Kiecka za kilka tysięcy złotych? W sam raz na studniówkę!

"Elle" zachęca nastolatki do kupna sukni na studniówkę w atelier projektanta. Koszt - trzy średnie krajowe. To ważna okazja, ale czy jej wartość jest wyznaczana ceną kiecki?

Jest kilka ważnych wydarzeń w życiu kobiety - takich wydarzeń, na które trzeba się pięknie ubrać, wypacykować, ufryzować. Ponoć studniówka jest jednym z nich. Może zatem warto zaciągnąć kredyt, napaść na bank lub obrabować sąsiada, by mieć kasę na TAKĄ suknię?

Pamiętam, że byłam z mamą w paru sklepach, nim wpadłyśmy na pomysł, by - skoro fatalnie się czuje w wieczorowych sukniach - kupić żakiecik i lejące spodnie w eleganckiej czerni. Dostało mi się po uszach od pani dyrektor, bo jak to tak, NIE W SUKIENCE. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że spodnie układały się pięknie, a gdy stałam prosto i trzymałam nóżki razem, wyglądały jak suknia. A ileż miały potem zastosowań, po drobnych przeróbkach!

No właśnie. Bo nie wyobrażam sobie, by kupić kreację na jeden raz. Na szczęście nie jestem gwiazdą filmową, której nie wypada się pojawić dwa razy w tej samej kiecce, bo jej to wytkną perfidnie. (Zresztą, gdybym nią była, zapewne stałaby do mnie kolejka zainteresowanych projektantów, którzy wciskaliby mi za darmo sukienki warte góry monet, ech...) Nie jestem, nie mam góry monet na zbyciu i jeśli już kupuję coś ekstra, to z myślą o tym, by dało się to po ewentualnych przeróbkach (czy jeszcze lepiej - bez) wykorzystywać na wiele innych okazji. Nie posiadam sukienek "na wesela", nie mam ani jednej wieczorowej sukni, BO PO CO MI ONA. Wzdragam się, gdy myślę o własnym ślubie, bo wizja wyłożenia dwóch tysięcy (nie znam się, ale zakładam, że to pewnie okolice minimum, jeśli mówimy o sukni ślubnej, która JAKOŚ wygląda) na zwoje materiału, które otulą moje ciało raz, przed maks pół doby - wydaje mi się słaba.

Gdy więc zaglądam na stronę magazynu "Elle" (sprowokowana do tego, dzięki trollom intrenetowym, a jakże)  i czytam o sukienkach na studniówkę, wśród których są propozycje za 12000 złotych (nie ma tu błędu, jest tyle zer ile trzeba) łapie mnie gorzka zaduma. Nie prenumeruję "Elle", ale lubię czasem przejrzeć, bo to ładne czasopismo, ma ładne obrazki. Na szczęście w poczekalni u mojej pani ginekolog na ogół takie cudeńka wydawnicze są. Jak sobie przekartkuję i zobaczę mnóstwo niezrozumiałych dla mnie kreacji, które kosztują wielkie pieniądze, to sobie myślę, że to jest jakiś taki inny świat, którego ja nie rozumiem, ale to nic, nie muszę. To jest rodzaj sztuki, zgadzam się z tym. Uważam ponadto, że wielką sztuką jest wmówienie ludziom, że trzy kawałki szlachetnej materii zszyte ściegiem krzyżykowym warte są kilka(naście) tysięcy złotych, bo na pomysł takiego, a nie innego przycięcia materii wpadł Znany Artysta Ze Świata Mody.

Kiecka za gruby hajs - w sam raz na studniówkę! / fot. screen z www.elle.plKiecka za gruby hajs - w sam raz na studniówkę! / fot. screen z www.elle.pl Kiecka za gruby hajs - w sam raz na studniówkę! / fot. screen z www.elle.pl Kiecka za gruby hajs - w sam raz na studniówkę! / fot. screen z www.elle.pl

Jeśli kobieta sukcesu (adresatka treści w kolorowym czasopiśmie z "lepszej" półki) zarabia kokosy i sobie za te kokosy kupuje wypasione szpilki za równowartość półrocznej pensji pani, co siedzi na kasie w sklepie - jej prawo. Ale mierzi mnie to, że w czasopiśmie kierowanym do młodych kobiet (i aspirujących do tego miana nastolatek) pojawia się taki oto tekst:

Sukienki na studniówkę od polskich projektantów. Jeśli pragniesz wystąpić w sukni, w której nie pojawi się żadna inna koleżanka sprawdź ofertę polskich projektantów. Nie musisz jeździć po showroomach, czy atelier - duży wybór znajdziesz na Mostrami.pl. W koronkach specjalizuje się Gosia Baczyńska, a w czarnych klasycznych kreacjach Maciej Zień. Koktajlową wersję znajdziesz u Zuo Corp. i Łukasza Jemioła.

Może ja spadłam z krzesła na głowę i nie rozumiem świata, w którym żyję, ale czy naprawdę dzisiejsze maturzystki jeżdżą po showroomach Jemioła i Zienia w poszukiwaniu kiecki? Czy nie bardziej na miejscu byłoby postawienie od razu sprawy tak, jak czynią to panie od mody w tej rubryce w kolejnym akapicie (co ratuje je trochę w moich oczach, ale nieznacznie):

Nie oszukujmy się, studniówka nie należy do najtańszych imprez. Suknia, buty, makijaż, fryzjer... rachunki rosną, a nie każdy może pozwolić sobie na taką ekstrawagancję. Odpowiedni strój znajdziesz także w sieciówkach typu Zara, czy Mango. W sklepach tych marek pojawiły się niedawno kolekcje typu "Evening" i "Party". Wystarczą odpowiednio dobrane szpilki lub kopertówka, a będziesz wyglądać jak przysłowiowe milion dolarów.

