Czy to kosmici? Nie, to weganie

Przez kilka dni gościłam w swoim domu wegan. Trochę to brzmi tak, jakby zawitali do mnie kosmici. I możliwe, że tak właśnie jest. Bo i oni sami przyznają, że czasem - gdy mówią o tym, co jedzą - czują się, jakby przybyli z innej planety.

Wyjaśnię na wstępie, że sama weganką nie jestem. Nie jestem też specjalną wielbicielką mięs, ale nie wyobrażam sobie, by czasem nie zjeść pysznej potrawy z zapiekanego w cebuli i śmietanie kurczaka w wydaniu mojej mamy, czy oddaniu się grzesznej przyjemności pochłonięcia kacowego burgera z pyszną (i niestety kosztowną...) wołowiną. Przyznaję się od razu do mojej niewiedzy w dziedzinie weganizmu. Miałam spory kłopot, by zaopatrzyć kuchnię w stosowne produkty na przyjazd gości. Czy chleb jest ok? A jeśli tak, to jaki? A makaron? Może to zabawne, ale zupełnie serio - nie miałam pojęcia, co tak naprawdę jedzą weganie, poza tym, że wiem, że wystrzegają się wszystkiego, co ma pochodzenie zwierzęce. Ale nie jestem pewna, czy produkty, które zwierzęce nie są (no proszę was, chleb?) - nie zawierają w sobie czegoś, co już takie pochodzenie ma.

Moi przyjaciele nie są Polakami. On jest Niemcem, ona w połowie Włoszką, w połowie Francuzką. Decyzję o przejściu na weganizm podjęli jakiś rok temu. Ona ze względów zdrowotnych: nie toleruje większości produktów mlecznych (a mięsa i ryb od dziecka nie lubi), on - ideologicznych: nie chce jeść zwierząt, był od wielu lat wegetarianinem, przy niej zrezygnował też z nabiału czy jajek, bo jakoś tak naturalnie wyszło. Oboje są zdrowi, czują się świetnie i mają bardzo urozmaiconą dietę. Jest im łatwo, bo mieszkają w Niemczech, gdzie nie są traktowani jak dziwolągi z racji swoich preferencji żywieniowych. Żartują sobie, że jest to kraj, w którym ludzie mają wszystkie możliwe kolory włosów i konfiguracje tatuaży, więc taki weganizm jest zupełnie zwyczajny.

Nie twierdzę, że weganie to dziwolągi. Przyznaję, nie rozumiem, jak można się wyrzec pysznego jajeczka na miękko, ale każdemu to, co lubi. Przyjazd "moich wegan" uświadomił mi jednak, że nie jest lekko być takowym, nie tylko dlatego, że ciężko jest kupić stosowne produkty, a sprzedawczynie w sklepach nie mają pojęcia, co wchodzi w skład chociażby chleba, który sprzedają. Przede wszystkim, ludzie patrzą na ciebie jak na kosmitę, no bo CO TY WŁAŚCIWIE JESZ? Ziemniaki tylko, czy co?

Wizytę moich gości w Polsce poprzedziła moja wyprawa do nich - na wesele. Wesele było wegańskie, co było podkreślone w zaproszeniu. "No to pięknie" - jęknął mój chłopak, gdy o tym usłyszał, bo należy do ludzi, którzy na uprzejmą informację kelnerki, że golonka, którą zamówił ma ponad kilogram, reaguje dziecięcą radością. "No to pięknie" - pomyślałam ja, bo zastanawiałam się, czy wypada wieźć do Niemiec polskie wursty i dyskretnie dokarmiać faceta przy weselnym stole. Ale i trochę się przestraszyłam, co ja będę jadła, skoro większość dań, które lubię, zawiera w sobie ser albo wymaga użycia jajek. A już tak zupełnie poważnie: jak tu się nie urżnąć na weselu w trupa, skoro nie można zrobić solidnego podkładu z tłustego dania?

rys. Magda Danajrys. Magda Danaj rys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj

Jakże wielkie było nasze zaskoczenie, gdy na weselu stanęliśmy przed suto zastawionym szwedzkim stołem, od którego biły obiecujące zapachy. I nagle odkryliśmy zupełnie nieznane smaki. Może nasze nastawienie "no cóż, przemęczymy się, po powrocie zjemy kawał mięsa" miało przełożenie na pozytywną reakcję, a może po prostu coś w tym jest, że przyzwyczajeni do konkretnych zestawów smakowych, nigdy nie zetknęliśmy się z takimi mieszankami świetnie doprawionych warzyw w przeróżnych formach. Jesteście ciekawi, co jedliśmy? Hmm, ja też. Niestety - poza oczywistymi, widocznymi gołym okiem składnikami warzywnymi - często nie miałam pojęcia, co wchodzi w skład pysznej pasty czy nadzieniem wegepierożka...

