Ilu prawdziwych przyjaciół masz wśród setek znajomych na Facebooku?

24-letnia Martyna Kuc postanowiła spotkać się ze wszystkimi 758 osobami, z którymi "przyjaźni" się na Facebooku. Zainspirowani jej akcją, którą nazwała po prostu "Bliżej", poprosiliśmy dziewięć osób - w różnym wieku - żeby opowiedziały nam o tym, jak budują więzi w sieci i w realu.

Mam 31 lat, 168 cm wzrostu i 767 znajomych. Na Facebooku bez przerwy sprawdzam wiadomości, czytam artykuły, lajkuję zdjęcia przyjaciół. Ale sama nie uaktualniam statusów, nie wrzucam zdjęć, nie piszę o swojej pracy. Obrałam strategię biernego oporu, bo nie chcę dzielić się z setkami, nie zawsze naprawdę "znajomych", osób tym, o czym chętnie opowiem tylko kilku najbliższym.

767 to dużo i mało. Trochę więcej niż Martyna Kuc, znacznie mniej niż wiele osób z mojej branży. Większość moich rówieśników założyła konta na Facebooku siedem lat temu po doświadczeniach z Gronem, MySpacem czy Naszą Klasą. Na początku posługiwaliśmy się nim po omacku, teraz każdy obiera jakąś strategię - jedni kolekcjonują znajomych, kierując się zasadą ilości, a nie jakości, inni wykorzystują Facebooka do promocji swojej pracy, jeszcze inni podglądają, ale siebie nie odsłaniają. Większość na Facebooku się bawi, część walczy. Większość afirmuje, część hejtuje.

Zapytałam dziewięć osób o ich pomysł na Facebooka.

Martyna Kuc

Wiek: 24 lata

Konto na Facebooku od 2007 roku

Liczba znajomych: 758

Zawód: dziennikarka, pomysłodawczyni akcji "Bliżej" , w ramach której spotka się na żywo ze wszystkimi swoimi znajomymi z Facebooka

Zanim wymyśliłam akcję "Bliżej", nie pisałam na Facebooku za dużo, ale nie byłam też przesadnie powściągliwa. Dorastałam z mediami społecznościowymi. Grono raczkowało, jak zaczynałam gimnazjum, potem przerzuciłam się na My Space, a w trzeciej klasie gimnazjum na Facebooka. Gdy czytam teraz moje pierwsze wpisy, łapię się za głowę. Prowadziłam dyskusje z koleżankami na tablicy, w statusach żaliłam się, że mama na mnie nakrzyczała, traktowałam Facebooka trochę jak pamiętnik. Dzisiejsze nastolatki też tak robią, ale obawiam się, że w przeciwieństwie do nas mogą nigdy z tego nie wyrosnąć. Ludzie mają coraz mniej zahamowań. Jeśli masz kogoś w znajomych, wiesz o nim wszystko - z kim jest, gdzie pracuje, co je na śniadanie. To wynika z potrzeby budowania bliskości. Kiedyś umawialiśmy się na trzepaku, potem rozmawialiśmy przez telefon, a teraz wydaje nam się, że jak wrzucimy na ścianę zdjęcie, to nie musimy już spotykać się ze znajomymi na żywo.

Martyna Kuc (fot. archiwum prywatne / 'Bliżej')Martyna Kuc (fot. archiwum prywatne / "Bliżej") Martyna Kuc (fot. archiwum prywatne / "Bliżej") Martyna Kuc (fot. archiwum prywatne / "Bliżej")

