Homoerotyzm w mainstreamie: Sarah Waters rewolucjonizuje historie o miłości

Sarah Waters to jednoosobowe zjawisko literackie. Pisze obszerne, pełne rozmachu powieści historyczne o miłości kobiet do kobiet, a świat z wdzięcznością kupuje je w milionach egzemplarzy i czyta w czterdziestu językach. Myślisz, że to żaden wyczyn? Dzięki Waters literatura lesbijska znów jest w mainstreamie - przypuszczam, że pierwszy raz od czasów Safony.

Homoerotyzm w literaturze nie jest niczym niespotykanym. Zaczyna się już w mitologii, a potem do wyboru do koloru: Oscar Wilde, Christopher Isherwood, Alan Hollinghurst, Truman Capote, James Baldwin. Nawet na rodzimym gruncie Iwaszkiewicz z Białoszewskim coś tam poprzemycali. Kto czyta więcej niż trzy książki rocznie, prędzej czy później natknie się na historię o miłości między mężczyznami, która wyszła spod pióra mężczyzny. Z kobietami zawsze było inaczej. Pisarek-lesbijek trzeba się było naszukać, a jak komuś się zchciało kobiecego homoerotyzmu, to musiał sobie go wyczytać spomiędzy wierszy albo grzebać w prywatnych zapiskach literatek.

Czytać!!! / fot. OlaszkaCzytać!!! / fot. Olaszka Czytać!!! / fot. Olaszka Czytać!!! / fot. Olaszka

Z tej perspektywy walijska pisarka Sarah Waters jest ewenementem. Już swoją pierwszą powieścią "Muskając aksamit" (wydaną w Wielkiej Brytanii w 1998 roku, w Polsce - siedem lat później), mocno zakotwiczyła się w mainstreamie - nie dość, że powieść świetnie sprzedała się na całym świecie, to jeszcze stosunkowo konserwatywne BBC zrobiło z niej serial. Wraz z kolejnymi powieściami przyszły nagrody i wyróżnienia (w tym trzy nominacje do prestiżowej nagrody Bookera) i kolejne ekranizacje. Nie sposób dociec, czy proza Waters cieszy się popularnością ze względu na wątki homoerotyczne, czy raczej pomimo lub niezależnie od nich, ale faktem jest, że po te książki nigdy nie trzeba było schylać się do półeczki z tabliczką "Literatura LGBT" (mówię o brytyjskich księgarniach, bo w polskich na ogół próżno takiego działu szukać, ale to osobna historia). Kiedy kupowałam swoją pierwszą Waters w londyńskim Covent Garden, jej powieści zawłaszczyły sobie całą księgarnię. Wylegiwały się w witrynie, piętrzyły na stoliku z pozycjami polecanymi przez pracowników i królowały na regałach, wabiąc potencjalnych czytelników nie grzbietem, a okładką.

Chyba zadziałało, bo kupowanie książki nigdy nie poszło mi tak sprawnie. Obyło się bez lawirowania między regałami, czytania wyrywków, rozmyślania się w drodze do kasy i wracania po inny tytuł. Tym razem dziarsko przekroczyłam księgarniane progi, od razu dostrzegłam i chwyciłam odpowiednie tomiszcze, machnęłam plastikiem przy kasie i odmaszerowałam w atmosferze triumfu. Kolejny tydzień zleciał mi na czytaniu, a jeszcze następny na lataniu po mieście, potrząsaniu ludźmi i krzyczeniu im w twarz, że już wiem czego im w życiu brakuje - prozy Sarah Waters! Teraz kiedy mam za sobą kilka jej powieści (czytanych zarówno w pełnym językowej wirtuozerii oryginale, jak i w eleganckim polskim przekładzie), wiem, że jest wśród nich wystarczająco dużo perełek, żeby starczyło na trzy lata prezentów gwiazdkowych i urodzinowych dla wszystkich, których kocham. Opycham ludziom te książki jak domokrążca odkurzacze, ale cóż mogę poradzić? Jednym tchem mogę wyrecytować tysiąc powodów, by sięgnąć po "Za ścianą" lub "Złodziejkę".

Czytam i nie mogę się oderwać / fot. OlaszkaCzytam i nie mogę się oderwać / fot. Olaszka Czytam i nie mogę się oderwać / fot. Olaszka Czytam i nie mogę się oderwać / fot. Olaszka

Choćby to, że Sarah Waters jest kobiecą pisarką, taką najprawdziwszą . Tworzy uczciwy, intymny obraz kobiecości, który wszystkie znamy z życia prywatnego, a który jak dotąd nie przeniknął do literatury. Jej bohaterki mają złożone osobowości, ale wiodą zwyczajne życia. Wszystkie jej powieści są historyczne, ale odkrywają przed nami zupełnie nieznane światy. Historia nie miała w zwyczaju przyznawać prawa głosu kobietom, a zwłaszcza tym zakochanym w innych kobietach, więc o ich osobistych przeżyciach niewiele wiadomo.

Kiedy czytałam "Za ścianą" , przyszło mi do głowy, że stworzenie tak bogatego w szczegóły i wiarygodnego portretu lesbijek żyjących w dwudziestoleciu międzywojennym na pewno wymagało od autorki koczowania w jakiejś porządnie wyspecjalizowanej bibliotece przez długie miesiące. Bo choć takie kobiety istniały, to zwykle żyły w ciągłym strachu i najczęściej były zbyt zajęte udawaniem kogoś innego, żeby skrupulatnie dokumentować własne życie na potrzeby przyszłych pokoleń pisarek. Sarah Waters przyznaje, że napisanie powieści wymaga od niej przekopania się przez trudnodostępne listy i pamiętniki, a także studiowania wszelkiej "literatury" z okresu - od prasy po mapy. Powieść "Za ścianą" jest historią o "miłości, którą skomplikowała zbrodnia". Jej akcja toczy się w 1922 roku. Żeby odpowiednio ukontekstowić swoje bohaterki, Waters musiała dobrze poznać świat ubożejącej arystokracji i bogacącego się mieszczaństwa, zgłębić ówczesne trendy modowe, a taże tajniki kryminalistyki. Cały ten proces zajął jej cztery lata, a samo pisanie poprzedzone było tworzeniem długiego na sto siedemdziesiąt tysięcy słów "bryku", którym pisarka posiłkowała się podczas pisania. Podobnego nakładu pracy wymagały prawie wszystkie jej powieści, bo zamiast trzymać się jednego okresu w historii, Waters równie ochoczo chwyta się epoki wiktoriańskiej ("Złodziejka", "Muskając aksamit" ) co lat czterdziestych dwudziestego wieku ("Pod osłoną nocy" ).

Tyle tego dobra / fot. OlaszkaTyle tego dobra / fot. Olaszka Tyle tego dobra / fot. Olaszka Tyle tego dobra / fot. Olaszka

Owocem jej nieludzkiej harówy jest literatura najwyższego sortu, która ma w sobie dickensowski detal i rozmach, ale za to czyta się bezboleśnie i należy do rzadkiej kategorii książek, które otwierasz nawet podczas trzyminutowej jazdy autobusem i przez które przejeżdżasz swój przystanek.

Jest jeszcze miłość, która u Waters jest początkiem i końcem wszystkiego. Nie ma nic lepszego niż porządna książka, w której zawarta jest prawda na temat tego, jak ludzie się zakochują i jak kochają. U Waters jest wszystko - obsesja, obłęd, oddanie, odtrącenie, osamotnienie . Czytam to i krzyczę "No przecież ja tak mam! Ja tak postępuję! To jest w punkt!". Potem ktoś mnie pyta jak to możliwe, że odnajduję tam siebie, skoro interesują mnie mężczyźni, nie kobiety. Jedyna odpowiedź, która mi się nasuwa to: "A jakie to ma znaczenie?". Przepraszam, jeśli się taplam w banale albo co gorsza pozbawiam kogoś złudzeń o wyjątkowości, ale czy to nie jest oczywiste, że wszyscy ludzie z grubsza zakochują się tak samo ? Lubię myśleć, że cały świat zaczytuje się w Waters, bo scenariusze typu "chłopak spotyka dziewczynę" w końcu zaczęły wychodzić na nam bokiem. Skoro temat miłości jest niewyczerpany, to może warto przestać wciąż powielać tę samą historię?

[Od Redakcji: polecamy książki Sarah Waters -  można je kupić w naszym zaprzyjaźnionym Publio.pl ]

Więcej o:
Copyright © Agora SA