Założycielka Klubu Szczęśliwych Żon zachwala instytucję małżeństwa. "Po ślubie masz większą cierpliwość do drugiego człowieka"

Fawn Weaver, założycielka Klubu Szczęśliwych Żon, w ciągu ostatniego roku odwiedziła 12 krajów na sześciu kontynentach, by odkryć sekrety dobrych i trwałych związków. Swoje spotkania z małżeństwami z 25-letnim stażem opisała w książce, która właśnie ukazała się w Polsce. - Kocham być żoną - to zdanie Fawn powtórzyła podczas rozmowy co najmniej dwadzieścia razy. Skąd ten entuzjazm?

Fawn jest piękna, szczupła, wysoka. Ma kalifornijski akcent i hollywoodzki uśmiech. Pijąc poranną kawę, nie może się nadziwić, że Warszawa jest tak wielkomiejska. - Na ulicach jest tylu ludzi, co w San Francisco - mówi. Następnego dnia Fawn wraca do Los Angeles, by spędzić weekend z mężem Keithem. Ich związek jest ponoć taki, jak opisała w książce - oparty na przyjaźni, szacunku, zaufaniu.

Chociaż spodziewałam się poznać perfekcyjną panią domu albo żonę ze Stepford, zaprogramowaną na sukces w związku, Fawn ma dystans do siebie i swojej misji propagowania małżeństwa. Mocno stąpa po ziemi, a od miłosnych uniesień woli praktyczne rozwiązania. Sama mówi o sobie "romantyczna realistka".

Obok nas przy stoliku siedzą dziewczyna z chłopakiem. Trzymają się za ręce, uśmiechają, zachowują, jakby świat wokół nich przestał istnieć. Gdy widzisz dwoje ludzi, od razu wiesz, czy stanowią dobrą parę?

- To widać w ich spojrzeniu, gestach, w tym, jak się do siebie odnoszą. Zwracam uwagę przede wszystkim na to, czy para jest dla siebie czuła, dobra, łagodna. Para obok nas zdaje egzamin. Sama jestem bardzo silną kobietą, mój mąż też ma wyrazistą osobowość. Ale gdy jesteśmy razem, zachowujemy się jak zakochane w sobie dzieciaki. I to widać.

Potrafię też ocenić, czy ludzie są ze sobą szczęśliwi, niezależnie od tego, co mówią. Przygotowując się do wydania książki, pojechałam do Kanady na wywiad z parą, którą poznałam dziesięć lat wcześniej. Wtedy wydawali mi się idealnie dobrani. Gdy się z nimi spotkałam ponownie, choć opowiadali, że układa im się świetnie, w języku ciała wyczułam, że są w głębokim kryzysie. Gdy byłam u nich za pierwszym razem, zapamiętałam ich dom jako słoneczne, pełne życia miejsce, teraz zapanowała tam wieczna zima. Jak w "Grze o tron".

Fawn Weaver, założycielka internetowego Klubu Szczęśliwych Żon (fot. materiały promocyjne)Fawn Weaver, założycielka internetowego Klubu Szczęśliwych Żon (fot. materiały promocyjne) Fawn Weaver, założycielka internetowego Klubu Szczęśliwych Żon (fot. materiały promocyjne) Fawn Weaver, założycielka internetowego Klubu Szczęśliwych Żon (fot. materiały promocyjne)

A gdy wiesz, że twoja przyjaciółka spotyka się z niewłaściwym mężczyzną, mówisz jej prawdę czy wolisz się nie wtrącać?

- Oczywiście, że mówię prawdę! Po co tracić czas na związek, który zmierza donikąd? A będąc w związku, czasami jesteśmy za blisko, żeby zobaczyć, że nic z tego nie będzie. Czasami tylko osoba z zewnątrz, która ma dystans, może nam pomóc. Jedna z moich przyjaciółek była z facetem cztery lata. Potem ze sobą zamieszkali i zaczęli się kłócić o najdrobniejsze szczegóły. Gdy mi o tym opowiadała, złapałam się za głowę. A ona chciała wyjść za niego za mąż. Na szczęście ją od tego odwiodłam.