Na pomysł akcji "Bliżej" wpadłam w wolniejszy dzień w pracy, gdy bezmyślnie scrollowałam Facebooka. Zobaczyłam wtedy wpis o zaręczynach dziewczyny, której nie widziałam od 10 lat, i opis problemów przy drugim porodzie koleżanki, którą spotkałam trzy razy w życiu. Pomyślałam, że już ich nie znam, więc niby dlaczego mam wiedzieć tak dużo o ich prywatnym życiu? Stwierdziłam, że warto byłoby się spotkać ze wszystkimi 758 osobami z mojej listy znajomych. Zwłaszcza że nie ma na niej żadnych "obcych", każdą z nich poznałabym na ulicy, każdej kiedyś podałam rękę albo poznałam przez znajomych. Mam wśród znajomych koleżanki ze szkoły, ze studiów, z każdej z prac. Wiem, że po jednym spotkaniu z każdą z tych osób nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, ale na każde spotkanie idę z otwartą głową. Na razie spotykam się z ludźmi "bezpiecznymi" - prawdziwymi przyjaciółmi, starymi znajomymi, z którymi więzi się rozluźniły z powodu braku czasu, albo z ludźmi, których widziałam trzy razy na imprezie. Potem będę musiała zmierzyć się z trudniejszymi relacjami. Nie wiem, co się wydarzy za rok czy dwa, jestem dopiero na początku drogi. Na razie jestem pozytywnie zaskoczona. Nie wiedziałam, że znam aż tyle fajnych osób! Na spotkaniach mam poczucie, że to ja powinnam być wodzirejem, ale zazwyczaj small talk przeradza się w fajną, szczerą rozmowę. Może dlatego, że jestem towarzyska. Ale najbliższych przyjaciół, którzy wyciągnęliby mnie z płonącego budynku, mam siedmioro.

Dawid Pacha

Wiek: 31

Konto na Facebooku od 2007 roku

Liczba znajomych: 1700

Zawód: startupowiec, współtwórca Realdeala , który pozwala markom lepiej zarabiać na swoich społecznościach internetowych, oraz Czwartków Social Media , spotkań gromadzących branżę social media we wszystkich największych miastach Polski

Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Choć liczba Dunbara wynosi 150, myślę, że jestem w stanie utrzymywać bliskie kontakty z większą ilością ludzi. Pamiętam dokładnie, skąd znam ośmioro na dziesięcioro moich internetowych znajomych. Wśród 1700 osób są kumple z podstawówki, znajomi ze studiów, ludzie, których spotykam na eventach związanych z moją pracą. Nie jestem osobą publiczną, blogerem ani youtuberem, więc moja liczba znajomych na Facebooku to efekt budowania relacji w realu. Po każdej prezentacji na imprezie branżowej czy wykładzie na uczelni dostaję zaproszenia od ludzi, którzy interesują się tym, co mam do powiedzenia. Na dziesięć osób ja zapraszam dwie. Czasami jest odwrotnie - po latach spotykam ludzi, z którymi wcześniej wymieniłem setki tweetów.

Malcolm Gladwell w książce "The Tipping Point" nazywa takich ludzi jak ja "łącznikami", którzy spajają grupy ludzi w jedną wielką sieć powiązań. Media społecznościowe traktuję jako podstawowe narzędzie pracy, dlatego poza pracą staram się odpoczywać od internetu. Coraz mniej pokazuję życia prywatnego, nie wrzucam już zdjęć rodziny ani najbliższych przyjaciół, bo po pierwsze, są mało internetowi, a po drugie, przy tak dużej liczbie znajomych wiem, że nie każdego musi interesować, co zjadłem na śniadanie. Na Facebooku nie piszę, że mam doła, że straciłem klienta albo że potrzebuję wsparcia. To miejsce afirmacji, a nie narzekania. Jestem tu prawdziwy, ale nie obnażam się nadmiernie. Buduję zaufanie do siebie i mojej marki. Na Facebooku wizerunek staje się brandem, a potem brand pcha firmę do przodu. Niewielu ludziom udaje się rozwijać biznes oparty na relacjach z ludźmi bez obecności w sieci. Łatwiej mi też promować firmę u siebie na profilu niż na fanpage'u, bo mam większy zasięg.

Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Dawid Pacha (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Zdarza mi się zabierać głos w ważnych dla mnie sprawach społecznych: w kwestii referendum, krachu na giełdzie czy uchodźców. Śledzi mnie sporo ludzi i to, co piszę, może dać komuś do myślenia. Wiem jednak, że pokazanie czegoś cool, pochwalenie się fajnym selfikiem czy postem z wakacji zdobywa więcej lajków niż wpisy merytoryczne. Ludzie chcą szybko konsumować, więc wolą zalajkować zdjęcie niż wykonać wysiłek wczytania się w większy tekst. Miewam pokusę, żeby wyrzucić z Facebooka osoby, które wkurzają mnie radykalnymi poglądami politycznymi, ale zazwyczaj po prostu ukrywam je tak, żeby nie widzieć postów na ścianie. Coraz częściej odzywają się do mnie ludzie z różnych okresów mojego życia - sprzed roku, dziesięciu, piętnastu. Mają do mnie interes, chcą się spotkać albo pytają o poradę. Na rozmowy prywatne w wiadomościach schodzi mi na Facebooku najwięcej czasu. Biznesowe spotkania też odbywam online - na Skypie albo FaceTime.

Jak się Facebook rozwinie? Już wiadomo, że wyłamał się ze schematu mediów społecznościowych, które do tej pory miały datę ważności. Gdy na studiach pracowałem w wakacje w Irlandii, używałem Bebo, tamtejszego odpowiednika Grona. Miałem też konto na Naszej Klasie. Jestem na Twitterze, gdzie mam relacje wirtualne, ale zażyłe. Teraz wciągnąłem się mocniej w LinkedIn, gdzie łatwiej dodawać ludzi, których nie zna się osobiście. Czy będę na Facebooku za 20 lat? Raczej tak, bo chcę być na bieżąco. Poza tym Facebook się starzeje. Już teraz uaktywniają się na nim znajomi moich rodziców, a moja mama, choć sama nie ma konta, wchodzi na profil siostry i ogląda wszystkie moje zdjęcia.

Ina Lekiewicz

Wiek: 30 lat

Na Facebooku od września 2007 roku

Liczba znajomych: 1715

Zawód: art director, stylistka, pracuje m.in. dla "Vogue'a", "L'Officiel", "Harper's Bazaar"

Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Pierwsze wpisy na mojej ścianie to pozostawione bez odpowiedzi wiadomości od znajomych: "Fajnie Cię tu widzieć", "Może umówimy się na kolację?". Moje pierwsze statusy były pisane w trzeciej osobie: "Pakuje się na fashion week", "Czyta magazyn". Na osobiste wynurzenia nie ma tu miejsca. Nigdy nie pokazałabym np. zdjęć ze świąt rodzinnych. Zdarza mi się spontanicznie wrzucić kadr ze znajomymi albo z moim kotem. Z 1715 znajomych osobiście znam kilkuset. Są też tacy, których nie znam wcale, bo w pewnym momencie ludzie zaczęli kolekcjonować znajomych jak znaczki pocztowe, dodając kogoś, kogo nie znają, a chcieliby poznać, albo zapraszając znajomych znajomych. Początkowo - widząc, że mam z kimś 50 wspólnych znajomych - przyjmowałam zaproszenie, a później orientowałam się, że część wspólnych "znajomych" to profile instytucji.

Odkąd zaczęłam pracować w magazynach, do znajomych zaczęły dodawać mnie czytelniczki. Z jednej strony było mi bardzo miło, bo cieszę się, gdy ktoś ceni moją pracę. Z drugiej, liczba znajomych na Facebooku jest ograniczona, a otwierając feeda, chciałabym widzieć wpisy prawdziwych znajomych, żeby wiedzieć, co się u nich dzieje. Za głupie i nieeleganckie uważam jednak wyrzucanie ze znajomych ludzi, których się kiedyś do tego grona przyjęło. Czuję się trochę zniesmaczona, jak ludzie publicznie chwalą się, że dokonali czystki. Nie zapominajmy, że po drugiej stronie ekranu są prawdziwi ludzie, których to może zaboleć. W ramach rozwiązania sytuacji, w której do znajomych zapraszają mnie nieznajomi chcący śledzić mnie zawodowo, założyłam fanpage . To była trudna decyzja, czułam się idiotycznie, robiąc to, bo zastanawiałam się, kto i po co miałby polubić moją stronę. Dziwne było dla mnie też chwalenie się moją pracą i osiągnięciami. Szybko zauważyłam jednak, że ludzie cieszą się, gdy dzielę się zdjęciami z sesji, filmami, ujęciami zza kulis. "Lajkują" to, komentują, udostępniają na swoich profilach. Wstyd szybko minął, pojawiła się radość z tego, że ktoś ceni i lubi moją pracę.

Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Ina Lekiewicz (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Sprawdzam, jakie posty zdobywają popularność, bo ciekawi mnie, co się ludziom podoba. Na moim prywatnym profilu nie patrzę na lajki, choć też traktuję go dość zawodowo. Ciężko przecież nazwać prywatną przestrzeń, w której obserwuje cię półtora tysiąca osób. Prawdziwe rozmowy prowadzę przez wiadomości. Z przyjaciółmi z reala wysyłamy sobie zdjęcia, wymieniamy się opiniami, umawiamy na spotkania. Ściana to świetne miejsce, żeby coś załatwić, znaleźć rozwiązanie problemu, zapytać o radę. Przy tak dużej ilości znajomych zawsze znajdzie się ktoś pomocny, więc pytam o lokacje do sesji albo szukam asystentów. Przez Facebooka docierają do mnie też fotografowie, makijażyści, scenografowie, którzy chcieliby ze mną pracować, a nie wiedzą, jak mnie znaleźć. Coraz częściej "zdradzam" Facebooka dla Instagrama. To od niego zaczynam dzień. Tak jak w przypadku Facebooka ludzie na początku traktowali go jak pamiętniczek, teraz myślą, co, jak często i jakiej jakości postują.

Anna Mętrak

Wiek: 56 lat

Na Facebooku od 2009 roku

Liczba znajomych: 691

Zawód: tłumaczka, wykładowczyni w Katedrze Italianistyki Uniwersytetu Warszawskiego, organizatorka Konkursu im. Krzysztofa Mętraka

Anna Mętrak (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Anna Mętrak (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Anna Mętrak (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Anna Mętrak (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

W moim pierwszym statusie napisałam, że tęsknię za moją córką Natalią, która wyjechała wtedy na stypendium do Bolonii. Większość postów piszę po polsku, czasem po włosku, bo mam zagranicznych przyjaciół. Rzadko dodaję status, częściej dzielę się postami, które znajduję u znajomych, dodaję komentarze, czasem wdaję się w dłuższe dyskusje. Dzięki Facebookowi mam szerszy dostęp do interesujących mnie informacji, dlatego że zaufane osoby i grupy dokonują za mnie swoistej selekcji, ja zresztą robię podobnie, wrzucając na moją ścianę artykuły, które mogą być dla nich interesujące albo zabawne. Facebook spełnia u mnie rolę społeczną: pozwala brać udział w różnych kampaniach, "skrzykiwać się" na wydarzenia, reagować na palące sprawy, takie jak wsparcie w poszukiwaniu zaginionych, pomoc zwierzętom, a nawet zwykła samopomoc koleżeńska, taka jak znane mi z autopsji forum tłumaczy. Facebook działa, bo skraca odległość.

Jestem aktywna na dwóch stronach, które administruję - jedna dotyczy konkursu promującego młodych krytyków filmowych, który organizuję, a druga jest skierowana do moich studentów. Własnymi osiągnięciami chwalę się rzadko i zawsze z przymrużeniem oka, częściej piszę o sukcesach córki albo moich studentów. Sprawami osobistymi dzielę się bardzo oględnie. Mam też ustawienia, które rezerwują te wiadomości tylko dla moich znajomych. Facebook nie jest konfesjonałem ani powiernikiem, nie zastępuje też prawdziwego życia. Dlatego wkurza mnie prowadzenie prywatnego życia na Facebooku. Irytujące bywa również przekonywanie przekonanych, czyli wstawianie deklaracji, które w gronie właściwie dobranych znajomych są oczywiste, a także źle rozumiany lans, szukanie namiastki celebryctwa. Większość znajomych znam osobiście, zdecydowaną mniejszość tylko z Facebooka, ale wiem, kim są i czym się zajmują. Sama obcych osób nie dodaję, sporadycznie przyjmuję, sprawdzając wcześniej, kto jest kim. Wskazówką bywa grono wspólnych znajomych.

