Pracownia. Miejsce do robienia sztuki

Czym jest pracownia? Jak wygląda? Po co ona komu, skoro w społecznej świadomości dziś artysta pracuje głównie na komputerze? Jasna, pusta przestrzeń w opuszczonej fabryce czy upaćkany farbami, przesiąknięty zapachem rozpuszczalnika strych? W miniony weekend można było zajrzeć do pracowni wielu tworzących w Warszawie artystów, spotkać się m.in. z Karolem Radziszewskim, Zuzanną Janin czy Zbigniewem Liberą. A wszystko dzięki trzem zaangażowanym w sztukę dziewczynom.

Projekt "Pracownie" powstał w imponującym tempie. Inicjatorka Karolina Breguła , kuratorka Zofia Cielątkowska i koordynatorka Katarzyna Kazimierowska przystąpiły do pracy na początku maja. Udało im się skłonić wielu artystów do wzięcia udziału w projekcie, którego finał (pierwszy, warszawski - zapewne przed nami kolejne, może w innych polskich miastach?) ma miejsce właśnie w ten weekend. Impreza planowana jest jako cykliczna, na wzór tego, co dzieje się na Zachodzie - tzw. Open Studios. Tam artyści w ramach podobnych projektów spotykają się z odbiorcami swojej sztuki nawet kilka razy w roku. W Berlinie czy Nowym Jorku na porządku dziennym jest zwiedzanie loftów i przestrzeni postindustrialnych, w których pracują malarze, rzeźbiarze, graficy. Projekt warszawski jest zaplanowany jako impreza doroczna.

Niezwykle ciekawe jest uchwycenie tego, czym jest współczesna pracownia. Niektórzy przecież w ogóle jej nie potrzebują, bo pracują na komputerze - wystarczy im mały kawałek stołu. - Dziś pracownia to niekoniecznie jest zachlapane farbami miejsce w piwnicy czy na poddaszu, gdzie praca wre - mówi Zofia. - To są bardzo różne przestrzenie. Często wydzielone w mieszkaniu - czy to ze względów finansowych, czy logistycznych.

Pracownia Aleksandry Czerniawskiej (fot. Mikołaj Długosz)Pracownia Aleksandry Czerniawskiej (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Aleksandry Czerniawskiej (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Aleksandry Czerniawskiej (Fot. Mikołaj Długosz)

W sobotę i niedzielę (14 i 15 czerwca) wszyscy zainteresowani mogli zajrzeć do wielu z prezentowanych w ramach internetowej odsłony projektu pracowni. A w niedzielę o godzinie 18.00 na Placu Zabaw odbyło się spotkanie - publiczna debata - m.in. właśnie na temat miejsca pracy twórców. To jedyna w swoim rodzaju okazja, by porozmawiać z artystami w cztery oczy. - Chciałam, by ludzie mogli zajrzeć do pracowni artystów, porozmawiać z nimi, zobaczyć ich w miejscu ich pracy - mówi Zofia. - Zanim zaczniemy rozmawiać na temat polityki miasta, przestrzeni - warto zapytać samych artystów, czym jest dla nich pracownia.

Przestrzeń - pracownia

Artyści odpowiadają na to pytanie na stronie projektu: pracownie.wordpress.com , przy załączonych zdjęciach swoich miejsc pracy. Nie wszyscy marzą o pracowni. Nie wszyscy akceptują to, co mają. Niektórzy marzą o nieznacznym polepszeniu swojej sytuacji mieszkaniowej, inni snują plany nie do zrealizowania. Są i tacy, którzy fizycznej pracowni jako takiej nie mają i zupełnie nie czują potrzeby.

Aleksandra Kowalczyk przyznaje, że pracownia, w której dookoła pracują inni jest świetnym rozwiązaniem, bo niesie zarówno inspirację, jak i motywację. Kiedy czasami przyjeżdżam do pracowni, to myślę: "Nie chce mi się dziś". Patrzę wtedy na otaczające mnie z każdej strony obrazy kolegów i od razu mam ochotę wziąć się do pracy - czytamy na stronie.

