Ambicja czy święty spokój? Rzecz o tym, jak nauczyłam się odpuszczać, a zaczęłam żyć

Zazdroszczę kobietom, które wierzą, że można mieć wszystko: przystojnego męża, grzeczne dziecko, ambitną pracę i wypchany portfel. Ja odpuściłam już przynajmniej trzy z czterech powyższych planów. I muszę przyznać, że całkiem mi z tym dobrze.

Priorytetem w moim życiu jest szczęście. Moje i tych, których kocham (fot. Pexels.com CC0)

Pierwszą tróję w życiu dostałam na studiach. I rok prawa, egzamin z logiki. Trochę mi wstyd, że uroniłam wtedy kilka łez. Każdy kujon zna ból pierwszej porażki (rzeczywistej lub domniemanej). Potem poszło już z górki. Tróję dostałam jeszcze z prawa handlowego i postępowania cywilnego. Zanim zrozumiałam, co naprawdę chcę robić w życiu, bez sukcesu aplikowałam do kilku warszawskich kancelarii , a tam gdzie udało mi się dostać staż albo słabo płatną pracę, długo nie zagrzałam miejsca, bo nie byłam w stanie robić czegoś, w co nie wierzyłam. Adwokatem zostałam trochę z rozpędu, ale do zawodu raczej nie wrócę. Gdybym była tak ambitna jak w podstawówce (dzisiaj wiem, że chorobliwie), nigdy bym sobie nie odpuściła, bo przecież nie można zarzucić raz powziętego zamiaru. Na szczęście z wiekiem nauczyłam się sobie odpuszczać.

Na liście priorytetów ustawiłam sobie kolejno: szczęście w związku, przyjaciół, może macierzyństwo. Niżej uplasowały się sukcesy ambicjonalny, finansowy i zawodowy. Zrozumiałam, że lubię pracować, ale nie więcej niż osiem godzin dziennie, wyliczyłam, ile pieniędzy potrzebuję na dość fajne życie i co mogę osiągnąć, nie rezygnując z komfortu. Podziwiam moje ambitniejsze koleżanki, którym zawsze jest mało. Ale widzę też, że ilekroć osiągają sukces (spektakularny, wielki i zasłużony), potrafią się cieszyć przez pięć minut, a potem planują kolejne podboje. Rozumiem pęd prymuski, bo kiedyś sama siebie nie mogłam dogonić. I czasami pluję sobie w brodę, że straciłam pazur. Ale za bycie na szczycie, a nawet za wspinanie się na szczyt, płaci się (za) wysoką cenę. Choćby miało się kontakty, pasję i talent, nie da się zostać szefem wszystkich szefów, noblistą czy gwiazdą Hollywood bez obsesyjnej potrzeby kontroli. Mam jej w nadmiarze, więc nauczyłam się to wytłumiać, bo wtedy łatwiej osiągnąć szczęście. W momencie, gdy szczęście stało się moim głównym, jeśli nie jedynym, celem, w grzecznym rządku ustawiają się za nim inne wartości.

fot. Anna Konieczyńskafot. Anna Konieczyńska fot. Anna Konieczyńska Gdy tylko mogę, pracuję "z domu" (fot. Anna Konieczyńska)

Teraz, gdy mam wybierać między prestiżową pracą a fajną atmosferą, wybieram to drugie. Gdy mogę zarobić dwa razy więcej, ale wymagałoby to ode mnie poświęcenia cztery razy tylu godzin, decyduję się włączyć serial. Jeśli miałabym szansę pojechać na koniec świata, ale oznaczałoby to rozstanie z rodziną i przyjaciółmi, odmówiłabym. Nie chcę wisieć na telefonie, sprawdzać maili i zapisywać pomysłów przez 24 godziny na dobę, nie chcę wysyłać CV do NASA, nie chcę zestarzeć się, goniąc za nieosiągalnym, zwłaszcza że w Polsce jest wciąż bezpiecznie, prowincjonalnie i spokojnie. Myślę o tym, co lubię, co kocham i co mi się opłaca. Może ze strachu przed niepowodzeniem i odrzuceniem, ale raczej ze zdrowego lenistwa.

Dni z dala od tych, których kocham? Bezsens (fot. Anna Konieczyńska)Dni z dala od tych, których kocham? Bezsens (fot. Anna Konieczyńska) Dni z dala od tych, których kocham? Bezsens (fot. Anna Konieczyńska) Dni z dala od tych, których kocham? Bezsens (fot. Anna Konieczyńska)

Ostatnio jechałam samochodem przez mgłę. Widoczność do pięćdziesięciu metrów. Większość kierowców wjeżdżało w tę nicość z prędkością 150 kilometrów na godzinę, ja bojąc się otchłani (w sobie, więc także na zewnątrz), najchętniej zamknęłabym oczy, zapomniała, zasnęła. Nie żyję niebezpiecznie. Nie testuję swoich granic. Nie dochodzę do przepaści, bo trudno się znad niej wycofać. Wyzwaniem są dla mnie ludzie. Ryzykiem jazda metrem w godzinach szczytu. Narkotykiem czekolada.

Czasami żałuję, że nie jestem już prymuską. Czasami chciałabym wykrzesać z siebie więcej ambicji. Czasami chciałabym sięgnąć gwiazd. Ale szybko pocieszam się tym, że pracując znacznie więcej, mogłabym wcale nie być dużo dalej. Gdybym zainwestowała wszystkie swoje siły w sukces, jego brak oznaczałby życiową porażkę. Łatwiej i chyba mądrzej jest za sukces uznać dobry dzień, obiad, tekst. Najgorzej zostać z niczym.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.