Trzeba oddać autorowi rubryki, że zadbał i o "biedniejszą" młodzież. Są także propozycje za 149 zł. Jak zauważył ktoś słusznie w komentarzach pod galerią kiecek: bardziej nadają się na stypę. Ja mam swój typ z tych "tańszych":

Haleczka za 'grosze' / fot. screen z www.elle.plHaleczka za "grosze" / fot. screen z www.elle.pl Haleczka za "grosze" / fot. screen z www.elle.pl Haleczka za "grosze" / fot. screen z www.elle.pl

Jak pogrzebię u babci w szafie, powinnam znaleźć taką haleczkę. Będę modna...

Mogę zrozumieć, że ktoś ma na zbyciu parę tysięcy złotych i postanawia je wydać na ciuch. Nie zaglądam nikomu do portfela, jak ktoś lubi na szeroko, proszę bardzo. Rozumiem, że są okazje, na których trzeba wyglądać "bardziej". Ale to dla mnie jest bliskie zadziwieniu, które mnie łapie, gdy czytam o rodzicach posyłających swoje dwuletnie córeczki na wybory małej miss. Choć tam jeszcze jest nadzieja, że wyrośnie z tego jakaś "Kardaszianka", która potem całą rodzinę będzie utrzymywać z tego, że jest znana, bo jest znana.

Czy zaszła jakaś wielka zmiana pokoleniowa? Czy dziś są na (polskim) świecie rodzice gotowi wydać równowartość kilkuletniego, sprawnego auta (wolałabym!) na kieckę na jeden wieczór dla spragnionej splendoru córki? Czy są takie córki, które przychodzą i mówią: "Mamo, ja na studniówkę to albo wcale nie pójdę, albo pójdę w kiecce od polskich projektantów, która wygląda jak zwykła kiecka, ale kosztuje parę(naście) kafli" ? Czy są tacy rodzice, którzy nie odpowiedzą na to rozsądnie: "To nie idź, kupię ci za ten nadmiar gotówki, który szczęśliwie mam, kurs językowy - posiedzisz sobie trzy miesiące zagranicą i wyszlifujesz francuski, angielski, niemiecki, jakikolwiek inny język."

Półka dla średniaków / fot. screen z www.elle.plPółka dla średniaków / fot. screen z www.elle.pl Półka dla średniaków / fot. screen z www.elle.pl Półka dla średniaków / fot. screen z www.elle.pl

Pamiętacie w ogóle swoją studniówkę? Ja nie bardzo. I wcale nie dlatego, że byłam pijana pitą ukradkiem wódką, albo wydarzyło się podczas niej coś, co terapeuta za pomocą trzydziestu sesji wyrzucił z mojej pamięci. Ot, był taki ni to bal, ni to dyskoteka - taka impreza, na którą wszyscy trochę ładniej się ubrali i uczesali, a zaczynało się to dziwnym tańcem, wykonywanym przez kilkadziesiąt osób o poważnych twarzach. Poważnych ze skupienia, bo ogólnie to podczas nauki poloneza z wuefistą raczej było dużo śmiechu, a gdy przyszło do pokazania się gronu pedagogicznemu i wzruszonym (czym?!) rodzicom, wyszło szydło z worka: taki był ubaw na próbach, że mało kto, poza reprezentacyjną pierwszą para kujonów, naprawdę pamięta, co i jak.

Chybotliwy polonez na pierwszych wysokich obcasach (do dziś nie przepadam za tym typem obuwia, noszę gdy muszę, na szczęście rzadko muszę), cała uwaga skupiona na tym, by się nie wyrżnąć. Cała wdzięczność w serduszku skierowana ku partnerowi, który kurczowo podtrzymywał ramię i nie pozwalał upaść. Satyna, dużo satyny. Zapach lakieru do włosów. Brzydkie kaczątka, których imion nikt z równoległej klasy nie pamięta, a w tę jedną noc - łabędzie. Pawie. Prawie.

Szok kulturowy przeżyłam, gdy osiem lat po własnej studniówce, zawiozłam brata na jego studniówkę. Do tego samego liceum, dodam - bo to mnie skłoniło, by wejść na moment do środka, rozejrzeć się, z sentymentem zamienić kilka zdań z nauczycielami, którzy jeszcze mnie pamiętali. Nie mogłam się jednak skupić na wzruszeniach i wspomnieniach, bo odbywał się tam wielki pokaz mody rewiowej, przeplatany z paradą seksownych hostess. Dziewczęta na niebotycznie wysokich szpilach, z sukienkami, które (serio, nie przesadzam, choć wiem, że brzmię jak stetryczała, zgorzkniała, a już na pewno gruba i nieszczęśliwa baba, co dawno chłopa nie miała) ledwo zasłaniały im narządy rodne, nie były paniami z obsługi (ani do, ekhm, obsługi).

Były to 18- i 19-letnie uczennice sto dni przed maturą. Nie wyglądały jakby miały na sobie dużo pieniędzy, bo ogólnie miały na sobie bardzo mało. Ale może to był właśnie Zień...

Więcej o:
Copyright © Agora SA