A Daniel Rumiancew stwierdza: Kiedyś przez rok miałem pracownię. Głównie puszczałem w niej głośno muzykę i zastanawiałem się, co by tu zrobić. Do realizacji jednak nie dochodziło. Okazało się że codzienna, konsekwentna robota w miejscu do tego przeznaczonym to zupełnie nie mój styl. Lubię pracę na zewnątrz, no i, co tu dużo gadać, systematyczność, z którą kojarzy się pracownia, to nie moja bajka.

Są tacy, dla których liczy się możliwość stałego przemieszczania się. Moja pracownia bez pracowni okazuje się wygodną mobilnością - znajduję przyjemność w pisaniu tekstów na kolanie - pisze Karolina Wiktor. A Franciszek Orłowski stwierdza: Moja pracownia jest tam gdzie moja głowa.

Pracownia Tomasza Ciecierskiego (fot. Mikołaj Długosz)Pracownia Tomasza Ciecierskiego (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Tomasza Ciecierskiego (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Tomasza Ciecierskiego (Fot. Mikołaj Długosz)

Pracownia może być po prostu miejscem do przemyśleń, ale i nieść inspirację. Jak dla Tomasza Ciecierskiego: Krzątając się po pracowni, (...) coś się zauważa, choćby wyglądając przez okno. I często właśnie w takich momentach i z takich marginaliów powstają obrazy. Podobne podejście prezentuje Michał Frydrych: Pracownia jest miejscem, gdzie można bezkarnie i z premedytacją gapić się na cokolwiek w sposób szczery, przyjacielski, chamski, nachalny, nagabujący, zimny, zdystansowany, z zachwytem i z zainteresowaniem. Oraz okazjonalnie zawieszać się w tym. I z tego wszystkiego, gdzieś na końcu pojawiają się prace.

Podział na pracę i czas wolny nie istnieje w moim przypadku. Liczne typy działań mieszają się. Chaos. Pracownia wprowadza pewien porządek. Wyjście do pracowni jest przedsięwzięciem ratującym - pisze Monika Masłoń. Podobną rolę - niemal opiekuńczą, czy może raczej wymagającą opieki - spełnia pracownia dla Stefana Parucha: Pracownia jest dla mnie alibi. Gdybym jej nie miał prawdopodobnie nie byłbym malarzem. Pozostawione stanowisko pracy przygnębia, staje się wyrzutem sumienia. Poczucie winy jest więc chyba dobrym powodem żeby dalej robić obrazy. Pracownia jest miejscem, do którego muszę wracać. Im dłuższa przerwa od malowania tym trudniej zacząć.

Pracownia Anny Niesterowicz (fot. Łukasz Gutt)Pracownia Anny Niesterowicz (fot. Łukasz Gutt) Pracownia Anny Niesterowicz (fot. Łukasz Gutt) Pracownia Anny Niesterowicz (Fot. Łukasz Gutt)

Są i tacy artyści, którzy nie muszą oddzielać symbolicznie miejsca zamieszkania od miejsca pracy. Należy do nich Lena Szczesna: Pracownia równa się mieszkanie. To dla mnie rozwiązanie idealne: wszystko na miejscu, wszystko pod ręką. (...) Czas, kiedy rozczochrana mogę usiąść do rysowania, jest bezcenny: nie muszę się przemieszczać między domem a pracownią. Podobnie Karolina Breguła, która wyznaje: Ponieważ nie umiem oddzielić tego, co jest pracą i tego, co nią nie jest, moja pracownia jest zawsze tam, gdzie mieszkam.

Pracownia jest moją kryjówką. Udaję się do niej najczęściej wieczorami, nikomu o tym nie mówiąc. Gdy cały harmider pozostawiam na zewnątrz, odzyskuję tu siły i myśli - pisze Paweł Iwaniuk. Podobnie Izabela Chamczyk, dla której pracownia musi być miejscem oderwanym od świata, oddzielonym od niego. Miejsce spokoju, odrealnienia, wyciszenia. Miejsce intymne, gdzie myśli się układają, a farby godzinami przelewają i zasychają. (...) Artysta bez pracowni jest jak roślina bez ziemi - podsumowuje.

