Czy grzeczność nie ma już żadnej wartości?

Grzeczność to zbędna dziecinada, która niczemu nie służy? Zapytani o najbardziej pożądane cechy u partnera ludzie krzyczą o intelekcie i poczuciu humoru, a nikt nie dba o uprzejmość. Wchodzimy w związek z osobą, która nie jest wystarczająco miła, żeby podziękować kelnerowi, a potem dziwimy się, że nie była wystarczająco miła, żeby nie zdradzić nas z połową miasta.

'Zamienniki' usłyszeć za to można z łatwością"Zamienniki" usłyszeć za to można z łatwością "Zamienniki" usłyszeć za to można z łatwością "Zamienniki" usłyszeć za to można z łatwością

Podobno podstawową jednostką tzw. "pokoju na świecie" jest życzliwość. Tymczasem nas zdaje się przerastać nawet najbardziej banalna uprzejmość wobec obcej osoby. Niby mamy wyryte na blachę trzy magiczne słowa, ale łatwiej niż "Przepraszam, czy mogłabym przejść?" przychodzi nam "AAA! Jakaś głupia stara baba rozkraczyła się na cały chodnik!" . Zróbmy światu (i sobie) przysługę - bądźmy życzliwi! Czas opanować naszą odruchową nieuprzejmość.

- Przepraszam, gdzie jest ulica Poznańska? - ciepłym głosem pyta pani w wełnianym płaszczu. Przystaję i zaczynam tłumaczyć jej zawiłości placu Konstytucji. Wyjaśniam, że wymaga opanowania trudnej sztuki chodzenia naokoło: "Proszę iść w tamtym kierunku, przejść na drugą stronę i skręcić w Hożą. Jaki numer? A, to lepiej wcześniej - w Wilczą". Pani z ulgą wyrzuca z siebie kolejne pytania: "a ile to zajmie?" "a tędy nie mogę?" "a nie lepiej podjechać?". Śpiesznie tłumaczę, że bez sensu czekać na tramwaj, a potem się cofać i że spacer będzie krótki i malowniczy. Nareszcie usatysfakcjonowana, pani w płaszczu rzuca mi ostatnie spojrzenie i odmaszerowuje. Ot, tak. Bez słowa.

Stoję tam jeszcze przez chwilę i wybucham śmiechem. Oto zatrzymałam się w biegu, wyjęłam z uszu ukochane dźwięki i spowiadałam się z wiedzy o Śródmieściu Południowym przez te kluczowe trzy i pół minuty, które zadecydowały o tym, że spieprzył mi tramwaj. Teraz czeka mnie kwadrans zamulania na przystanku i nie dość, że spóźnię się na umówione spotkanie, to jeszcze nigdy się nie dowiem, jakie cudowności spotkałyby mnie w życiu, gdybym zdążyła na poprzedni. Biorąc pod uwagę te wszystkie drobnostki, nawet najsłabsze "dziękuję" ze strony pani w płaszczu byłoby jak najbardziej na miejscu. Niestety - z chwilą, gdy odpowiedziałam na wszystkie pytania, pani straciła ciepło głosu i - ewidentnie - człowieczeństwo . Oddaliła się niczym robot, którego mechanizm nie przewiduje żadnych zbędnych ceregieli: "Informację zdobyto. Misja zakończona".

Pani z placu Konstytucji nie jest odosobnionym przypadkiem. Ilekroć zderzę się z kimś na ulicy, odruchowo przepraszam, nie zastanawiając się po czyjej stronie leży wina. Odbiorcą moich przeprosin najczęściej są plecy, a czasem nawet środkowy palec . Rozumiem, że żyjemy w epoce zapieprzu, że mamy dobrze prosperujące firmy, dzieci, które trzeba odebrać ze świetlicy i sto czterdzieści osiem maili z czerwonym wykrzyknikiem, które same się nie przeczytają. Rozumiem, że to nie jest dziewiętnastowieczna wieś, żeby dygać i pozdrawiać się kwieciście trzynastozgłoskowcem, ale skoro mamy czas na 12 godzin harówy dziennie, to "proszę", "dziękuję" i "przepraszam" też moglibyśmy jakoś upchnąć w grafiku.

Możemy usprawiedliwiać się strachem przed bezpośrednim kontaktem z obcą osobą, bo dawno już odwykliśmy od ploteczek w kolejkach i pogawędek z ekspedientkami, ale przecież nie jest tak, że unikamy interakcji w ogóle. Nigdy nie braknie nam czasu i śmiałości, żeby rzucić pełne wyrzutu spojrzenie tej kretynce, która bezmyślnie stanęła po lewej stronie schodów ruchomych. Ani tej, która wolno idzie i blokuje nam drogę, bo chyba nie rozumie, że to jest miasto i ludzie się ŚPIESZĄ. Nie boimy się puścić wiąchy bezczelnemu dziadowi, który w ostatniej chwili "przypomniał" sobie, że skręca w lewo i teraz próbuje cwaniacko wmanewrować się na pierwszą pozycję na lewym pasie. Takie rzeczy to normalka.

Nie twierdzę, że chamstwo mamy we krwi, ale mam wrażenie, że któregoś dnia ludzkość postanowiła, że grzeczność to zbędna dziecinada, która niczemu nie służy. A przecież naturalny odruch uprzejmości to fasada, która skrywa cały wachlarz najfajniejszych ludzkich cech: serdeczność, uczynność i przyzwoitość. Zapytani o najbardziej pożądane cechy u partnera ludzie krzyczą o intelekcie i poczuciu humoru, a nikt nie dba o uprzejmość. Dziarskim krokiem wchodzimy więc w związek z osobą, która nie jest wystarczająco miła, żeby podziękować kelnerowi albo sprzątaczce, a potem dziwimy się, że nie była wystarczająco miła, żeby nie zdradzić nas z połową miasta i nie rzucić nas w cholerę w przeddzień naszych urodzin.

Uprzejmość zbyt często traktowana jest jak coś, co dajmy innym bez korzyści dla siebie. A wystarczy spojrzeć na ogół polskich kasjerów i kasjerek, który dzień w dzień smętnym tonem wypowiada tę samą wyświechtaną instrukcję: "PIN i zielony!". Od piętnastu lat codziennie macham plastikiem w przeróżnych spożywczych w moim mieście i zawsze to lodowate "PIN i zielony!" Kiedyś starałam się to usprawiedliwiać. Przekonywałam się w duchu, że rodzimi ekspedienci są przynajmniej autentyczni - nie to co te rozszczebiotane angielskie kasjerki z tym swoim "just pop your PIN number in for me, please". No, bo skoro przez najbliższe dwanaście godzin czeka ich tylko skanowanie kodów i rewia osiedlowych pijaczków, to przecież nie będą się ćwierkać jakby ich życie było rurką z kremem. Myślałam tak do czasu, aż poznałam pana, który handluje warzywami nieopodal mojego osiedla. Ten pan, któremu co drugi dzień płacę nędzne cztery złote za moje nędzne zamówienie ("pół kilo śliwek i dwa małosolne") po skończonej transakcji zawsze patrzy mi głęboko w oczy, uśmiecha się i mówi "dziękuję klientce i życzę dobrego popołudnia!". Założę się, że mówi tak każdemu, a ten prosty odruch sprawia, że zamiast zatroskanych twarzy przez cały dzień ogląda promienne uśmiechy. I w ten sposób wygrywa. Bo nic tak nie przełamuje przykrej rutyny, jak słodycz zwykłej ludzkiej serdeczności.

Możemy żyć na dwa sposoby: umierać z irytacji kiedy ktoś zatrzyma się w wejściu do autobusu, międlić to w swojej głowie przez cały dzień, a przy kolacji nadal pieklić się, że "stanie takie bezmyślne krówsko i nawet nie spojrzy" albo po prostu grzecznie zapytać pani, czy mogłaby się odrobinę przesunąć. Założę się o wszystkie bogactwa świata, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć usłyszymy w odpowiedzi coś w rodzaju: "O matko, przepraszam ale ze mnie gapa, w ogóle pana nie zauważyłam!". Może nawet załapiemy się na uśmiech i od razu "bezmyślne krówsko" zamieni się w "miłą panią z autobusu", a ten zasrany świat - w trochę lepsze miejsce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.