Wspólne mieszkanie prawie zawsze wywołuje kryzys?

- W Stanach pary rzadko mieszkają razem przed ślubem, zwłaszcza te z tradycyjnych rodzin. Jesteśmy wciąż bardzo purytańskim krajem. A ja wcale nie uważam, że wspólne mieszkanie przed ślubem jest niezbędne. Zanim nie powiesz "tak", nawet jeśli deklarujesz zaangażowanie, zawsze zostawiasz sobie otwartą furtkę. Pomyśl o związku jak o biznesie. Gdybym chciała założyć z tobą firmę, ale zwlekała z podpisaniem umowy, to jak byś się czuła? Po ślubie masz większą cierpliwość do drugiego człowieka, bo widzisz wasz związek w kontekście wieczności, a nie układu, który ma datę ważności. Dlatego dla wielu par wspólne zamieszkanie bez ślubu to początek końca.

Dla ciebie małżeństwo to kontrakt?

- Parę, która mieszka ze sobą od 20 lat, od pary, która świętuje 20. rocznicę ślubu, różni tylko papierek z urzędu. Ale to właśnie on czyni związek trwałym. Gdy mąż robi coś, co cię wkurza, stosujesz wobec niego zasadę domniemania niewinności. Zanim zrobisz mu awanturę o to, że nie wyrzucił śmieci, najpierw pomyślisz, że cię kocha i na pewno nie chciał cię skrzywdzić. W związku bez ślubu wciąż koncentrujesz się na własnych uczuciach. I zawsze masz plan B. A związek zaczyna być interesujący dopiero wtedy, gdy pozbawiasz się zabezpieczenia.

Ale to znaczy, że należy tkwić także w toksycznym małżeństwie?

- Oczywiście, że nie! Jeśli on bije, pije i zdradza, to odchodzisz. Ludzie często pytają mnie, jak wybaczyć małżonkowi niewierność. A przecież wcale nie muszą wybaczać!

Nie wierzysz w to, że facet może się zmienić?

- Może. Ale jeśli cię zdradził, powinnaś się z nim rozstać. Jeśli w czasie separacji weźmie się w garść, możesz wrócić. Ale rolą żony nie jest bycie terapeutką męża. Wkurza mnie, gdy kobiety pozwalają robić z siebie ofiary. Wczoraj rozmawiałam z dziewczyną, która co prawda nie doświadczyła fizycznej przemocy, ale tkwiła w układzie, w którym to na niej spoczywała odpowiedzialność za powodzenie związku. Niańczyła swojego męża, ignorując własne potrzeby. To tak nie działa. W związku musi być równowaga.

(fot. materiały promocyjne)(fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne)

Ale przecież spotkałaś się z parami wywodzącymi się z różnych kultur, także takich, w których wciąż panuje patriarchat. Gdzie w takich związkach widzisz równość?

- Nierówność jest w kulturze, ale nie w domu. Najszczęśliwsze pary często żyją wbrew regułom własnego otoczenia. Obawiałam się spotkania z małżeństwem aranżowanym z Indii, które było zajęte aranżowaniem małżeństwa swojej córki. Byłam pewna, że będą mówić, że się kochają, ale z ich zachowania będzie wynikało, że to on rządzi w domu. Ale zobaczyłam między nimi zaufanie i szacunek. Przecież w kulturze zachodniej też budujemy szczęśliwe małżeństwa w kontrze do tego, co pokazują nam badania, media, statystyki. Co drugie małżeństwo się rozpada, więc powiedzenie "tak" naprawdę wymaga odwagi!

Na początku twojej pracy przy Klubie Szczęśliwych Żon słyszałaś, że jesteś naiwna, bo szczęśliwe małżeństwa już nie istnieją?

- O dziwo nie spotkałam się z hejtem. Może dlatego, że większość z nas chce wierzyć w szczęśliwe związki. Poza tym sama nikogo nie oceniam, nie mówię innym, co mają robić, nie bawię się w terapeutę. Piszę tylko, co działa w moim życiu, i o tym, co działa w parach, z którymi rozmawiam. Nie, moją siłą jest to, że to przeżyłam. Reszta należy do czytelnika.

A więc każdy może zbudować szczęśliwe małżeństwo?

- Tak, tylko trzeba wspólnie wypracować zasady funkcjonowania związku. Ja trzymam się jednej podstawowej reguły - jeden dzień w tygodniu mam całkowicie wolny. To czas tylko dla mnie i mojego męża. Przez 24 godziny nie odbieram telefonów ani maili.

W książce piszesz, że będąc żoną, łatwiej pozostać zakochaną. Dla wielu to nie będzie taka oczywista zależność

- Jestem mężatką od 12 lat i wciąż mam motylki w brzuchu. Ale nie boję się też trudniejszych chwil, bo małżeństwo daje nam cierpliwość do pracy nad związkiem.

(fot. materiały promocyjne)(fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne)

Takiego podejścia nauczyłaś się w domu?

- Nie, żyję w zupełnie innym związku niż moi rodzice. Wychowałam się w bardzo konserwatywnej rodzinie. Mój tata był panem naszego domu, a Keith i ja jesteśmy równi. Moi rodzice nie są dla mnie wzorcem. Wręcz przeciwnie. Wiedziałam, że chcę żyć inaczej. Chociaż moja mama była zawsze bardzo silną kobietą, w małżeństwie nie mogła pokazać w stu procentach, kim naprawdę jest. Dla mnie największą wartością jest właśnie to, że znalazłam mężczyznę, przy którym nie muszę ukrywać żadnych moich słabości.

Jako nastolatka zbuntowałaś się i wyprowadziłaś z domu. Od czego uciekałaś?

- Miałam 15 lat, dusiły mnie surowe zasady rządzące w moim domu. Zarówno te religijne, jak i narzucone przez moich rodziców. Co ciekawe, ze wszystkich moich sióstr, które w przeciwieństwie do mnie w dzieciństwie były posłuszne, teraz ja jestem najbliżej Boga. Chodzę do kościoła prawie co tydzień.

Piszesz, że osobom wierzącym łatwiej utrzymać szczęśliwe małżeństwo. Co zrobić, jak nie ma się tego oparcia?

- Chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Szukałam wspólnych mianowników dla wszystkich szczęśliwych par, które poznałam. Wiara jest jednym z nich. Znam wielu szczęśliwych agnostyków, ale nie ateistów. Potrzeba odrobiny wiary, żeby być z kimś całe życie. Gdy nie potrafimy z Keithem rozstrzygnąć konfliktu, często modlimy się o właściwą odpowiedź. Mamy oboje tak silną wolę, że gdyby nie trzeci, neutralny uczestnik sporu, daleko byśmy nie zaszli.

Co różni twoje poprzednie związki od tego, który budujesz z Keithem?

- Ja sama się zmieniłam. Wcześniej nie byłam gotowa na poważny związek. Nasi mężczyźni są przecież odbiciem nas samych. Jeśli jesteśmy niedojrzałe, zakochujemy się w niedojrzałych mężczyznach. Mój najdłuższy poprzedni związek trwał cztery lata z przerwami. Mój były był mi wierny może przez pierwsze dwa tygodnie. I godziłam się na to. Potem zrozumiałam, że muszę pobyć chwilę sama, żeby zrozumieć, czego chcę. Przez sześć miesięcy nie byłam na ani jednej randce, za to przeczytałam każdy poradnik, który mogłam znaleźć w księgarni. To był najlepszy detoks! Wreszcie nauczyłam się komunikować. Kiedyś, gdybyś mnie wkurzyła, po prostu wstałabym od stolika i wyszła.

Byłaś szczęśliwą singielką?

- Bardzo! Wcale nie miałam ochoty na związek. Ale wierzę, że tylko szczęśliwe singielki mogą stworzyć dobry związek. Z Keithem umówiła nas jego mama, którą znałam z kościoła. Z grzeczności dałam jej mój numer telefonu. Pierwszy raz rozmawialiśmy przez trzy godziny, ale pod koniec rozmowy powiedziałam mu, że jeśli rano wstanie z poczuciem, że nie chce więcej do mnie dzwonić, powinien za tym iść. Wszyscy myślą, że namawiam ludzi do małżeństwa. Wcale nie! Najchętniej większość bym od niego odwiodła, każąc najpierw poznać samych siebie. Gdy jesteś gotowa na związek, mężczyzna nie uzupełnia twoich braków, tylko stanowi wartość dodaną.

To chyba łatwo powiedzieć silnej kobiecie, która kocha swoją pracę, ma własne pieniądze i nie musi być zależna od mężczyzny. Wiele z nas szuka w mężczyznach potwierdzenia własnej wartości.

- Tak, ale nie tędy droga. I kariera wcale nie musi być na pierwszym miejscu. Chcesz być mamą, która opiekuje się dziećmi? To też wybór! Ja długi czas myślałam, że gdy dorosnę, będę przede wszystkim matką. Dopiero Keith uświadomił mi, jak bardzo angażuję się w moją pracę. Wiedział lepiej ode mnie, że zwariowałabym, siedząc w domu.

Co cię ujęło w Keithie?

- Jest inny niż wszyscy. Ma 193 cm i wrażliwość dziecka. Zaintrygowało mnie u niego połączenie łagodności i siły. Potem dowiedziałam się, że Keith pochodzi z toksycznej rodziny. Jego ojciec zdradzał matkę i zabierał Keitha do swoich kochanek, każąc mu myć ich samochody albo sprzątać u nich w domu. Dlatego tym bardziej nie wierzę w przejmowanie wzorców od rodziców. Keith musiał wypracować własne.

(fot. materiały promocyjne)(fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne)

Uważasz się za feministkę?

- Wierzę w równość między kobietami i mężczyznami. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy w prawie połowie amerykańskich domów kobiety zarabiają więcej. Według mnie to zmiana na lepsze. Wcześniej mężczyźni byli pod gigantyczną presją, zaprogramowani na chronienie kobiety i troszczenie się o byt rodziny. Może trochę im w tym pomożemy?

Tyle że część mężczyzn źle znosi to, że kobiety są od nich silniejsze.

- I znowu nasza rola w tym, żeby czuli się silni, niezależnie od tego, że świetnie sobie radzimy w pracy i dużo zarabiamy. Przecież my wciąż oczekujemy od nich, żeby przepuszczali nas w drzwiach, trzymali za rękę i przytulali, gdy mamy gorszy dzień. Dajmy też coś z siebie! Nie ma nic gorszego niż pomieszanie porządków. Gdy przynosimy pracę do domu, związek nie ma szans przetrwać. Bo w biurze panuje współzawodnictwo, a w domu ma panować równość. Jeśli chcemy być traktowane jak księżniczki, nie zapominajmy o tym, że księżniczka nie może być tyranem.

Najważniejsze, żeby otwarcie mówić o swoich potrzebach - chcę, żeby mój mąż mnie przytulał, chcę, żeby świat zewnętrzny zostawał za drzwiami, gdy wracam z pracy, chcę, żeby dom był naszą oazą.

Co sądzisz o szukaniu miłości na Tinderze?

- To ta aplikacja, w której spotykasz chłopaków na jedną noc? Nie wierzę w seks bez miłości. Gdy idziesz z kimś do łóżka, w twojej głowie zachodzą procesy chemiczne, które sprawiają, że chcesz się z tą osobą związać. I nic na to nie poradzisz.

Pół roku temu wzięłam ślub. Trochę się boję klątwy pierwszego roku, o której piszesz. To prawda, że większość małżeństw przeżywa kryzys w pierwszych dwunastu miesiącach?