Przestrzeń, która jest potrzebna

- Społeczeństwo nie postrzega tego, co robi artysta jako poważnego zawodu - mówi Dorota Kozieradzka, malarka i fotografka. - To przecież jest przyjemność. Artysta może siedzieć w parku, myśląc i szukając inspiracji. To są często długie godziny pracy konceptualnej, które dla osób postronnych są relaksem i nicnierobieniem. Tym bardziej artysta potrzebuje pracowni. To pozwala mu "wyjść do pracy", a to już społeczeństwo szanuje.

Praca w domu jest trudna, bo dookoła jest mnóstwo bodźców, które często rozpraszają, nie pozwalają się w pełni skoncentrować. Poza tym przyjaciele, znajomi, rodzina - zawsze wiedzą, że jesteś w domu, jesteś dyspozycyjny, można wpaść, zadzwonić, pogadać. Przecież nic się nie stanie, gdy na moment oderwiesz się od pracy. A praca twórcza wymaga ogromnego skupienia.

- Posiadanie własnego miejsca jest bardzo ważne ze względu na higienę pracy. I nie chodzi o walające się wszędzie tubki z farbami. Oddzielenie warsztatu pracy od przedmiotów codziennego użytku jest niezbędne dla zdrowia psychicznego i dyscypliny - twierdzi Dorota. - Niedobrze, gdy to się przenika, bo to powoduje bałagan w myślach.

Czy w związku z tym nie jest dla niej problemem wzięcie udziału w takim projekcie jak "Pracownie"? Wpuszczenie obcych, ciekawych jej warsztatu pracy ludzi do swojego prywatnego miejsca? - Sztuka jest działalnością publiczną, a pracownia to przestrzeń intymna. Nie mam problemu z zaproszeniem zwiedzających do mojej pracowni, ale naruszeniem intymności byłoby dla mnie, gdybym miała przy ludziach malować - wyznaje Dorota Kozieradzka.

Przestrzeń, o której się marzy

Dorota Buczkowska - malarka, która sięga także po wideo, tworzy instalacje, w swej twórczości wykorzystuje zarówno rysunek, jak i rzeźbę - nauczyła się wyłapywać momenty, w których może się poświęcić pracy. Nie jest to proste i często musi odłożyć aktywność artystyczną na kilka dni, a nawet tygodni. - Albo się w tym odnajdę i będę pracować, albo poddam się, usiądę i będę czuła frustrację. Lepiej wypracować sobie metodę, niż mieć pretensję do życia - mówi. - Jestem sama z dzieckiem, które chodzi do szkoły na krótki czas - jedynie do 13.00. Gdy rano mam czas dla siebie, muszę ogarnąć dom, obowiązki, a potem od 13.00 także dziecko. Nie jest łatwo znaleźć czas na pracę, która wymaga zaangażowania psychicznego i fizycznego, ale przecież także przestrzennego.

Udaje się czasem na kilka godzin nocą albo gdy syn jest na spacerze z opiekunką. Jednak bardzo trudno to przewidzieć. Max, synek Doroty jest chory i wymaga więcej opieki i skupienia. Bywają też nieprzewidziane sytuacje, gdy musi się skoncentrować tylko na nim i jego zdrowiu. - Czasem zatrzymuję się w którymś momencie pracy, mam zamiar wrócić do tego następnego dnia, a tu nagle mijają dwa tygodnie - mówi Dorota.

Pracownia Doroty Buczkowskiej (Fot. archiwum prywatne)

Dorota marzy o pracowni, najlepiej takiej w bardzo niedalekiej okolicy. - Mam przed sobą projekt z żywicą, nie mogę tego robić w domu. Będzie mi potrzebna przestrzeń - wyjaśnia.

Pewne rzeczy powstają w domu na poziomie koncepcji, a do ich realizacji dochodzi już w przestrzeni galerii. Są jednak i takie, które wymagają prób lub tworzenia poszczególnych fragmentów - i takie rzeczy dziać się powinny w pracowni.

