Jak zaliczyć Polkę? - instruktaż dla frustratów, prawiczków i szowinistów

Jak zaliczyć w Polsce? To żaden problem! Polki rozkładają nogi przed obcokrajowcami z chęci zysku, a Polacy są kiepskimi kochankami. Skąd to wiemy? Z filmów instruktażowych brytyjskich trenerów podrywu.

Na Erasmusie albo podczas innego karnawału nieskrępowanego seksu często słyszy się, że Polki są łatwe. Do zbajerowania, zaliczenia, zostawienia. Najczęściej "dają" obcokrajowcom, odmawiając swoich polskich cycków i pup dzielnym krajanom, wywodzącym się w prostej linii od Sarmatów, działaczy Solidarności albo żołnierzy Napoleona. Polki rozkładają nogi przed dewizowymi z chęci zysku, bo liczą na bilet w jedną stronę daleko od naszego, podwójnie po wyborach przeklętego kraju, bo Polacy są kiepskimi kochankami. Ale spokojnie! Teraz nawet biedni Polacy dowiedzą się, jak poderwać (czytaj: bzyknąć) rodaczki. A wszystko dzięki filmikowi "How to Get Laid in Poland" autorstwa samozwańczych coachów, guru i trenerów podrywu.

Ich filmik na YouTubie daje popalić (celowo nie linkujemy, żeby nie nabijać statystyk). Po ambitnych dziełach "How to Get Laid in Croatia" ("Jak zaliczyć w Chorwacji"), "How to Kiss a Girl in an Art Gallery" ("Jak pocałować dziewczynę w galerii") i jeszcze w kilku miejscach: na Notting Hil Carnival, na rowerze albo w Oslo, na kanale Street Attraction pojawiła się kolejna perełka - "How to Get Laid in Poland" , czyli jak zaliczyć w Polsce - w Warszawie, Krakowie i Radomiu. Chłopaki z filmiku twierdzą, że zaliczyli, choć mi włos się na głowie jeży na samą myśl, że miałabym przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu i wciąż mam nadzieję, że to autoironiczny żart, beka z samych siebie i ze stereotypów.

Zrzut ekrany strony street-attraction.comZrzut ekrany strony street-attraction.com Zrzut ekrany strony street-attraction.com Zrzut ekrany strony street-attraction.com

Ale może nie jestem "typową Polką"? Filmik trwa niewiele ponad 18 minut i przyznaję, że oglądając, gwałtownie przechodziłam od zawstydzenia przez zażenowanie po ziejącą ogniem wściekłość. Eddie Hitchens, który sam siebie nazywa "głównym coachem", choć skończył tylko szkołę życia ("Kiedyś miałem pryszcze, a teraz zaliczam więcej lasek niż wielu przystojniejszych kumpli"), i Richard Hood, który uważa, że jego łysina jest seksowna (serio?!), zaczynają łowy na stołecznym Krakowskim Przedmieściu. Filmik kręci pozostałych dwóch muszkieterów: Genald Dula i jedyny Polak w tym zaszczytnym (ekhem) gronie, niejaki Maciek. Eddie prowadzi wykład z antropologii kultury. Polki są zdaniem oświeconych Brytyjczyków "skromne, bo nie dbają o prestiż i pieniądze". Doskonała diagnoza! Prawie tak przenikliwa jak nazwanie mieszkańców Ameryki Północnej "Indianami" przez europejskich kolonizatorów. Później ekran się zaciemnia i widzimy Eddiego w akcji. W krakowskim klubie klepie dziewczynę w pupę pod pretekstem pokazania długości włosów, w której wyglądałaby najlepiej. "To the dupa, you know?", mówi domorosły donżuan. Większość ujęć dziewczyn zaczyna się od biustu albo pupy - jak wiadomo najważniejszych atrybutów ginącego gatunku "skromnych, ale seksownych dziewczyn".

Eddie chwali Polki.: "są miłe, kobiece i dobre. I mają szczupłe ciała. Można tu spotkać pełen przekrój lasek: od niebieskookich blondynek po brunetki o oliwkowej cerze" - zachwala asortyment polskiego seksmarketu. Ale przestrzega, że trzeba "szukać ukrytego potencjału, bo Polki ubierają się mało zmysłowo". Czego jeszcze się o sobie dowiadujemy? "Polki są tradycjonalistkami, zorientowanymi na stałe związki i rodzinę". Ale można je łatwo zdobyć, bo nie są przyzwyczajone do bezpośredniego podrywu. Może to i dobrze. Bo jeśli bezpośredni podryw ma oznaczać zachowanie zarezerwowane dla zboczonych akwizytorów, to chyba podziękuję. Eddie i Richard (może nazwiemy go od razu "Dickiem") zastępują dziewczynom drogę, naruszają intymny dystans, manipulują jak na tandetnych kursach NLP.

Zrzut ekranu strona street-attraction.comZrzut ekranu strona street-attraction.com Zrzut ekranu strona street-attraction.com Zrzut ekranu strona street-attraction.com

Co ich zdaniem oprócz gładkiej gadki przyda się kolesiowi w Polsce? "Dobra logistyka" - czyli garsoniera blisko miejsca podrywu, bo "hotel kojarzy się tylko z seksem". Polki podobno nie lubią także arogancji. Ale "czasem, jeśli laski nie chcą seksu, trzeba je przymusić, np. mówiąc: teraz albo nigdy, bo wyjeżdżam". To, czego nie zobaczymy w filmiku, mieści się w strefie VIP na stronie trenerów miłości: nieocenzurowane wideo od podrywu po łóżko. "Approach 2 Lay" to treningi zaciągania lasek do łóżka, które pocieszą nawet prawiczków: "żeby zaliczyć, nie musisz być przystojniakiem", "nie musisz jej upić", "nawet jeśli spotykasz ją na ulicy, za chwilę możecie wylądować w łóżku". Na swoim profilu na Facebooku (który na szczęście ma tylko 500 fanów) pożal się boże playboye publikują kolejne urocze filmiki: "Fart Your Way Into Her Heart" (dosłownie: "Wpierdnij się w jej serce" - naprawdę, nie żartuję), "Jak poderwać laski na parkiecie" i "jak odpowiedzieć, gdy mówi, że ma chłopaka". Chłopaki wydali nawet książkę, którą można kupić za jedyne 25 zł! Aplikacja o "sekretach smsowania" kosztuje już ponad 40 zł, ale szczerze wątpię, że ktoś byłby tak naiwny, by zaufać najgorszym randkowym suflerom na świecie.

Ale wiecie co? Najbardziej mi przykro, że niektóre dziewczyny naprawdę dały się poderwać. Nie dlatego, że są naiwnymi Polkami, które chcą poćwiczyć angielski. Nie dlatego, że chłopcy naprawdę zgłębili tajniki manipulacji. Nie dlatego, że nudzi im się w Krakowie i Warszawie w sobotni wieczór. Trochę jesteśmy same sobie winne. Dobre, grzeczne i miłe dziewczynki, które nie mówią "nie", bo nie wypada. Dziewczynki nauczone, że jak chłopak mówi, to trzeba słuchać. Dziewczynki wychowane przez ojców, którzy w domu rządzili twardą ręką. Dziewczynki, które tęsknią za machismo i patriarchatem. Otrząśnijmy się. To, że ktoś próbuje nas nieudolnie poderwać, wcale nie jest urocze. To, że komuś chodzi tylko o seks, nie jest odważne, szczere i uczciwe. To, że ktoś traktuje nas jak jeszcze jeden gatunek w zoo, nie znaczy, że powinnyśmy się tak czuć.

To nie sprzeciw wobec podrywu w ogóle. Wiadomo, że nie ma nic milszego niż otaczanie się wianuszkiem wielbicieli, albo jeszcze milszych zalotów własnego chłopaka i męża. Ale Eddiemu i Dickowi pokażmy, gdzie ich miejsce. Nie, nie w Londynie. Raczej w Muzeum Historii Naturalnej w gablotce z napisem: "neandertalczycy".

Fot. WOJCIECH MATUSIK / AG

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.