Mam wrażenie, że w Polsce weganizm kojarzy się jedynie z tofu (nazwa znacząca - to jest fuuu) i kotletami sojowymi. Tak, wiem, zaraz mi wygarniecie, że nic nie wiem, że to stereotyp, że wegańskie jedzenie jest pyszne. Nie musicie mnie przekonywać, bo ja już to wiem. Ale moi goście - którzy w swej poślubnej podróży po Polsce odwiedzili wcześniej Wrocław i Kraków przyznają, że głównie takie produkty (tofu i soja) rzeczywiście są dostępne w sklepach. Resztę potraw można samemu sobie przygotować, albo ewentualnie poszukać wyspecjalizowanych sklepów dla wegan, które oferują (za odpowiednią cenę, a jakże) szerszy asortyment. Oni sami nie trzymali się sztywno wegańskiej diety podczas pobytu w Polsce, bo - przyznają - było to zbyt skomplikowane. Gdy znasz dobrze swoje miasto, umiesz odnaleźć ukryte sklepiki z wegańską żywnością. Wiesz, która knajpa ma w swoim menu potrawy specjalnie dla wegan. Jeśli nie znasz - cóż... Możesz pytać. Ale czasem nawet po polsku ciężko się dogadać, co dopiero, gdy pytasz po angielsku...

Wydaje mi się, że w Polsce wciąż musimy się z takich rzeczy jak weganizm tłumaczyć. Niejedzenie mięsa - w obliczu różnych informacji, że to świństwo, sztucznie tuczone, naszprycowane chemią - jeszcze znajduje zrozumienie. Ale jak to tak - nie jesz sera? Nie pijesz kawy z mlekiem? Samo w sobie - nie razi, ale jako określona nazwą opcja żywieniowa, już wydaje się dziwactwem. To trochę jak z niepiciem na imprezie. Jeśli nie usprawiedliwiają cię cztery koła lub ciąża albo brane właśnie antybiotyki, na pewno jesteś podejrzany. Albo - szpanujesz. I, przyznam, zetknęłam się też z takimi weganami, którzy po prostu poddali się aktualnej modzie, głośno i wyraźnie mówili, jak to super, że weganami są, bo to jest w ogóle bardzo rozwijające i mądre. Ale wytłumaczyć, tak na serio - dlaczego zdecydowali się na tak, jakby nie było radykalny ruch w diecie - nie potrafili. Czy może inaczej - potrafili, ale to tłumaczenie było, że tak to ujmę - zbyt pięknie i jednym tchem wyłożone.

Moje starcie z przybyszami z planety Wegan zaowocowało refleksją: za mało uwagi poświęcam temu, co jem (nie zrozumcie mnie źle, gdy już jem, uwagę poświęcam jak należy, patrzę i podziwiam!). Staram się jeść zdrowo, ale to straszny banał, bo moja wiedza na temat jedzenia jest jednak dość schematyczna i oparta na "słyszałam, że COŚ jest (nie)zdrowe". A poza tym, to staranie nie przekłada się należycie na poszukiwanie nowych, ciekawych smaków (piję tu do tych wszystkich niesamowitych pyszności, które jadłam na wegańskim weselu - nie podejrzewałam, że można wyczarować takie cuda z tak ograniczonego spektrum produktów). Nie lubię gotować, więc jestem biegła w przygotowywaniu szybkich, prostych potraw, opartych na w kółko tych samych, sprawdzonych produktach. I boję się takich "eksperymentów" jak weganizm, bo mam z tyłu głowy to, co kiedyś napisała Agata : wyrzekanie się całych grup produktów niekoniecznie jest mądre i zdrowe, bo zróżnicowanie ma swój sens (mikroelementy i te sprawy).

Kosmiczny paradoks, jak dla mnie, polega na tym, że ci, którzy w potocznej opinii mają mocno ograniczony repertuar produktów spożywczych (weganie), de facto jedzą dużo bardziej urozmaicone rzeczy, niż tacy wszystkożercy jak ja. Postanawiam niniejszym urozmaicić swoją kuchnię. Do czego i was zachęcam.

Więcej o:
Copyright © Agora SA