Dorocie Buczkowskiej praca wchodzi do łóżka i to dosłownie. Jej pracownia mieści się w mieszkaniu, w którym mieszka z jedenastoletnim synem. Zwiedzając jej pracownię, a zarazem sypialnię, jesteśmy pod wrażeniem, jak wiele można zmieścić na tak niewielu metrach. Blejtramy, fragmenty instalacji - korzenie i pniaki drzew, tubki i puszki z farbą mają swoje miejsce pod jedną ścianą. Łóżko, toaletka, szafka nocna - pod drugą.  - Część mebli musiałam stąd wynieść, żeby mieć kawałek ściany i podłogi potrzebny do pracy. To jest męczące, co chwila trzeba coś gdzieś przesuwać, przestawiać. Książki mam upchnięte w szafie z ubraniami, bo nie ma dla nich miejsca, część mebli stoi na balkonie - wyjawia Dorota.

Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne)Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne) Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne) Pracownia Doroty Buczkowskiej (Fot. archiwum prywatne)

Jak w tym wszystkim przez tyle lat funkcjonowały obok siebie sztuka i mały chłopiec? - Na szczęście moje dziecko jest bardzo uprzejme i nie wchodzi w moją pracę, nawet jeśli leży ona na większej części podłogi - śmieje się Dorota. - Syn obchodzi te wszystkie płótna i materiały z szacunkiem, nie zdarzyło się, by sobie coś domalował, żeby coś podeptał.

Za to sama Dorota kiedyś zaatakowała swój obraz kołdrą. Przygotowywała 30 obrazów na wystawę, malowała w domu i suszyła je na ścianach w sypialni. Ścieląc łóżko, zamachnęła się kołdrą i... wylądowała ona na mokrym od farb płótnie. - Kołdra była niebieska, odbiły się na niej piękne wzory białych gór - opowiada ze śmiechem. Można się z tego śmiać, ale wyobraźmy sobie, że kilka długich dni naszej pracy idzie na marne z powodu kołdry! Teraz Dorota Buczkowska szykuje się do wystawy, znaczną część podłogi pokrywa folia. Będzie tu powstawał obraz na płótnie o wymiarach 500cm x 160cm. - Jeszcze nie wiem, jak uda mi się to zrobić - śmieje się Dorota. - Mam taki plan, by rolować płótno i malować po fragmencie.

Najfajniejsza pracownia, w jakiej zdarzyło się jej pracować? Podczas rezydencji na południu Francji miała do dyspozycji pracownię w prezbiterium. Bardzo wysoka, jasna przestrzeń z oknami w dachu, mnóstwo światła i jeszcze dodatkowy atut: antresola, z której można było oglądać to, co się wykreowało z góry. Tu powstał projekt huśtawki na balonach, co Dorota wspomina z uśmiechem - byłoby bowiem niewykonalne zrobić coś takiego w jej obecnej pracowni-sypialni.

Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne)Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne) Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne) Pracownia Doroty Buczkowskiej (fot. archiwum prywatne)

- Chciałabym żeby ta sytuacja się zmieniła. Potrzebuje miejsca do pracy, które nie wymaga ciągłej logistyki i kompromisu. Na razie ja pracuję, obiad się gotuje, pranie pierze, mój syn obok wycina papiery i ogląda na komputerze bajki. Czasem czuję, że zwariuję słysząc po raz kolejny Baltazara Gąbkę - przyznaje Dorota. - Tak czy inaczej, wiem że nawet mając odrębną przestrzeń - białą, wyciszoną z dużymi oknami - pracownia jest jedynie miejscem realizacji. Nie mogłabym funkcjonować bez kontaktu z przyrodą, która mnie ugruntowuje, regeneruje, odnawia kontakt z sobą samą.

Nawet mając tę piękną pracownię we Francji, Dorota uciekała na długie godziny do lasu, nad wodę. Tam filmowała ptaki, ryby. - Miałam też pracownię w Wiedniu - opowiada. - Kompletnie odciętą od natury, w nowym surowym budownictwie, na wysokim piętrze. Miałam poważny problem z tworzeniem w tamtym miejscu. Czułam się odcięta od źródła. Pamiętam, że wybrałam się do Muzeum Natury. Dopiero to mi przyniosło wytchnienie i inspirację. Tam dopiero zaczęłam coś robić. Sama pracownia nie motywowała do kreatywnego myślenia - wspomina Dorota.

