Apeluję do wszystkich singli tego świata: chodźcie na randki!

Nie wiem czy randki wyszły ostatnio z mody, czy to ja nikomu nie wpadam w oko, ale prawda jest brutalna: kawa z nieznajomym zdarza mi się równie często, co podwyżka. Czyli prawie nigdy. Czy da się coś z tym zrobić?!

Fot. Pexels.com CC0

Ale bym poszła na randkę! Stanowczo za rzadko mi się to zdarza, biorąc pod uwagę, że jestem młoda i wolna i tylko trochę nieśmiała. W ciągu ostatniej dekady zdarzyły mi się cztery randki, z czego na pierwszej wlałam w siebie tyle wódki, że wpadłam w osobliwy związek na trzy i pół roku.

Podoba mi się koncept randki dla randki - bez nastawiania się na rzeczy duże, ani w zasadzie na jakiekolwiek. Po pierwsze, marzę o tym lekkim poddenerwowaniu, które towarzyszy przygotowaniom do pierwszej randki. Moje ostatnie wyjście z facetem wydarzyło się zbyt niespodziewanie, żebym mogła się jakkolwiek postarać. Facet dorwał mnie po pracy w stylizacji z gatunku "poranek był ciężki". Składały się na nią portki z dresu, śladowe ilości makijażu i przyklapnięte kudły spod czapki, której przez to przyklapnięcie nie odważyłam się zdjąć ani sekundę. Chciałabym pójść na randkę, która będzie wymagała pytania "w co ja się, do cholery, ubiorę?". Takiej, która zmusi mnie do przegrzebania się przez czeluści kosmetyczki i namierzenie jakiejś przyzwoitej szminki.

Chciałabym poznać kogoś zupełnie nowego zupełnie od nowa, zadawać mnóstwo pytań i zmusić się do zbudowania jakiejś narracji na temat swojego życia (w tej chwili nie umiem chyba nawet odpowiedzieć na pytanie z gatunku "czym się zajmujesz?"). Chcę wejść w ten rodzaj rozmowy, który nie ma prawa wydarzyć się między osobami, które znają się na wylot. Niech będzie trochę niezręcznie. Możemy sobie nawet po cichu powiedzieć, że to dziwna sytuacja i że trochę się boimy. Jeśli na koniec pożegnamy się koślawo bo nie zaiskrzyło ani kumpelsko ani romantycznie, to też w porządku. Nic nie musi z tego wychodzić. Randka dla randki!

Niestety, nikt nie chce ze mną iść na kawę ani na białe wytrawne. Na każdych dziesięciu choć minimalnie zainteresowanych mną mężczyzn przypada zero w porywach do jednego śmiałków gotowych się ze mną umówić. Pozostała dziewiątka woli się upić, a potem próbować mnie pocałować między trzecim a czwartym bourbonem. Takie momenty też mają swój urok, ale jakby mnie ktoś dla równowagi, raz na czas, zaprosił na lody w pucharku jak w latach pięćdziesiątych, to na pewno bym nie protestowała.

Ponieważ nikt mnie nigdy nie zaprasza, to ja się ośmielam, ale z marnym skutkiem. Większość facetów kurtuazyjnie odpowiada, że "tak!" że "musimy!", że "koniecznie!", a jak pytam kiedy, to wychodzi na to, że nigdy. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, bo dla mnie randka to coś równie zobowiązującego jak jechanie z kimś windą. Albowiem jak głosi pierwsza zasada stosunków towarzyskich: nie muszę się w człowieku ukradkiem kochać, żeby wypić z nim aperolka. Nie muszę nawet na niego ani trochę lecieć. Myślę, że mogłabym iść na randkę z każdym, o kim wiem, że:

a) nie jest rasistą, homofobem i mizoginem

b) nie uważa, że żarty o gwałcie to beka

c) nie cuchnie jak bej.

Apeluję do wszystkich singli tego świata: chodźcie na randki! Niech na powrót się upowszechnią! Czy wszak nie lepiej spędzić popołudnia z ciekawą, ekscytująco nieznajomą osobą niż międlić telefon i zastanawiać się czy któraś szczęśliwie zakochana przyjaciółka będzie na tyle kochana, żeby odkleić się od swojego oblubieńca na pięć kwadransów? Każda randka, dobra czy zła, to pretekst, żeby wygrzebać się na chwilę z codzienności. I jeszcze bonusowo można powalczyć z własnym strachem, trochę oswoić się z ludźmi, wyrwać się z tego dziwacznego zdziczenia, które często towarzyszy długotrwałemu singielstwu.

A jak dobrze pójdzie to jeszcze można się całować, a całowanie jest lepsze niż lody pistacjowe , palak paneer i leżenie na trawie. Zatem marsz na randkę!

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.