Z mojego pokolenia przybywa osób na Facebooku. Zdarzają się też starsi, nawet po siedemdziesiątce. Mój znajomy z Toronto, przyjaciel z dzieciństwa mojego szwagra, który wyemigrował z Polski jako dziecko w 1956 roku, jest na Facebooku bardzo aktywny. Utrzymujemy kontakt, choć widzieliśmy się tylko raz w życiu, właśnie w Kanadzie. To fajne, że fejs pozwala mi podtrzymać kontakt z osobami, które straciłam z oczu, np. z moimi byłymi studentami. To moja odpowiedź na argumenty przeciwników Facebooka, którzy twierdzą, że zabija stosunki międzyludzkie, bo przecież lepiej spotkać się z przyjaciółmi na kawie niż gadać na czacie. Pewnie, że lepiej, ale raczej trudno spotkać się z kimś, kto mieszka w Australii, a nawet jeśli jest w tym samym mieście, też trudno ze wszystkimi wypić kawę, bo drogo i niezbyt zdrowo. A taką wirtualną kawę, jeśli jest właściwie zaparzona, można wypić nawet w większym gronie. W realu jestem umiarkowanie towarzyska, sprawdzonych przyjaciół mam niewielu. Wyobrażam sobie życie bez fejsa, chociaż wiem, że można się od niego uzależnić. Mam wolny zawód, więc w domu sprawdzam pocztę i zaglądam na Facebooka. Na mieście i na wyjazdach nie korzystam z Facebooka na telefonie.

Karolina Sulej

Wiek: 30

Na Facebooku od 2009 roku

Liczba znajomych: 1214

Zawód: dziennikarka "Wysokich obcasów", autorka książki "Modni. Od Arkadiusa do Zienia" o polskiej modzie, która w listopadzie ukaże się nakładem wydawnictwa Świat Książki, współprowadząca program "Cappuccino z książką" w TVP Kultura

Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

O Facebooku dowiedziałam się od mojego ówczesnego chłopaka. Nie wiedziałam wtedy, czy profil będzie mi potrzebny do pracy, promocji czy romansu. Dołączyłam z ciekawości, a że wcześniej korzystałam z Grona i Gadu-Gadu, to był naturalny etap ewolucji. Przez pierwsze kilka miesięcy miałam około stu znajomych, potem nastąpił szybki skok. Prywatnie przyjaźnię się z 15 osobami, wszystkie są na Facebooku. Poza tym mam na liście bliższych i dalszych znajomych ze szkoły i pracy, członków rodziny, a także osoby, które były dla mnie ważne na pewnym etapie życia, a potem przestały. Moje pierwsze statusy były suche, konkretne, nudne. Pisane w trzeciej osobie. Nie myślałam o nich jak o tekstach, nie zastanawiałam się, czy się komuś spodobają, czy ktoś je zalajkuje. Nie wrzucałam piosenek, linków ani prywatnych zdjęć. Teraz Facebooka traktuję jako grę, którą uprawiam z samą sobą i ludźmi, którzy mnie obserwują. To, co robię na Facebooku, ma swoje źródło w radosnej twórczości, dziecinnej chęci zrobienia hecy.

Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Karolina Sulej (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Z moim chłopakiem zaczęliśmy wrzucać na Facebooka swoje selfiki , bo byliśmy uważani za romantyczną parę, która zakochała się w sobie wbrew przeciwnościom, więc może powinna ukrywać swoje uczucie. A my chcemy pokazywać nasze szczęście! Nie robimy sobie zdjęć, żeby ktoś napisał, że pięknie wyglądamy. Nie robimy tego też zbyt często, żeby nie wytracić impetu. To dla nas raczej laboratorium, performance, zabawa, a nie wykoncypowana strategia marketingowa. Jesteśmy oboje zanurzeni w kino, literaturę, sztukę. Lubimy się ładnie ubrać, wejść w role, poczuć jak postacie z filmu. Trochę jak Cindy Sherman, tyle że w parze. Nie zastanawiam się nad tym, czy nasze funkcjonowanie na Facebooku pomaga mi zawodowo. Może przyda się, jeśli będziemy coś robić razem - zakładać biznes, wydawać książkę, szukać sponsora. Nie angażujemy się za to na FB politycznie, bo wklejenie posta czy naciśnięcie lajka nie jest realną aktywnością. Wolę działać i wypowiadać się w rzeczywistości. Nie lubię też chwalić się na ścianie osiągnięciami zawodowymi, na Facebooku nie ma miejsca na CV. Czasami mój chłopak prawi mi publiczne komplementy, postując informacje o moich projektach. Nigdy nie chciałabym używać Facebooka tylko do "poważnych" rzeczy. Wkurza mnie, że niektórzy traktują go bez zdrowego dystansu. Nie oszukujmy się, Facebook jest jak klasa w liceum, gdzie wszyscy oceniają, czy jesteś cheerleaderką czy nerdem. Dlatego tu możemy być bardziej "nastoletni" niż w realu. Ta lekka infantylizacja nikogo nie krzywdzi, a pomaga spuścić powietrze. Dla mnie Facebook to zapis biograficzny, nieświadomie tworzona kolekcja, rozproszony pamiętnik. Ostatnio dodano funkcję przypominania wpisów sprzed lat, która działa jak freudowski powrót wypartego, bo atakują cię wspomnienia, do których niekoniecznie chcesz wracać. Wtedy orientujesz się, że Facebook nie jest obsługiwaną przez ciebie maszyną, tylko oddzielnym bytem, któremu zdarza się tobą manipulować.

Rafał Górecki

Wiek: 27 lat

Na Facebooku od ok. 2009 roku, od kiedy "Nasza Klasa zamieniła się w portal dla dzieci"

Liczba znajomych: 900

Zawód: youtuber, od 2,5 roku prowadzi kanał Ravgor.TV

Rafał Górecki (fot. Marcin Górecki / Facebook.com)Rafał Górecki (fot. Marcin Górecki / Facebook.com) Rafał Górecki (fot. Marcin Górecki / Facebook.com) Rafał Górecki (fot. Marcin Górecki / Facebook.com)

Na swoim osobistym profilu mam 900 znajomych i 35 tysięcy obserwujących. Do znajomych dodaję tylko ludzi, których znam, ale czasem są to osoby, z którymi zamieniłem tylko kilka zdań. Muszę w końcu pousuwać osoby, z którymi już nie mam kontaktu, wtedy znajomych zostanie mi około 300. Od nieznajomych dostaję kilkadziesiąt zaproszeń dziennie, ale żadnego nie przyjmuję, chyba że od ładnej dziewczyny (śmiech ). Jeśli chcę przekazać informację tylko znajomym, wybieram odpowiednie ustawienia. Ale zdarza się to bardzo rzadko. Nawet gdybym miał ustawienia prywatności, wszystkie informacje mogłyby wyciec przez znajomych. Trzeba uważać, co się wrzuca do internetu, a nie liczyć na ustawienia i potem żałować.

Rafał Górecki (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Rafał Górecki (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Rafał Górecki (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Rafał Górecki (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Prawdziwych przyjaciół mam kilku i jestem zadowolony z tej liczby. Uważam, że powoli staję się towarzyski. Na co dzień jestem dość nieśmiały (m.in. przez zbyt długie siedzenie na Facebooku), ale mam tego dosyć i pracuję nad zmianą. Nie postuję za dużo, bo mam ważniejsze rzeczy do roboty. Tablicy używam do dzielenia się efektami mojej pracy i czasem, ale rzadko, do podyskutowania na aktualny temat. Nie prowadzę statystyk, które z moich postów mają najwięcej lajków, ale staram się pisać ciekawie. Nigdy nie dzielę się prywatnością. Od tego mam messengera i telefon. Czasem coś napiszę o polityce, bo mnie to interesuje, ale to drażliwy temat dla wielu ludzi, dlatego nie męczę ich tym za bardzo. Jak czyjeś posty mnie wkurzają, to zwyczajnie przestaję go obserwować. Fanpage obsługuję sam. Publikuję tam tylko i wyłącznie rzeczy związanie z moją działalnością internetową: informacje o nowych filmikach, o wyjazdach z pracy, o ludziach, z którymi współpracuję.