Przestrzeń, która jest własna

Dorota Kozieradzka z mężem Michałem Szuszkiewiczem tułali się po wielu różnych miejscach, które służyły im za pracownię. Swoje miejsce znaleźli wreszcie w starej, ale odnowionej kamienicy w mieszkaniu odziedziczonym po babci, na Mokotowie. Wysokie budownictwo, spore okna, przestronnie. Sto metrów kwadratowych powierzchni pozwala im marzyć o tym, że w niedalekiej przyszłości uda się podzielić tę przestrzeń na tę mieszkalną i tę przeznaczoną tylko do pracy. Choć problemem nie jest brak miejsca do malowania.

Ciężko jest znaleźć miejsce na powstające intensywnie obrazy. Niektóre z nich są naprawdę duże, ciężko by było je trzymać w domu. Dobrze, że wreszcie mają swoją pracownię. Może to pozwoli zachować więcej obrazów z piwnicy, w której przechowują te jeszcze z czasów studiów. - Co jakiś czas idziemy do tej piwnicy i zdejmujemy krosna z ram, tniemy je w paski. Utylizujemy, bo po prostu nie ma już miejsca - mówi z żalem Dorota. - Mam takie wizje, zwłaszcza w momentach wzmożonego tworzenia, gdy tych obrazów powstaje w krótkim czasie bardzo dużo, że one zaczynają nas osaczać, zarastamy nimi - śmieje się.

Dorota Kozieradzka i Michał Szuszkiewicz (Fot. Mikołaj Długosz)
Dorota Kozieradzka i Michał Szuszkiewicz (Fot. Mikołaj Długosz)  Dorota Kozieradzka i Michał Szuszkiewicz (Fot. Mikołaj Długosz) Dorota Kozieradzka i Michał Szuszkiewicz (Fot. Mikołaj Długosz)

Cięcie w strzępy swoich obrazów wydaje mi się bardzo bolesne. - To na szczęście są obrazy z czasów przed dyplomem, z etapu prób i poszukiwań - uspokaja mnie Dorota. - Jest tego szkoda, ale nie mamy innego wyjścia.

Na szczęście Dorota i Michał mają wreszcie swoje miejsce, a ono ma swoją historię. Budynek spłonął w czasie wojny, ostało się tylko to piętro (wysoki parter). Splądrowane mieszkanie, w którym został tylko jeden mebel, monumentalna biblioteka (Niemcy nie byli w stanie jej wynieść) - ma swoją historię. I to też jest ważne. Dorota Kozieradzka nie może odżałować pracowni, które spłonęły w pożarze kamienicy przy Targowej (tej, w której mieścił się klub Sen pszczoły). - Nie miałam tam swojej pracowni, ale często odwiedzałam tam znajomych i przyjaciół. Drewniane stropy, podłogi, niesamowita przestrzeń. Taka wykreowana przez czas. Fajnie było tam zajrzeć i się poprzyglądać, jak inni pracują, porozmawiać - mówi.

Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz)Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz)

Przestrzeń, w której jest sztuka

W Polsce ciężko jest o swoją pracownię. Bardzo trudno jest znaleźć odpowiednie miejsce, czyli takie, które zarówno ma dostosowaną do potrzeb artysty przestrzeń - metraż, światło, dostęp do wody, jak i akceptowalną cenę. Nie zawsze obrazy się sprzedają, są gorsze momenty, a za pracownię trzeba płacić regularnie. Nieważne też, że wyjeżdżasz na kilka tygodni czy miesięcy - wciąż przecież trzeba opłacać rachunki.