- Nie dość, że napięcie po ślubie opadło, to jeszcze większość par zostaje z długami. Dlatego zawsze radzę ludziom, żeby po prostu się pobrali. My zrobiliśmy to w Vegas, bez wielkiej imprezy, ale moja siostra miała wziąć ślub na plaży w Kostaryce, a mój tata chciał, żeby po powrocie zrobiła przyjęcie dla czterystu osób... To nie był idealny kompromis. Jeśli rodzice cię zmuszają do wielkiego wesela, niech oni za nie płacą. Większość dziewczyn żyje tym, żeby ślub uczynić perfekcyjnym, zamiast zadbać o to, żeby związek dobrze działał. Tylko dlatego, że starasz się popisać przed gośćmi, nie powinnaś potrzeb partnera spychać na drugi plan.

Czytałam ostatnio, że w Stanach do collage'u dostaje się więcej dzieci, które urodziły się w związkach małżeńskich. Małżeństwo powoli staje się kontraktem, którego celem ma być wychowanie zdolnych dzieci?

- Tendencja w Stanach się zmieniła: teraz zamożni biorą ślub, bo ich na to stać, a biedniejsi żyją w konkubinatach. Pewność, którą daje małżeństwo rodziców, sprawia, że dzieci lepiej się uczą. A poza tym za dwie pensje łatwiej posłać dzieci do dobrej szkoły.

W książce nie piszesz w ogóle o małżeństwach jednopłciowych.

- Bo z przyczyn prawnych nie ma małżeństw homoseksualnych z 25-letnim stażem. Zapytaj mnie o to znowu za 15 lat. Wielu z moich bliskich przyjaciół to homoseksualiści. Czytali moją książkę i uważają, że rady w niej zawarte są uniwersalne.

Teraz w Stanach ukazuje się twoja kolejna książka, "The Argument-Free Marriage". Co jest nie tak z kłótniami?

- Za tydzień będę miała wystąpienie w TED Talks o tym, że kłótnie nie mają sensu, bo żadna ze stron nie otrzyma tego, co chciała, jeśli będzie krzyczeć. Chcę nauczyć pary rozmawiać. Zasada jest prosta: jeśli szczerze wyrażamy swoje potrzeby, dostaniemy to, czego chcemy, a to jednocześnie czyni nas otwartymi na oczekiwania drugiej strony.

W filmach i serialach często pokazuje się, że temperaturę w związku można podtrzymać tylko kłótniami.

- Bo to dobrze wygląda w kamerze, ale w życiu byłoby nieznośne! Moja ulubiona filmowa para to Joey i John ze "Zgadnij, kto przyjdzie na obiad" z 1967 roku. Keith zawsze mi mówi, że jestem dokładnie taka jak główna bohaterka, która ma swoje zdanie na każdy temat. A postać Sidneya Poitiera to wykapany Keith, spokojny i cierpliwy. I wiesz co? Uwielbiam nasze drobne różnice. Wkurza mnie, gdy ktoś mówi, że szczęście w małżeństwie jest nudne. Jeśli uważasz męża za fascynującą osobę i potrafisz kochać samą siebie, nigdy nie będziesz się nudzić.

(fot. materiały promocyjne)(fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne) (fot. materiały promocyjne)

CZYTAJ TAKŻE:  Małżeństwa aranżowane są trwalsze. Ekspert: Małżonkowie darzą się w tych związkach silniejszym uczuciem

(fot. materiały prasowe)(fot. materiały prasowe) (fot. materiały prasowe) (fot. materiały prasowe)

Do kupienia w promocyjnej cenie w Publio.pl

Fawn Weaver, "Klub Szczęśliwych Żon", przeł. Katarzyna Mojkowska, wydawnictwo Muza, Warszawa 2015.

Fawn Weaver. Założycielka internetowego Klubu Szczęśliwych Żon i autorka książki pod tym samym tytułem, która zbiera historie szczęśliwych małżeństw z całego świata z 25-letnim stażem. Fawn jest także dyrektorką generalną ValRento Corporation, spółki kapitałowej zajmującej się rynkiem nieruchomości w Kalifornii. Wcześniej Fawn pracowała m.in. jako specjalistka od reklamy i menedżerka jednej z najbardziej znanych sieci hoteli. Mieszka z mężem Keithem w Los Angeles.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.