Ty, twój mężczyzna i wspólne biuro w M2, czyli obrazki z życia dwojga freelancerów

Niestety, praca w domu to nie wakacje, zwłaszcza, jeśli w pokoju obok zawzięcie stuka na klawiaturze... On. Jak zachować równowagę, gdy dwoje freelancerów w jednym stoi domku?

Śniadanie do łóżka, trochę pracy, seks na lunch, szybki scroll fejsa, kilka telefonów, wieczorny maraton seriali i spać. Freelancer nie musi oglądać ludzi, zmieniać piżamy na marynarkę, ani przestrzegać ośmiogodzinnego dnia pracy. Tylko pozazdrościć?

Dzień zaczyna się leniwie od naleśników z truskawkami, soku pomarańczowego i kawy. Po śniadaniu czas na krótką sjestę. W skrzynce pocztowej zalega już dziesięć maili, więc w międzyczasie można poklikać na telefonie. Niepostrzeżenie dochodzi jedenasta i już naprawdę trzeba by zabrać się do pracy. Ale przecież jest tak fajnie.

Pies szczeka pod drzwiami, że przydałby się spacer, rower kusi wycieczką do lasu, książki panoszące się na stoliku nocnym obiecują podróż w 80 dni dookoła świata... Każdy freelancer marzy czasem o tym, żeby potłuc się autobusem na drugi koniec miasta, poodbijać kartę w biurze i pokiblować przepisowe osiem godzin w szklanym biurowcu. Bo przynajmniej jak się z niego wyjdzie, istnieje niezerowa szansa, że do dziewiątej rano następnego dnia zostało szesnaście godzin słodkiej wolności. Freelancer, jak wiadomo, ma wolność zawsze i nigdy .

W odnalezieniu zdrowej równowagi pomaga partner pracujący. Ten, którego żegna się przeciągłym pocałunkiem, bo tak dobrze wygląda w garniturze. Ten, na którego potem czeka się z obiadem. Ten, który po pracy przynosi ze sobą do domu cały świat. Układ: etatowiec plus freelancer przestaje działać tylko wtedy, gdy ten pracujący z domu, staje się tym pracującym W DOMU - tym od gotowania, prania, zmywania. Ale często sprawdza się świetnie, bo każdy w związku ma swój świat - swoje biurko, swoje pięć na pięć metrów, swoje godziny słodkiej samotności. Gorzej gdy spotyka się dwoje takich, co do biura nie chadzają .

Na początku jest jak na wakacjach. W jednym rytmie stukacie na klawiaturze, z równym poziomem wkurzenia dzielicie się politycznymi frustracjami, jecie kiedy chcecie, śpicie kiedy chcecie, przytulacie się kiedy chcecie. Mi też na początku się podobało. Mogłam w każdej chwili wyjść z mojego biura w sypialni i dać buzi mężowi w jego biurze w salonie. Mogłam zarządzić przerwę na jeden, no może dwa, odcinki "Przyjaciół". Mogłam przygotować lekki lunch dla dwojga, bo przecież zbliża się południe, więc od śniadania minęła już cała godzina. Nigdy nie byliśmy tak bardzo razem. Pochłonięci swoimi myślami, tekstami i zleceniami, ale w każdej chwili gotowi pogadać o marzeniach, pogodzie, znajomych.

fot. Anna Konieczyńskafot. Anna Konieczyńska fot. Anna Konieczyńska fot. Anna Konieczyńska

Właśnie: znajomi. Dawno żadnych nie widzieliśmy, chyba że na zdjęciach na Facebooku. I tak, wyglądają lepiej niż my, którzy chodzimy po mieszkaniu w dresie albo w "casual Friday" - w piżamach. Po pierwszej fazie cudownego obżarstwa, zaczęliśmy też mniej jeść, bo każda wyprawa do sklepu to wyzwanie. Nie mówiąc już o spacerze, fitnessie, imprezie. Po co nam to wszystko? Przecież w domu mamy komputery, telefony i siebie. Stan konta przyjemnie rośnie, bo jak się tak siedzi w domu, wydatki zauważalnie maleją. Nowych ciuchów kupować nie trzeba, bo i tak nie ma ich komu pokazywać. Nie mówiąc już o biletach we wszystkie strony świata, bo przecież freelancer nigdy nie ma wolnego.

Poważny problem pojawia się, gdy przestajemy być dla siebie atrakcyjni . Ja dawno się nie malowałam, on zrezygnował z dżinsów, bo niewygodne. Anegdotek nowych jakby nie ma, a trudno wciąż rozmawiać o tym, ile jeszcze projektów na głowie, że zepsuła się pralka, a Rachel chyba jednak nie powinna była zostać z Rossem. Smutna prawda jest taka, że jak się jest razem ciągle, nie bywa się razem prawie nigdy . Bo leżenie w łóżku przy szóstym odcinku serialu tego dnia, gapienie się w telefon i jedzenie chipsów - to nie randka.

To dlaczego w takim razie tak trudno wyjść z domu, a jak już ten krok za próg się wykona, natychmiast chce się cofnąć? Jeśli nie cierpimy na syndrom hikikomori, to odpowiedź może być tylko jedna: bycie razem, ale osobno przez 24 godziny na dobę to wciąż za mało. Podczas gdy w biurze nie ryzykujemy raczej uzależnienia się od koleżanki z biurka obok, która całymi dniami siorbie herbatę, łatwo stopić się w jeden organizm z tym, z którym pracujemy, mieszkamy, żyjemy. Zdrową reakcją może być ucieczka. Niekoniecznie od siebie, a raczej z powrotem do siebie. Wystarczy zrzucić dres, wyłączyć komputer i wyjść z biura, nawet jeśli jest nim wspólne 50 metrów kwadratowych. Bo romans w pracy wcale nie jest tak gorący jak w "Bridget Jones" czy innej "Sekretarce".

Więcej o:
Copyright © Agora SA