"Przychodzi baba do lekarza" - dialogi z gabinetu dietetyka

Jestem niemal pewna, że serię dowcipów "przychodzi baba do lekarza? wymyślili sami lekarze, zainspirowani sytuacjami ze swoich gabinetów. W mojej już niemal dziesięcioletniej praktyce zdarzyło mi się słyszeć BARDZO różne rzeczy. Ludzie potrafią zaskoczyć.

Do gabinetu dietetyka swoje kroki człowiek kieruje z różnych powodów. Jedni mają niepokojące wyniki badań i chcą dmuchać na zimne, inni już zdiagnozowane choroby i zamiast brać tony leków - wolą leczyć się dietą lub zmienić sposób odżywania, aby leczenie wspomóc. Zdarzają się sportowcy, którzy chcą jeść i rosnąć, przychodzą kobiety w ciąży lub młode mamy karmiące wiecznie płaczące dziecko, by się przekonać, czy nie szkodzą mu swoim żywieniem.

Co do zasady jednak, zdecydowana większość osób chce schudnąć - bywa to celem samym w sobie, czasem jest celem trochę przy okazji. Jedni chcą lepiej czuć się ze sobą, lepiej wyglądać i mieścić się w ciuchy sprzed lat, sprzed ciąży, sprzed ślubu i tak dalej. Inni bo lekarz zasugerował, że elementem terapii powinno być pobycie się nadwagi - w przypadku wielu powikłań zdrowotnych normalizacja masy ciała jest jednym z ważniejszych elementów. Tak czy inaczej - z mojego doświadczenia wynika, że wiele osób chce mieć szczupłe ciało, a nie bardzo wie jak to zrobić . Trafiają więc do mnie, siadamy naprzeciwko siebie i zaczynamy rozmawiać. Każdą wizytę zaczynam od dokładnego wypytania o to, co człowiek je, jak żyje, jak się czuje, jak spędza czas wolny. Co lubi, czego nie lubi, czy jest na coś uczulony - i tak dalej. Rozmawiamy zatem i zaczynamy odkrywać się wzajemnie. Z każdą odpowiedzią jestem coraz bliżej diagnozy, gdzie leżą żywieniowe błędy i z kim mam do czynienia. Ludzie są wspaniali w swojej różnorodności.

Bezczelna dietetyczka!Bezczelna dietetyczka! Bezczelna dietetyczka! Bezczelna dietetyczka!

Zaklinający rzeczywistość

Jedno z moich pierwszych pytań brzmi zawsze - Jak się pan/pani odżywia obecnie? Proszę tak uczciwie powiedzieć.

"Generalnie raczej jem zdrowo. Nie wiem czemu nie mogę schudnąć. Pięć posiłków dziennie, unikam słodyczy. Biały chleb to już dawno odstawiłam, a słodyczy raczej do ust nie biorę. Warzywa? Tak warzywa lubię, jem do większości posiłków. Późnym wieczorem to staram się już nie jeść, no chyba że coś lekkiego."

Doprawdy? Zatem skąd u pani/pana trzydzieści kilogramów nadwagi? Odpowiedzi w stylu - prenumeruję magazyn o zdrowym odżywaniu, teorię znam więc doskonale i obudzona w środku nocy wyrecytuję powtarzane na jego łamach hasła, zdarzało mi się słyszeć dość często. Z reguły gołym okiem widać, że nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością i po serii pytań dodatkowych, okazuje się, że przedstawiony w pierwszej odpowiedzi sposób odżywania się, dotyczy kilku dni w miesiącu - kiedy człowiek postanawia poprawę i zaciska zęby. A jak się bliżej, dokładnie przyjrzymy, jak się pacjent/ka zastanowi, przyzna sam/a przed sobą to na co dzień

"Słodycze? No w zasadzie jak jest okazja, urodziny kogoś z pracy, obiad rodzinny, no i w weekend - to czasami mi się zdarza. A tak w ogóle to mąż bardzo lubi i czasem coś od niego skubnę, albo po dziecku dojem, ale to przecież małe ilości są".

"Co wieczorem jadam? A to niewiele naprawdę. Czasem coś do wina, jakiś serek, kawałek bułeczki z oliwą, orzechy - przecież to wszystko jest zdrowe".

Jest zdrowe (a przynajmniej, nie jest bardzo niezdrowe) - ale niekoniecznie należy się tym zajadać o dwudziestej drugiej! Zdarza się, że ludzie potrafią wyprzeć ze swoich umysłów, to czego nie chcą widzieć, w co nie chcą wierzyć. Stają się w tym mistrzami. Widzą siebie zupełnie inaczej niż jest w rzeczywistości. Trzeba włożyć trochę wysiłku i poświęcić czas, żeby to zauważyć i zmienić.

Oczekujący zmian bardzo konkretnych

"Chciałabym schudnąć z ud, ale żeby biust mi nie zmalał";

"Chciałabym schudnąć z brzucha";

"Chciałabym schudnąć, ale żeby buzia mi za bardzo nie wyszczuplała, bo wyglądam wtedy jak śmierć".

Zdarzają się także mężczyźni, którzy chcieliby po diecie "mieć kaloryfer" albo "zamienić tłuszcz w mięśnie", niekoniecznie przy tym ćwicząc (magia). Dobrze wiedzieć, czego się chce, ale w tym przypadku warto pamiętać, że mamy do czynienia z ciałem, a nie z plasteliną. Jeśli ma się budowę tak zwanej gruszki, czyli mocne uda i pupę - może się zdarzyć, że zbędne kilogramy w pierwszej kolejności znikną z górnych części ciała. Wszystkim osobom o dokładnie sprecyzowanych i umiejscowionych na mapie ciała oczekiwaniach sugeruję odpowiednio dobrane ćwiczenia. W połączeniu ze zmianami w codziennym menu przyniosą znacznie lepsze efekty. Trudno jednak oczekiwać, że zmieni się tylko określona część ciała. Człowiek jest całością, a w zmianie jego poszczególnych kawałków specjalizuje się chirurgia plastyczna, a nie dietetyka.

Gotowe na wszystko

Za wszelką cenę chcą być szczupłe. Wydaje się to być ich jednym celem. Robią wszystko, aby ten cel osiągnąć, jednak z każdą kolejną próbą on się oddala. Mają za sobą setki diet - próbowały białkowych, tłuszczowych, owocowych, a nawet głodówek. Przychodzą, bo są już tym zmęczone, ale wciąż tak samo zdeterminowane. Niejednokrotnie słyszałam - "wolę być chuda niż zdrowa" . O zgrozo.

Tu potrzebna jest zmiana w myśleniu o sobie, zbudowanie szacunku do siebie i swojego ciała, zaakceptowanie, że się to ciało posiada i że ono nie jest wrogiem. Wydaje mi się, że w wielu takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem jest odwiedzenie także gabinetu psychologa. Przyczyn braku samoakceptacji i zaburzeń żywieniowych jest mniej więcej tyle samo co pacjentów borykających się takimi problemami. Znam sporo osób, które są żywymi dowodami na to, że taki zestaw pomaga całkiem skutecznie.

Zdziwieni

Tym, że nie będą konać z głodu. Ta grupa ujawnia się na etapie ustalania tego, jakie zmiany w sposobie odżywania się pacjent powinien wprowadzić, żeby żyło mi się lżej i lepiej. Jestem przeciwniczką wszelkich diet cud, polegających na wykluczaniu tłuszczu czy węglowodanów, jedzeniu tylko warzyw oraz owoców, i tak dalej. Jak już wielokrotnie tu pisałam - z jedzeniem trzeba się pogodzić, a nie przez drakońską dietę jeszcze bardziej się z nim pokłócić. Kiedy okazuje się, że aby schudnąć nie trzeba, a nawet NIE WOLNO się głodzić, że w zasadzie można jeść smacznie, zdrowo i do syta (nie mylić z - nie mogę się podnieść po kolacji, bo pęczniejący brzuch do spółki z grawitacją mnie pokonały), pojawia się zdziwienie i reakcje typu:

"To ja mogę tyle jeść? Nie muszę być głodna? Czy jak nie będę czuć cały czas głodu to schudnę? A może nie schudnę, może utyję jak będę najedzona? Na diecie można jeść chleb? I ziemniaki, ryż i nawet makaron można jeść? To wszystko wygląda tak smacznie, nie wiedziała, że na diecie można jeść smacznie".

Oczywiście, że można i warto. Jeśli skatujemy swoje ciała i umysły ograniczającą, niesmaczną, restrykcyjną dietą - bardzo szybko upomną się o rekompensatę. Zmiana nawyków, przez niektórych nazywana dietą , jak wszystko co trwałe i skuteczne - wymaga czasu i odrobimy wysiłku. Kiedy jest smacznie i zdrowo, wprowadzenie zmian może być całkiem przyjemne.

Leniuszki

Jak mantrę będę powtarzać, że nic nie przychodzi bez elementarnego wysiłku. Nie można oczekiwać zmiany... nic nie zmieniając. Dlatego dziwię się zdziwieniu osób, które przychodzą do gabinetu i są zaskoczone, że nie powinny stołować się wyłącznie na mieście, że warto byłoby ograniczyć alkohol, że cafe latte pita trzy razy dziennie raczej nie jest najlepszym pomysłem. Oczywiście proponuję zastąpienie ulubionych produktów innymi, zdrowszymi odpowiednikami, ale czasem spotykam się z niechęcią do podjęcia próby zmiany przyzwyczajeń. "Bo na gotowanie to ja nie mam czasu" . Serio? Sama mam obecnie dość wymagającą dietę (kłopoty ze zdrowiem, o szczegółach diety opowiem innym razem) i muszę znaleźć czas na przygotowanie wszystkich posiłków i wiem, że się da. Polecam piekarnik - jedzenie robi się właściwie samo. Nawet bardzo zapracowany człowiek podoła.

Podobnie bywa z aktywnością fizyczną. Tu najczęstszym argumentem jest "Ale ja nie mogę ćwiczyć" . Bo noga, ręka, plecy bolą. Bo czasu brak. Bo się męczę szybko. Poważnie - dlatego ludzie nie mogą ćwiczyć? W ostatnim biegu ulicznym, w którym brałam udział, biegł mężczyzna o kulach. Wszyscy bili mu na trasie brawa, coś niesamowitego. Podziwiam takich ludzi. Są dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy słyszę od zdrowego człowieka, że nie może czegoś zrobić, to budzi się we mnie (nie taka) malutka złość. Nie "nie możesz" tylko ci się nie chce! - mam ochotę powiedzieć. Nie mówię tego, za to tłumaczę, że nie każdy musi biegać maratony, nie każdy musi być mięśniakiem i nie każdy musi robić bardzo intensywne treningi. Każdy natomiast, powinien kilka razy w tygodniu się poruszać. Jeśli brakuje sił, może to być szybki marsz, basen, spacer z kijkami, joga. Do wyboru do koloru. Każdy może, jeśli tylko chce.

Niezapomniani

Miałam kilku pacjentów, których będę pamiętać do końca swoich dni. Na przykład panią, która mówiła "Koteczku rozpisz mi tu jakąś dietkę", "Kotuś, oj tego to ja nie dam rady zmienić". Kiedy pierwszy raz się tak do mnie zwróciła zamurowało mnie na tyle, że zapomniałam zareagować i na jej kilka wizyt zostałam koteczkiem. Jakoś to przeżyłam.

Przychodził też pan z córką. Córka miała lat dwadzieścia pięć, ale pan zdawał się nie zauważać, że ma do czynienia z dorosłą osobą i na wszystkie pytania, które kierowałam do niej, odpowiadał sam. Kiedy powiedział, że wydziela córce słodycze, a jak ta zje za dużo, to dostaje zadanie - sprzątanie działki - uznałam, że czas pana tatę jednak grzecznie wyprosić. Z pacjentką komunikowałam się już głównie drogą mailową. Pomogło, ma się dobrze.

Zawsze będę pamiętać też pewnego pana, który zapytał czy może sobie podliczyć kaloryczność z diety i "w weekend zamienić całość na browary" . Jak przestałam się śmiać, musiałam odmówić. Pan był niepocieszony.

Podczas wielu lat pracy w zawodzie dietetyka spotkałam bardzo wielu ludzi. To właśnie dzięki nim jest to tak ciekawa i wnosząca dużo w moje życie praca. Za każdym razem, kiedy udaje mi się komuś pomóc, czuję dużą radość. Po prostu lubię swoich pacjentów. Też tych leniwych, chcących wszystko od razu, złoszczących się na mnie, za to, że odradzam jednak jedzenie kebabów, nawet raz w tygodniu. Dobrze pisało mi się ten tekst, mogłam sobie powspominać.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA