Jak rozpętałam II wojnę domową, czyli o tym, czy Rodzinka.pl łagodzi konflikt pokoleń

Bezstresowe wychowanie w duchu "Rodzinki.pl" to jeden wielki blef. Jak każda dobrze przyrządzona popkulturowa papka, serial działa łagodnie przeczyszczająco. Pokazuje bezstresowe wychowanie, podszyte staroświecką surowością. Ale wbrew pozorom nowoczesne metody wychowawcze wcale nie osłabiły rodzicielskich zapędów kontroli i manipulacji. Jak się z tego wyzwolić?

"Dostałaś czwórkę? Okej. Ale wiesz, że im lepsze oceny, tym jaśniejsze perspektywy na przyszłość?" , "Nie chcesz iść do szkoły? To nie idź ", "Wolisz historię sztuki niż prawo? A może wybierzesz ją jako drugi kierunek?" .

Dawanie dzieciom, nastolatkom, dwudziestolatkom pozornego wyboru wpędza je w paranoiczne poczucie winy. A w rodzicach wywołuje gwałtowny sprzeciw, gdy ten wybór jest niezgodny z zaprogramowanymi oczekiwaniami. A więc kiedy nauczyć dziecko latać? A może zamiast niańczyć nieopierzonych dorosłych do trzydziestki należy w odpowiednim momencie z hukiem wyrzucić ich z ciepłego gniazdka?

"Ja, ojciec przed Bogiem, zobowiązuję się bronić mojej córki i strzec jej w sferze czystości seksualnej. (...) Będę modlił się za moją córkę jako kapłan domowego ogniska", brzmi formuła przysięgi, którą składa amerykański ojciec, wkładając córce na palec pierścień czystości. Szokujące swoją dosłownością Bale Czystości stają się powszechne jak bal maturalny. Nie tylko w mormońskim Utah.

 

Ale idea, która za nimi stoi, rewolucyjna nie jest. Tatusiowie od zarania dziejów bali się, że jak w "Nic nie mów" , kultowym amerykańskim filmie dla młodzieży, jakiś obdartus stanie pod oknem ich słodkiej i niewinnej córeczki z boomboxem. I efektownie, i na zawsze (to znaczy dopóki jej nie zaliczy) wyzna jej miłość. Albo nie daj Boże przyjedzie na Harleyu. Albo będzie mieszkać w gorszej dzielnicy, albo zostanie na drugi rok w tej samej klasie. Wychowanie dorastających córek to nie bułka z masłem. Bo w końcu własnego rozumu nie mają i nagminnie ulegają cynicznym i romantycznym namowom przemyślnych drapieżników.

 

Może dlatego "Rodzinka.pl" ma trzech synów. Jowialny Tomasz Karolak vel Ludwik Boski nie poradziłby sobie chyba z presją kształtowania zasad moralnych młodej damy. Wychowanie dziewczynek wciąż kojarzy się z zabiegiem odrobinę magicznym, bo, wbrew opinii serwisów poświęconych rodzicielstwu, rodzice wcale nie zrobili się lajtowi. Bezstresowe wychowane strasznie biedaczków stresuje. Dlatego to na nas, mniejszych i większych dzieciach, spoczywa odpowiedzialność, żeby ich, w miarę możliwości niezwłocznie, odciążyć. A jedynym skutecznym na to sposobem jest emancypacja. Bolesna, ale skuteczna.

Emancypacja pierwsza: "co miałeś zadane?"

"Kartkówki pani oddała? - Musicie się ciągle pytać o tę szkołę? Nic innego was nie interesuje w moim życiu? - To jak ci się synu układa z Zosią? - To nie jest moja dziewczyna! Może zapytajcie o Antka? - Co u niego? - Nie wiem, nie jestem jego matką!" , odpyskuje rodzicom mały Kacper z "Rodzinki.pl" .

Jak każda dobrze przyrządzona popkulturowa papka, serial działa łagodnie przeczyszczająco. Pokazuje bezstresowe wychowanie, podszyte staroświecką surowością. Rytualne pytanie "co miałeś/miałaś zadane?" pada w końcu w każdym domu. Wyraża jednocześnie nieufność do dziecka i do instytucji szkoły. A to wszystko przyprawione sosem rodzicielskiego poczucia winy. Że o zadaniu przypominają sobie za późno. Że już dawno zapomnieli, jak rozwiązać ćwiczenie z twierdzenia Pitagorasa. Że między kończeniem projektu w pracy a zakupami w centrum handlowym, nie bardzo wiedzą, o co innego można zapytać.

Moi rodzice rytualnego pytania szczęśliwie zadawać nie musieli. Zadania były odrobione zanim zdążyli powiedzieć "Euklides". Znając moje upodobania do skandali, pytali więc raczej o to, czy byłam na dywaniku albo czy oni będą musieli w najbliższym czasie oglądać surowe oblicze mojej wychowawczyni. Ale nigdy mnie nie potępiali. Czasem moje odzywki do nauczycieli wywoływały w nich nawet pełen satysfakcji rechocik. Skutek? Moja potrzeba buntu została dosyć skutecznie spacyfikowana. Ale zamiast bronić się rękami i nogami przed wymienianiem wszystkich rzek Ameryki Południowej, nie chciałam uznać, że nauczyciele są autorytetami, tylko dlatego, że mają mgr przed nazwiskiem i kilkuletnie doświadczenie pracy z rozwydrzonymi bachorami. Moją małą emancypacją było więc to, że podkradałam książki z półki lektur niedozwolonych i czytałam je pod kołdrą z latarką. Jak wszyscy późniejsi subskrybenci fanpage'a  "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka" , nabawiłam się wady wzroku -4,5 i nierealistycznych oczekiwań wobec miłości. Ale najgorszą konsekwencją była niespełniona możliwość wczesnej emancypacji. Gdybym kiedyś tego zadania nie odrobiła albo odpowiedziała: "to nie wasza sprawa" , apetyt rodziców na kształtowanie mojej elastycznej dziecięcej osobowości nie mógłby rosnąć w miarę jedzenia.

 

Emancypacja druga: "bo tata w twoim wieku..."

"Ojciec w twoim wieku zbudował radio, biegał na sto metrów i dawał korepetycje" , pada w pierwszym odcinku kultowej "Wojny domowej" .

Ale nastoletni Paweł nie chce budować radia, ani biegać na sto metrów. Woli występować w filmie, ćwiczyć jogę i podrywać sąsiadkę Anulę. Nieustanne stawianie za wzór rodziców i starszego pokolenia w ogóle bezpowrotnie minęło w latach 60.? Niestety. Psychoterapia wcale nie wyleczyła rodziców z potrzeby porównywania. A nie ma większej traumy niż niemożność dorównania wygórowanym wzorcom. Ale co tam, rodzice podręczników do psychologii nie czytają. Dlatego gdy słyszę, że w domu przyjaciół używało się argumentów w stylu: "mama była przewodniczącą szkoły", albo "dziewczynce nie przystoi chodzić w glanach", albo "tata wstąpił do harcerstwa już w pierwszej klasie" , troszkę się we mnie gotuje.

Moi rodzice tego błędu też nie popełniali, wiedząc, że podatna na takie manipulacje nie jestem. Może zawdzięczam to sybaryckim skłonnościom do puszczania krytycznych komentarzy mimo uszu, a może przyjemnemu samozadowoleniu, wynikającemu z największego błędu i jednocześnie największego osiągnięcia metod wychowawczych moich rodziców - wypracowania we mnie poczucia, że do nikogo nie muszę i nie powinnam się porównywać. Tym bardziej nie znosiłam, gdy ktoś w szkole wyrzucał mi, że: "moja mama ciągle się pyta, co ty dostałaś z klasówki..." . Poczucie wygodnej wyjątkowości zaimpregnowało mnie na pierwszą pałę, pierwsze złamane serce i pierwszą przegraną zabawę w gumę. A więc ten moment emancypacyjny też koncertowo oblałam, wierząc, że poczucie wyjątkowości zapewni mi stuprocentowe poczucie bezpieczeństwa. Może model "Wojny domowej", z wzorcem podanym na tacy, był łatwiejszy. Pozornie samodzielne kształtowanie się boli jak cholera.

 

Emancypacja trzecia: "nienawidzę was!"

Te słowa kiedyś paść muszą. Nawet w grzecznym serialu TVP. To moment burzący i fundujący. Moment, w którym po raz pierwszy kompromis, na który każą ci się zgodzić rodzice, jest sprzeczny ze wszystkim, o czym marzysz. Moje pierwsze i jedyne "nienawidzę was" wykrzyczałam na drugim roku studiów, gdy rodzice nie pozwolili mi, jak to się ładnie mówi, iść za głosem serca. Dobrze zrobili. Miłość okazała się obsesyjnym zaślepieniem. Jestem im dozgonnie wdzięczna. Ale to "nienawidzę was" już na zawsze między nami wisi jak wyrzut sumienia. Bo emancypacja to nie tylko przyjemne wyzwolenie, ale i bolesne, brutalne i trudne zaprzeczenie wszystkiemu, co z rodzicami wypracowaliśmy. O mocy sprawczej tego gestu słyszę co rusz. Nie tylko od znajomych psychologów. "Nienawidzę was, bo nie pozwoliliście mi jechać na wakacje pod namiot" , "nienawidzę was, bo wcale nie chcę iść na medycynę" , "nienawidzę was, bo nie rozumiecie, że chcę podróżować po świecie" . Gdy rodzicielska postawa pasywno-agresywna przybiera na sile, "nienawidzę was" , to reakcja wbrew pozorom dosyć zdrowa.

Emancypacja ostateczna: "wiem, czego chcę"

Najwspanialszy moment w życiu? Gdy wreszcie robię to, czego nie pochwalają moi rodzice. Podejmując najważniejszą do tej pory decyzję w życiu, pytam ich o radę. Najpierw wspierają, głaszczą po głowie, wierzą, że sobie poradzę. Potem wątpią, przestają dzwonić, "przeżywają". "Jak ty sama wkręcisz żarówkę?" , "Jak ci się gotuje dla jednej osoby" , "Co z rachunkami?" pytają. Bo ich przerośnięte dziecko ma już prawie trzydzieści lat. Już myśleli, że unikną buntu, bo umówmy się, młodzieńczy to on już nie jest. Dziecko, które jeszcze przed chwilą chodziło jak w zegarku, samo o tym nie wiedząc, nagle łapie własny rytm. "Uwolniłam się dopiero, gdy zrozumiałam, że nie lubię czerwonych sukienek. Co z tego, że nosi je moja mama" , "Wcale nie muszę czytać Gombrowicza, żeby mnie tata doceniał" , "Nie chcę od nich pieniędzy. To jedyna gwarancja, że nie będę spłacać pańszczyzny do końca życia" . Ale do ostatecznej emancypacji trzeba naprawdę wiedzieć, czego się chce. I wybaczyć rodzicom błędy. Te, które z miłości, troski i strachu niezawodnie popełnimy ze swoimi dziećmi. A przede wszystkim wybaczyć, że chcieli dla nas jak najlepiej. I wreszcie zacząć własne życie.

Nie dyskredytuję więc "Wojny" ani "Rodzinki" . Jasne, nieznośny dydaktyzm i działalność misyjna TVP mnie nie bawią. Ale jeśli zaradność Aliny Janowskiej i cierpliwość Małgorzaty Kożuchowskiej, Matek Polek różnych pokoleń, ale podobnego poziomu udręczenia, zapobiegają wybuchom polskich wojen domowych, to podpisuję się obiema rękami przed postulatem puszczania seriali w maratonie i zapętleniu.

Choć może konflikt pokoleń można czasem pokonać poza czterema ścianami rodzinnego domu? Dowodem na to jest projekt "Speaking Exchange" , dzięki któremu brazylijskie nastolatki uczą się angielskiego, rozmawiając z samotnymi seniorami z Chicago. Win, win! Czasem łatwiej pogadać o dorastaniu z kimś, kto nie jest naszym rodzicem. Może im bardziej jesteśmy dorośli, tym dla nich lepiej, żeby wiedzieli mniej. Może na tym polega ostateczna emancypacja? Że teraz to oni stają się tymi, których trzeba chronić? Konflikty nie są od tego, żeby je z automatu zażegnać, zagłaskać i zamieść pod dywan. Nie musimy też po każdej próbie emancypacji iść na terapię rodzinną. Wystarczy odrobina zdrowego buntu. Odmowy pobrania kieszonkowego albo odrobienia bezsensownej lekcji. I wreszcie - podjęcia trudnej decyzji wbrew pokrętnym sugestiom rodziców. Bo jeśli emancypacja nie nastąpi w odpowiednim czasie, nawet pięćdziesięciolatek będzie truchleć na myśl o reprymendzie od swojego osiemdziesięcioletniego ojca.

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.