Maskularny femi-foch

Prawdę powiedziawszy nie przepadam za feministkami. Ale jest ktoś gorszy od feministek. Kto? Faceci, którzy feministki widzą wszędzie i obarczają za całe zło, którego doświadczają. Mają maskularnego femi-focha.

OSTRZEŻENIE: Tekst zawiera skondensowaną dawkę sarkazmu i ekstrakt wydestylowanej złośliwości. Odradza się więc jego lekturę osobom nie posiadającym odpowiedniego dystansu do siebie (nie, nie, dystans nie oznacza w żadnym wypadku umiejętności robienia sobie foty z rąsi, nawet za pomocą lustra).

Wspomniani faceci wypięli się na cały świat i oczekują, że ktoś (znaczy się ona, ta godna ich) przyjdzie i ich udobrucha. Jajecznicę usmaży, do łóżka zaprosi, koszule upierze i uprasuje. A oni będą. Po prostu. Zwyczajnie. Będą. Bo przecież wystarczy żeby byli, reszta to zadanie dla kobiety, bo przecież kobieta bez faceta jest niczym, dopiero gdy go zyska, gdy on jest, to wówczas wydobywa się z tego niebytu, po prostu staje się. I do tego momentu, tych tak naprawdę rzeczywistych narodzin, musi zrobić wszystko, aby ten facet był. Był z nią oczywiście. Dlatego wystarczy, że facet będzie. Prawda, że proste?

No ale wszystko zepsuły te cholerne feministki. Wyzwoliły te kobiety, to znaczy nie wyzwoliły, tylko otumaniły i teraz te kobiety będąc w owym niebycie myślą, że istnieją. Dobre co nie?! A przecież nie istnieją. Bo są w niebycie. Więc jak mogą być wyzwolone? No bo z czego niby? Z tego niebytu? Bez udziału faceta? Weź nie żartuj!

No więc przez te wszystkie feministki to wszystko (foch! femi! i maskularny!). I teraz te kobiety, co to miały być tych facetów, są w niebycie, a ci faceci? Oni są niedaleko. Gdzie? No niedaleko od. Bytu (z kobietami oczywiście).

A przecież miało być tak pięknie, wszak nadmiar liczebny kobiet jest, nie trzeba się starać, same przyjdą, a tu masz, jakoś tak wcale się nie pchają i jeszcze jakieś wymagania mają, z jakimś partnerstwem i obowiązkami wyjeżdżają. Plotą dyrdymały o rozumieniu ich duszy, współodczuwaniu. No ale jak to tak, współodczuwać? Przecież jak facetowi się chce pić, to niekoniecznie pragnienie musi odczuwać i ona albo jak ona chce siku, to przecież nawet niedobrze żeby on też chciał, znaczy współodczuwał potrzebę, bo wtedy będzie musiał to zrobić do umywalki (no bo co? dwie łazienki w mieszkaniu? czego te baby jeszcze nie wymyślą). Zresztą jedyne co kobieta współodczuwa, to ochotę (wiecie na co, oj wiecie). To oczywista oczywistość przecież, wszystko na tych filmach wyraźnie widać, przychodzi facet, a ona już napalona, już się łasi, już się dobiera. Bo facet to wystarczy żeby był.

Ale u nas to tak nie działa, wiadomo - te filmy to zagraniczne, tutaj w Polsce to zaścianek i w dodatku cały czas te feministki. I one tłumią w kobietach tę determinację, co byłaby wszechobecna, że wszystkie biegałyby jak, w tym, no, w jakimś szale i wołałyby "dawać samca". A one - o zgrozo - wolą zostać singielkami. No, jarzycie? Singielkami. Jasne, niech spróbuje jedna z drugą, głupia. Co? Będą, się same w łóżku do końca życia z kotem pieprzyć?

img1.wikia.nocookie.netimg1.wikia.nocookie.net img1.wikia.nocookie.net img1.wikia.nocookie.net

I jeszcze te feministki innych facetom też wodę z mózgów robią. I ci się albo w jakieś rurki ubierają, albo tacy się jacyś wymuskani, zadbani i pachnący robią. Ale poza tym? Jacy z nich faceci? No więc właśnie! Niestety - na tę całą perfumeryjną zgraję lecą kobiety, bo to - wiadomo - ciągnie swój do swego, znaczy obie strony z tego samego feministycznego miotu są. I przez to dla normalnych, zdrowych, naturalnych facetów już nie wystarcza. Te feministki to dżuma tego świata. Zło, po prostu zło.

No bo patrzcie dalej. Tak poprzewracały kobietom w głowach, że te się mimo wszystko malują, stroją, jakieś sobie sesje fotograficzne robią. Tylko po co? Przecież wcale nie chcą być z facetami, a wiadomo, że to się robi tylko facetów. Ale nie, będą zaprzeczać, kłócić się bezcelowo, że dla siebie to robią, dla własnej satysfakcji, dla uwiecznienia swojej urody, dla poczucia się kobietą (sic!). No przecież kobieta może się czuć kobietą jedynie przy facecie. Po to jej przecież ta cała uroda.

Z tymi feministkami to początkowo nawet nie było tak źle. Się sensowne wydawały. Bo wymyśliły, że kobieta, to powinna chcieć seksu i go szukać (tak jak na tych wszystkich zajebiaszczych filmach, co to o nich wcześniej). Ale sknociły tę całą ideologię już na wstępie. Bo raz, że one tylko o seksie i o niczym więcej (a dom ogarnąć, a faceta nakarmić, to co?). Dwa - to się te wszystkie ich wyznawczynie zaczęły puszczać normalnie, a powinny ten seks z jednym i zostać, po co szukać kolejnych, jak już znalazły i już jest? Trzy - przez to całe pranie mózgu, to one właściwie i tak tylko z tymi wyperfumowanymi pajacami tego seksu chcą. A normalne, zdrowe, naturalne feromony im przeszkadzają. Świat stanął na głowie normalnie przez te feministki.

A już najgorsze w tym całym feminizmie to te całe rozdrabnianie facetów. Znaczy tej ich, no, osobowości. Że powinien być taki, śmaki, owaki. A sprawa jest prosta - facet po prostu ma być. Tyle.

I z mojej strony to by było na tyle. W końcu kto mi zabroni mieć focha na ich femi-focha. Właściwie nic innego mi nie pozostało - tego stanu umysłu nie da się zmienić, chyba że na bardzo, ale to bardzo wczesnym etapie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.