweterki, poniżej spodnie, a najniżej bielizna i skarpetki (albo inny indywidualny system), to nawet dwuipółletni maluch sobie świetnie poradzi z odkładaniem ubrań na miejsce (tylko ta kosteczka z koszulki raczej przyjmie kształt kulki) - i tak dalej. Gdzie znajdziecie kilka rad, jak w praktyce przygotować się do nauki porządku - TU .

Nie wydaje mi się, że ktokolwiek specjalnie wychowuje lenia. Mam wrażenie, że wielu rodziców po prostu nie ma czasu na nauczenie pewnych czynności. Niecierpliwi się oczekiwaniem na prawidłowe wykonanie zadania (a czasem trzeba czekać i czekać ). I jeszcze drobne uzupełnienie. Kiedy dzieci uczą się nowych czynności, są bardzo nimi zafascynowane i wykonują je chętnie. A kiedy już się nauczą, to mogą zacząć marudzić. Chyba wtedy lepiej na trochę odpuścić albo starać się znaleźć sposób zamiany danej czynności na jakąś kreatywną zabawę. Na przykład układanie sztućców to porządkowanie zbrojowni.

Przygotowanie dziecka do wykonywania codziennych czynności (a nie obowiązków) bywa żmudne i męczące, ale owocuje. Na początku może być powolnie, a czasem tylko do połowy, bo bieganie okaże się ciekawszą alternatywą. Ale jeżeli dziecko nadal wykazuje entuzjazm i chce uczestniczyć w życiu domu, to znaczy, że nie popełniliście jakiegoś kardynalnego błędu (ojej, każdemu się zdarza coś niewielkiego). Żeby wymagać od dziecka pewnych czynności, sami musimy je robić z entuzjazmem . I to nieudawanym. W ogóle najlepiej by było, żeby dziecko nigdy i od nikogo nie usłyszało negatywnych opinii na temat prac domowych. Bywa to trudne, szczególnie kiedy ktoś naprawdę nie cierpi zmywania albo gotowania i - no właśnie - traktuje to jako straszny obowiązek. Jeśli spełnimy punkt pierwszy, potem jest z górki.

Pamiętam ze swojego dzieciństwa, co z codziennych czynności sprawiało mi przyjemność i wcale nie odczuwałam tego jako przykrego obowiązku (a dziś wcale niekoniecznie): zamiatanie klatki schodowej, bo były dyżury, wycieranie kurzu na półkach z książkami, układanie ubrań kolorami, wrzucanie kopytek do wrzątku (z babcią) i kupowanie gazet w kiosku. Mój brat opróżniał worek od odkurzacza i wynosił śmieci. Czasy się zmieniły, więc i repertuar czynności życiowych nieco inny. Staram się zachęcać dziecko do tych czynności, które nam na co dzień towarzyszą.

Zlizany lukier, taka pomoc (fot. A.U.)Zlizany lukier, taka pomoc (fot. A.U.) Zlizany lukier, taka pomoc (fot. A.U.) Zlizany lukier, taka pomoc (fot. A.U.)

U czterolatka (oprócz wcześniej opisanych w linku czynności domowych) udało się nam wdrożyć jeszcze inne:

1. Pakowanie drugiego śniadania - czyli przygotowanie się do wyjścia. Czasem bywa śmiesznie, a czasem trudno, bo drugie śniadanie jest wyjedzone natychmiast. W każdym razie staramy się przygotowywać jakieś zapasy przed dłuższym wyjściem i dziecko o tym doskonale wie, pamięta i przypomina. A także decyduje - spośród zaproponowanych produktów - co się znajduje w pudełku. I kanapkę owija folią aluminiową.

2. Odkładanie brudnych ubrań do kosza - w tym celu przygotowaliśmy mniejszy kosz, bo pokrywa naszego dawnego była zbyt ciężka. Jeszcze nie zawsze ubrania znajdują się wewnątrz, czasem zostają położone na wieku, ale i tak postęp mnie cieszy, a skarpetki, spodnie i koszulki nie walają się po podłodze.

3. Odnoszenie papierków do kosza na śmieci i pustych kubków na stół w kuchni (tak się umówiliśmy) - o ile papierki jakoś same się wpoiły, o tyle kubki mogłyby piętrzyć się na stolikach, parapetach i szafkach. I jest to moja wina, bo i ja też porzucałam naczynia to tu, to tam. A teraz wspólnie się pilnujemy i wychodzi całkiem dobrze.

4. Kawa - najważniejszy punkt! Zachęcam do nauki tej wspaniałej czynności (o nie, zaraz mi się oberwie, że używka, że w ogóle nie powinnam pić - itd.), i jestem niezwykle szczęśliwa, że mój syn pyta: "A może chcesz kawy, mamusiu/tatusiu?". Zaraz biegnie do ekspresu, podstawia kubek, wkłada kapsułkę, czeka aż światełka przestaną migać i robi nam kawę. Ewentualne słodzenie i mleko wliczone w usługę. Warto było pokazać tę niebezpieczną zabawę z wrzątkiem w tle.

Prywatny, a właściwie personalny barista (fot. A.U.)Prywatny, a właściwie personalny barista (fot. A.U.) Prywatny, a właściwie personalny barista (fot. A.U.) Prywatny, a właściwie personalny barista (fot. A.U.)

A jeszcze więcej czynności w sposób zupełnie naturalny mogą wykonywać dzieci mieszkające na wsi. I trochę im zazdroszczę. Karmienie kur (frajda jakich mało, moje dziecko, jak tylko ma okazję, przepada za tym) i podkradanie im jajek, grabienie podwórza, zamiatanie chodnika, uzupełnianie wody w psiej misce (te miejskie dzieci też mogą), odśnieżanie drogi, zbieranie owoców. To zrobią także te najmłodsze dzieci. Z prawdziwą radością.

Dzieciństwo sielskie, anielskie... (fot. A.U.)Dzieciństwo sielskie, anielskie... (fot. A.U.) Dzieciństwo sielskie, anielskie... (fot. A.U.) Dzieciństwo sielskie, anielskie... (fot. A.U.)

Jeżeli ktoś myśli, że uczenie dzieci codziennych czynności to chęć wyręczania się (nie wiem, dlaczego niektórzy w taki sposób postrzegają samodzielność), to może przekona ich inny argument. Wszystkie czynności wymagające użycia dwóch rąk (zmywanie, wycieranie, zamiatanie na szufelkę) sprzyjają rozwojowi połączeń między półkulami mózgu (czyli upraszczając łączą rozum z wrażliwością). Wiele czynności wymaga użycia wyobraźni przestrzennej (podstawienie taboretu, wyciąganie rzeczy z lodówki) i koordynacji ręka-oko (przesypywanie, przelewanie). Wszystkie więc rozwijają mózg dziecka. Pozwólmy więc pozmywać po kolacji (hurra!), to i klasówka z matmy lepiej pójdzie .

Jestem daleka od nagradzania i entuzjastycznego wołania "ale pięknie posprzątane!" albo "no brawo, jestem taka dumna!" (chociaż jestem) - w końcu najlepiej, gdyby dziecko sobie zakodowało, że te czynności nie są niczym nadzwyczaj trudnym i nie aż tak wyjątkowym, żeby piać z zachwytu. Jak głosi mądrość ludowa, codzienne życie jest powtarzalne, co nie znaczy że nudne. A jednak można pochwalić, mówiąc na przykład "dziękuję, że mi pomogłeś/-łaś" albo "lubię jak razem gotujemy/sprzątamy" czy też po prostu "dobra robota". Dzieci bardzo to docenią, bo czują się potrzebne i szybko widzą efekty swojej pracy, myśląc że ona komuś także sprawia radość i pożytek.

Albert Einstein rzekł, że "jedynym rozsądnym sposobem wychowania jest oddziaływanie własnym dobrym przykładem, a jeśli nie można inaczej - odstraszającym przykładem ". Dlatego jeśli nie chce się komuś robić wszystkiego dobrze (ha ha!), to niech nie robi w ogóle. Dziecko w końcu samo zauważy, że bałagan nie jest fajny, brudne talerze też, a w mokrym ubraniu nie chodzi się zbyt przyjemnie.

Czy jednak zapamięta to na długo?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA