Siłownie nie są tylko dla bogiń fitnessu! 5 sprawdzonych rad dla grubasów

Podobno grubasy ze sportów uznają tylko sprint do cukierni. To ciekawe, bo mój tłusty tyłek przepada także za morderczym cardio. Chodzę więc na siłownię i w nosie mam, że jestem tu najgrubszą laską w najbrzydszym dresie. Bo bilans zawsze wychodzi na plus.

Żelazna logika (Magda Danaj)

Nikt nie wierzy, że lubię chodzić na siłownię. Wcale mnie to nie dziwi. Moje ciało wygląda jakbym przez ostatnie dwadzieścia lat podawała sobie dożylnie delicje i maślane croissanty. Mam galaretowate uda i brzuch, który już dawno wymknął się spod kontroli i dorobił odrębnej tożsamości. Jestem antytezą wiotkiej bogini fitnessu. A jednak każdego tygodnia wyszarpuję od życia przynajmniej trzy godziny wolnego, żeby zabrać swój ociężały, utuczony tyłek na osiedlową siłownię. Wbrew wszelkim stereotypom!

Gdyby świat funkcjonował w sposób logiczny i poukładany, w klubach fitness roiło by się od grubych dziewczyn. Niestety, strach przed spalającą tłuszcz maszynerią zdaje się rosnąć wraz z liczbą kilogramów. Nie jest to zupełnie nieuzasadnione. Bo przecież pierwszym krokiem do nadwagi bywają opresyjne lekcje WF-u, na których przez całe lata nasiąka się awersją do wszelkiej aktywności fizycznej. Ja sama jeszcze niedawno myśląc "sport" i "ruch", myślałam o getrach prujących się w kroku podczas skoku przez kozła i o podciąganiu się na drążku, które wciąż utrzymuje się w ścisłej czołówce mojego prywatnego rankingu tortur. Nic więc dziwnego, że już jako nastolatka ledwo byłam w dosięgnąć palców u stóp i szybko doszłam do wniosku, że sport po prostu nie jest dla mnie.

Winę za ten ponury stan rzeczy ponoszą dwie osoby: ja sama oraz młodziutki absolwent AWF, który przez całe liceum zmuszał mnie do czterdziestopięciominutowych przebieżek dookoła boiska i rutynowo nazywał niemrawą łamagą, dopóki triumfalnie nie pomachałam mu przed nosem trefnym zwolnieniem. Biorąc pod uwagę to stężenie traumy, nie wiem jakim cudem zmusiłam się do przekroczenia progów fitness klubu, nie mówiąc już o wybuleniu stówy na karnet. Nie pamiętam co mnie do tego skłoniło, ale z pewnością było to coś zupełnie prozaicznego typu skrajna desperacja albo ból odcinka lędźwiowego.

Uważam, że byłam wtedy bardzo dzielna. Bo choć nikt nie powie tego głośno, przyjście do klubu fitness z potężną nadwagą jest jak wparowanie do kościoła w gęstych oparach haszyszu. Nieważne co zrobisz - każdy i tak będzie wiedział, że jeszcze do wczoraj uważałaś, że chleb z masłem o trzeciej nad ranem to doskonały pomysł. Pierwsze kroki na siłowni nigdy nie są łatwe - niby żadna filozofia, a jednak na dzień dobry okazuje się, że nic nie umiesz: ani ustawić maszyny, ani poprawnie robić brzuszków, ani nawet oddychać. Jeśli twoje ciało wpisuje się w ogólnie przyjęte standardy, masz szansę wmieszać się w tłum i po cichutku, po malutku wdrożyć się w obcą sytuację i przestrzeń. Ale z tyłkiem wielkości miasta Meksyk od razu jesteś na świeczniku.

Styrana po wycisku na siłeczce (fot. Olaszka)Styrana po wycisku na siłeczce (fot. Olaszka) Styrana po wycisku na siłeczce (fot. Olaszka) Styrana po wycisku na siłeczce (fot. Olaszka)

Nie twierdzę, że siłownia to miejsce dla superkobiet o modelowej masie i rzeźbie. Są tu różne ciała w różnym wieku - mniej lub bardziej doskonałe. Sęk w tym, że cała ta różnorodność rzadko wykracza poza rozmiar 44. Nie wiem gdzie są dziewczyny, które nie mieszczą się w tych ramach, ale przypuszczam, że siedzą w domach święcie przekonane, że aby móc pokazać się na siłowni, muszą najpierw zrzucić parę kilo.

Najmilsze dziewczyny, które prędzej padniecie trupem niż pójdziecie trząść tłuszczykiem w sali pełnej obcych ludzi i wszechobecnych luster - oto kilka rzeczy, które warto wiedzieć o byciu grubaską w fitness klubie:

1. Prędzej czy później właścicielką sąsiedniej maty na zajęciach z rozciągania okaże się kobieta nie tylko dwa razy starsza, ale i robiąca dwa razy głębsze skłony. Zmierzcie się z tym, zbudujcie jej w głowach zasłużony piedestał i ćwiczcie dalej.

2. Z pewnością przyjdzie moment, gdy poczujecie się niestosownie ubrane. Odkąd fitness awansował ze zdrowego hobby na "jedyną słuszną drogę życia" , tenisówki, t-shirty i portki od dresu ustąpiły neonowym sneakersom, topom absorbującym pot i profesjonalnym leginsom w fantazyjne bohomazy. Zgaduję, że wasz strój stanowić będzie pierwsza lepsza względnie sportowa rzecz wyciągnięta z dna szafy, ponieważ:

- chwilowo nie macie luźnych pięciu stów, żeby wystylizować się niczym celebrytka na zajęcia cross-fitu

- miałyście szczerą chęć i dość dużo pieniędzy, żeby dla kurażu wystroić się od stóp do głów w dizajnerską odzież treningową, ale okazało się, że starannie wyselekcjonowany przez was zestaw występuje w kuriozalnej rozmiarówce XXS do L.

3. Będziecie zatrwożone ilością potu jaką jest w stanie wyprodukować wasze ciało. U innych cztery kwadranse wzmożonego wysiłku przełożą się na malowniczą mgiełkę na skroniach. Wy będziecie wyżymać t-shirty, suszyć mokre po same końce włosy i wachlować purpurowe (nie licząc dwóch niewytłumaczalnie białych krech w okolicy ust) ze zmęczenia twarze. Róbcie to z dumą. Siłownia nie bez powodu ma w nazwie siłę, a nie urodę.

4. Staczając się z orbitreka przyrzekniecie sobie, że "nigdy więcej", że to bez sensu, że trudno, bo najwyraźniej waszym przeznaczeniem jest leżeć i tyć. Pięć sekund później rozbudzą się w was te mityczne endorfiny i wrócicie do domu w podskokach planując trening na jutro, pojutrze i po pojutrze.

5. To właśnie wtedy w waszych głowach nieśmiało zakiełkuje myśl, że ta cała awersja do sportu była w rzeczywistości awersją do obrywania piłką w tył głowy albo brutalnych gier zespołowych, a nie do ruchu w ogóle. I że ci wszyscy natchnieni ludzie, którzy głoszą myśl, że sport jest dla każdego, mają sto procent racji. Bo sport jest dla każdego. Choć może niekoniecznie drążek.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.