- Korzystaliśmy przez długi czas z takich różnych okazji, które można wyłapać: lokale o nieuregulowanym statusie, które na tę regulację czekają, więc w tym czasie można je użytkować. Ale to było męczące, taka ciągła tułaczka z miejsca w miejsce. Przecież to jest spora przeprowadzka. Poza tym, po przenosinach na nowe, konieczny jest czas na aklimatyzację, zasiedlenie. A tu przychodzi decyzja, że trzeba się znów przenosić. Takie oswajanie przestrzeni wciąż na nowo jest kłopotliwe - przyznaje Dorota. - Choć i tak nie chcę nawet myśleć, jakie problemy z przeprowadzkami mają np. rzeźbiarze. Ich pracownia musi spełniać dodatkowe warunki, chociażby mieć windę towarową. Nam było niełatwo znajdować nowe miejsca, a nie mieliśmy takich wymagań.

Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz)Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz)

Zofia Cielątkowska, zbierając dokumentację i rozmawiając z artystami, zetknęła się z bardzo różnym podejściem do kwestii posiadania pracowni. Czy zmieniło się coś na przestrzeni ostatnich lat? Zwraca uwagę, że mniej jest komentarzy podkreślających pracownie jako miejsce spotykania, wydarzania się i działania. Bycia z innymi ludźmi, budowania relacji międzyludzkich. - Teraz, mam wrażenie, że ludzie pracują na wspólnej przestrzeni, ale nie zawsze wiedzą, kto pracuje obok - zauważa Zofia. - Z jednej strony mówią, że to fajnie, gdy wokół jest grupa znajomych, ale mam wrażenie, że to spotkanie stało się czymś innym.

Może kiedyś pracownie służyły szerszym działaniom, a dziś - w epoce pędu, sukcesu - stały się po prostu warsztatem pracy? Pracownia to nie tylko miejsce, gdzie artysta zamyka się, by tworzyć. - Nie ma innego miejsca, w którym tyle by się dyskutowało o sztuce, co tu, w pracowni - mówi Dorota Kozieradzka. - To tu spotykamy się z kolekcjonerami, z kuratorami. Tu jest sztuka, tu jest konkret.

Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz)Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (fot. Mikołaj Długosz) Pracownia Doroty Kozieradzkiej i Michała Szuszkiewicza (Fot. Mikołaj Długosz)

Co ciekawe - z mojego punktu widzenia, im pracownia bardziej zagracona, wypełniona obrazami, rysunkami, pudełkami pełnymi farb, słoikami ze sterczącymi pędzlami - tym bardziej czuję aurę artystycznych działań, mam poczucie, że ta przestrzeń jest prawdziwa, wiarygodna. Tymczasem Dorota rozwiewa moje wizje: obrazy najlepiej ogląda się w białym, pustym pomieszczeniu. - Ideałem jest white cube, w którym jest tylko dzieło i odbiorca. Tak jak w galerii. Żadnych innych rozpraszających bodźców - tłumaczy Dorota. Ale do tego trudno jest dążyć. Jest tyle potrzebnych rzeczy, inspirujących przedmiotów, albumów, pudełek ze zdjęciami. W pracowni Doroty i Michała sprawdza się stara, dębowa biblioteczka. Tam można trzymać wszystko.

Przestrzeń, którą daje miasto

Problemem są nie tylko finanse - nie każdego stać na wynajęcie dodatkowego pomieszczenia. Także znalezienie dobrej przestrzeni do tworzenia nie należy do zadań łatwych. - To, co miasto oferuje artystom jest często poniżej ludzkiej godności - mówi Dorota Kozieradzka. - Zdarzyło nam się oglądać miejsca do wynajęcia na pracownie. To na piśmie jeszcze jakoś wyglądało, a potem okazywało się, że mamy do dyspozycji piwnicę z drzwiami z sosnowych belek, z mikroskopijnym okienkiem, zimną i zawilgotniałą. W takich sytuacjach jest nam po prostu przykro. Że ktoś mógł pomyśleć nawet, że moglibyśmy chcieć pracować w takich warunkach.

Pracownia Ryszarda Grzyba (fot. Mikołaj Długosz)

Zofia Cielątkowska nie kryje, że ma nadzieję, że projekt Pracownie przyczyni się do zmian. - Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że kultura i nauka są na ostatnim miejscu, gdy mowa o rozdawaniu pieniędzy z budżetu państwa. To jest także kwestia polityki miasta. Na Zachodzie są bardziej przyjazne artystom przepisy, które pozwalają im korzystać np. z przestrzeni o nieuregulowanym statusie prawnym. Dana dzielnica organizuje konkurs na przestrzenie, które nie nadają się do zamieszkania, ale może być w nich prowadzona działalność artystyczna czy kulturalna - wyjaśnia.

Niestety, tych przestrzeni nie jest też znowu tak wiele. - Mapa budynków postindustrialnych w Warszawie się kurczy - mówi Dorota Kozieradzka. Kamienic z wysokimi, wielkimi oknami jest może sporo, ale te, które są w możliwie dobrej cenie najmu (czyli najczęściej na Pradze) przecież nie przybywa. Nie można jednak tracić nadziei - za to warto pobudzać do dyskusji. Takie jest także założenie tego projektu, który zresztą jest dofinansowany ze środków Biura Kultury Urzędu m.st. Warszawy.

Przestrzeń wirtualna i realna

W sobotę i niedzielę mogliśmy zajrzeć do większości pracowni prezentowanych na stronie internetowej projektu. Nie wszyscy artyści udostępnili swoje warsztaty pracy dla zwiedzających. Byli tacy, którzy zgodzili się wziąć udział w internetowej odsłonie projektu, ale nie byli w stanie przyjąć wielu gości. To przede wszystkim ci, których pracownie są zarazem ich prywatną, domową przestrzenią. Trudno się dziwić takiej decyzji. Niektórzy przysłali zdjęcia wnętrz swoich pracowni i gotowi są udostępnić je, ale inni - jak np. Igor Krenz przyznają, że nie bez powodu ich pracownia ma podwójne, solidne drzwi...

Zaproszony do współpracy przy projekcie fotograf Mikołaj Długosz to takie "drugie oko". Poza fotografiami wykonanymi przez dobrze orientujących się we własnej przestrzeni artystów, między pracowniami krąży właśnie Mikołaj, który robi zdjęcia, jest spojrzeniem z zewnątrz. Ale zdjęcia, choć ciekawe i wiele mówiące to przecież nie wszystko. Prawdziwą atrakcją jest wejście do tych pracowni, rozmowa z artystami. Niektórzy z nich specjalnie na ten weekend wyszykowali instalację, wystawę, performance. Inni oferowali "tylko" rozmowę czy możliwość uczestniczenia w powstawaniu dzieła sztuki.

Fabryka Perun (fot. Mikołaj Długosz)Fabryka Perun (fot. Mikołaj Długosz) Fabryka Perun (fot. Mikołaj Długosz) Fabryka Perun (fot. Mikołaj Długosz)

Z tej okazji mogli skorzystać wszyscy, którzy - wyposażeni w specjalnie przygotowane mapy ruszą w weekend w miasto. - Cały ten chaos udało mi się uporządkować dzięki wspaniałemu Excelowi - śmieje się Zofia. - Jeśli ktoś się bardzo uparł, mógł odwiedzić wszystkie miejsca!

Zobaczenie na własne oczy, jak pracują artyści, co im jest do pracy potrzebne, było przyczynkiem do rozmów - między innymi o tym, jak można poprawić tę sytuację. Zofia Cielątkowska liczy, że taki projekt może mieć też wpływ na to, jak miasto podejdzie do sytuacji twórców, którzy bez wsparcia z tej strony często nie mogą się zająć działalnością artystyczną. Może znajdą się osoby chętne pomóc? Może ktoś wie, że gdzieś jest wolny strych z oknami wpuszczającymi mnóstwo potrzebnego artyście światła i pomoże się skontaktować?

28 czerwca 2014 r. o godzinie 12.00 w Nowym Miejscu (Al. Jerozolimskie 51 lok.2) odbędzie się 2. AUKCJA CHARYTATYWNA DLA MAXA - synka Doroty Buczkowskiej. Będzie można wylicytować prace wybitnych polskich artystów. Zachęcamy do przejrzenia KATALOGU - można kupić świetne prace i... pomóc Maxowi!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.