Damian Duda

Wiek: 19 lat

Liczba znajomych: 528

Na Facebooku od 4 stycznia 2010 roku

Zawód: student dziennikarstwa na UKSW, pisze dla portalu Gala.pl

Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Liczba znajomych wzrasta mi w zastraszającym tempie, ale nie na tyle szybko, żeby otwierać fanpage (śmiech ). Na początku to ja zapraszałem. Teraz jestem na takim etapie fejsbukowego życia, że tych, których miałem zaprosić, już dawno zaprosiłem, więc częściej jestem zapraszany. Nie powiem, dopieszcza to trochę moje ego. 90 procent znajomych z feja pokrywa się z tymi w realu, a pozostałe 10 to obcy ludzie, którzy albo aspirują do bycia moimi znajomymi, albo ja za wszelką cenę chcę wkupić się w ich łaski. Staram się nie przyjmować nieznajomych, ale jestem tylko człowiekiem i często ulegam pokusie posiadania pięknej dziewczyny w znajomych. Chwilę później okazuję się "fejkiem" i czar pryska (śmiech ).

W sieci jestem otwarty. Moi znajomi widzą wszystko to, co udostępniam, ale znajomi znajomych czy osoby spoza mojego otoczenia tylko moje zdjęcie profilowe, to w tle i moje miejsce pracy. Pamiętam, jak w liceum wstydziłem się podejść do dziewczyny, która bardzo mi się spodobała. Święta Bożego Narodzenia spędziłem na fejsie, szukając jej. Dziś po prawie dwóch latach jesteśmy razem, więc chyba było warto.

Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Damian Duda (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Na Facebooku postuję co kilka dni - linkuję do moich tekstów, udostępniam muzykę albo rysunki Mleczki czy Raczkowskiego, na których punkcie mam ostatnio fioła. Uwielbiam dyskusje, które toczą się później pod tymi zdjęciami: zderzenie poglądów prawicowych z nowoczesną Polską. Dwudziestolatkowie rzadko rozmawiają o polityce, a moi znajomi są wyjątkiem, potwierdzającym regułę. Facebook jest chyba jedyną przestrzenią, gdzie bez konsekwencji fizycznych można wygłaszać swoje poglądy. Chociaż hejting też się zdarza. Najwięcej lajków zawsze zdobywa Sting i zdjęcia z pięcioma filtrami. Najlepiej z kimś znanym. Od kiedy pracuję, zaczynam na nowo postrzegać Facebooka. Zastanawiam się, jak połączyć pracę z serwisami społecznościowymi. Niestety nie każdy rodzi się z taką intuicją jak Karolina Korwin-Piotrowska. Posty innych mnie nie wkurzają, bo są odzwierciedleniem charakteru. Jeżeli ktoś ma beznadziejną osobowość, to jego posty są równie kiepskie. Jeżeli ktoś uprawia facebookowy celebrytyzm, ma do tego prawo. Jeżeli Edyta Herbuś może chwalić się na Instagramie egzotycznymi wakacjami, to dlaczego Kasia, lat 19, nie ma prawa pochwalić się, że była na wakacjach na Mazurach? W końcu Sri Lanka to stan umysłu.

Robert Łężak

Wiek: 45 lat

Liczba znajomych: 285

Na Facebooku od 2012 roku

Zawód: master & team coach, trener, pracuje w Norman Benett Group , szef projektu Coaching Travel

Robert Łężak (fot. archiwum prywatne)Robert Łężak (fot. archiwum prywatne) Robert Łężak (fot. archiwum prywatne) Robert Łężak (fot. archiwum prywatne)

Pierwszy post? Z San Juan w Portoryko. Pamiętam to jak dziś. Podróżowałem z żoną i znajomymi po Karaibach. Na kawie w Starbucksie znajoma powiedziała, że w kawiarni jest darmowy internet. Dziewczyny poszły na zakupy, a jak wiadomo, zakupy mogą trwać minimum dwie godziny, a maksymalnie trzy dni, więc miałem dużo czasu. Ściągnąłem aplikację Facebooka na telefon i zacząłem się nią bawić. Powstał pierwszy post opatrzony zdjęciem: Byliśmy 7 dni w podróży statkiem po 6 karaibskich wyspach. Teraz zeszliśmy ze statku i jesteśmy w Puerto Rico w San Juan i w starbaksie pijemy kawę. To moje pierwsze kroki w używaniu face booka, dlatego nie wygląda to profesjonalnie, ale narzędzie jest ok, szczególnie przydaje się do komunikacji w podróży.

Najgorszy był ten pierwszy krok, więc zaprosiłem koleżankę na kawę do mojego biura i na dużym ekranie wytłumaczyła mi, jak to działa. Potem już poszło jak po maśle. W realu znam 90 procent osób z Facebooka, większość jest trochę młodsza ode mnie (35-40 lat), nie przyjmuję ani nie dodaję obcych osób. Czasem wyrzucam znajomych. Nie ma na świecie trwałych rzeczy, nietrwałe są też przyjaźnie. Nie wiem, jakie mam ustawienia prywatności. Na prywatnym profilu zamieszczam jeden post na tydzień. Gdy podróżuję, co drugi dzień wrzucam zdjęcie. Najczęściej piszę o tym, że skończyłem kurs Art Coachingu, że odkryliśmy z córką fajną restaurację sushi albo że przejechałem duży odcinek na rolkach. Najwięcej lajków mają zdjęcia z żoną i córką. Oprócz tego zarządzam sześcioma fanpage'ami firmowymi, w tym Coaching Travel (promuję wyjazdy z rozwojem osobistym, udostępniam posty z innych podróżniczych serwisów, czasem robię konkursy) i Norman Benett Group (jako szef marketingu firmy zarządzam promocją i edukacją w tym serwisie).

Na Facebooku, tak jak w życiu, każdy jest odpowiedzialny za siebie i za swoje czyny, a jak by powiedział Lama, czyn zawsze wraca do sprawcy. Czasem widzę, że ktoś na Facebooku ocenia kogoś albo podważa jego wartość. Modlę się za takie osoby, bo wierzę, że jeśli ktoś publicznie obraża drugą osobę, to przysporzy mu to jeszcze większych cierpień w przyszłości.

Łukasz Walaszek

Wiek: od wczoraj 17 lat

Liczba znajomych: 4500, 28 tysięcy obserwujących

Na Facebooku od 2013 roku

Zawód: youtuber o pseudonimie Yoczook , autor serii "Beka"

Łukasz Walaszek, Yoczook (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)Łukasz Walaszek, Yoczook (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Łukasz Walaszek, Yoczook (fot. archiwum prywatne / Facebook.com) Łukasz Walaszek, Yoczook (fot. archiwum prywatne / Facebook.com)

Gdy zacząłem promować vloga, zapraszałem do znajomych mnóstwo ludzi, żeby zwiększyć oglądalność. Teraz nie dodaję i nie przyjmuję obcych osób, ewentualnie mocno aktywnych widzów. Prywatny profil traktuję jak publiczny, ale mam też fanpage, którym administruję z moim menedżerem i przyjacielem Krzysztofem. W realu znam około 130 osób, a prawdziwych przyjaciół mam trzech, Wojciecha Paszka i Patryka Gazdę, których znam od zerówki, i właśnie Krzysztofa. Dzisiaj też prowadzą swoje kanały na YouTube: ChamskiPRO i Po Prostu Patryk . Spotykamy się prawie codziennie, chodzimy na siłownię albo na rowery.

Najwięcej lajków zdobywają moje zdjęcia profilowe (10 tysięcy) i posty, w których cieszę się, np. ze 100 tysięcy widzów. Na Facebooka nigdy nie będę wrzucał postów o tym, co robię i gdzie jestem. Sam mam dosyć, gdy znajomi piszą, na jakim byli melanżu. Nie jestem na tyle samotny, żeby zdradzać takie rzeczy na fejsie. Wkurza mnie też, gdy ktoś podaje na ścianie wyniki meczów. Przecież każdy ma internet i może sobie sam sprawdzić! Znajomych wyrzucam, gdy spamują, np. narzekają, że ich olewam, nie rozumiejąc, że Facebook to nie całe moje życie. Dla mnie fejs bywa takim małym więzieniem. Dzieciństwo spędziłem w lesie, bawiąc się w bazy z przyjaciółmi, a nie przed telefonem czy komputerem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA