Ja mam trzydzieści lat, przede mną siódme niebo/piekło (niepotrzebne skreślić)

Kończę dziś trzydzieści lat. Przyznam, że zaskakująco prędko nadeszły te urodziny, jakoś tak pięć lat po dwudziestych. Może czas na bilans i podsumowanie? A może raczej chwila refleksji: co to znaczy, co się zmieniło?

Miałam okazję obejrzeć kilka dni temu nagranie z licealnej wycieczki. Mam na nim 15 lat i wyglądam zabawnie: niby ja, ale jakieś takie dziecko. Przypomniało mi się z tej okazji, że tę połowę życia wstecz patrzyłam na trzydziestolatków jak na starców. To byli tacy strasznie dorośli ludzie. Z poważnymi problemami. Już poukładani, żyjący ze świadomością, że wiedzą co i jak. Wydawało mi się, że dzieli nas przepaść - byłam wówczas pełna wątpliwości, niepewności i niesprecyzowanych planów. Wydawało mi się to takie odległe. Potem - myk! Minęło 15 lat. Sporo się wydarzyło, wiem, że się bardzo zmieniłam. Ale nie jestem wcale starcem. I wciąż miewam sporo wątpliwości.

Fot. Rafa? Micha?owski / AGFot. Rafa? Micha?owski / AG Fot. Rafa? Micha?owski / Agencja Wyborcza.pl

W sylwestrową noc moja przyjaciółka jęknęła: to ten rok. Ten, który niesie zmianę cyferki w rzędzie dziesiątek. Z jeden na dwa było podniecające, niosące wolność i wyzwania. Z dwa na trzy też ciekawi i kręci, ale wyzwania, które niesie są niebezpiecznie blisko oczekiwań rodzinnych, społecznych i własnych. Czas z dwójką to jeszcze było przyzwolenie na poszukiwania i eksperymenty. Trójka już zobowiązuje do określenia, czego się chce, kim się jest. Dla mnie dorosłość jest równoznaczna z byciem spójnym i konsekwentnym, dookreślonym i świadomym swoich potrzeb, zalet, wad, celów.

Widzę i czuję, jak wiele rzeczy - często pozornie drobnych - zmieniło się we mnie na przestrzeni tej dekady. Nie wdając się w mocno osobiste rozkminy, przedstawię Wam te pozornie drobne, które jednak rzutują niezwykle mocno ma moją codzienność.

Zaczynają do mnie trafiać wygodnickie argumenty

Lubię spędzić piątkowy i sobotni wieczór w domu. Kiedyś, kiedyś w zamierzchłych czasach (czytaj: góra dwa lata temu) to były te wieczory, kiedy szalałam bardziej, w odróżnieniu od innych dni tygodnia, gdy jednak o pierwszej już starałam się być w domu, bo przecież rano do pracy... Dziś również szaleję bardziej w piątki i soboty: kładę się wówczas około pierwszej, w odróżnieniu od pozostałych wieczorów, w które, bywa, że o 23 już chrapie, a jeśli nie, to przynajmniej leże sobie grzecznie pod kołdrą i czytam (maks 10 stron i zjazd w stronę snu).

Imprezowanie do świtu straciło na atrakcyjności

Oczywiście - jak jest okazja, to są i siły. Z tej prostej przyczyny, że są i chęci. Ale kiedyś chęci były tak po prostu. Miałam niesłabnącą chęć, by często i intensywnie się bawić. Nie jakoś bardzo często, nie codziennie. Ale już co piątek, co sobota - czemu nie. Teraz dziękuję niebiosom, że moi przyjaciele rodzili się w tak różnych momentach w roku - wychodzi nie więcej niż jedna impreza w miesiącu. Dam radę.

Jak śpię to śpię!

Irytują mnie sąsiedzi, którzy bawią się do rana, nie zważając, że ktoś chce odpocząć i SPAĆ. Serio? Czyli jestem tym zgredem, z którego śmiałam się 10 lat temu na domówkach? Co prawda ja nie wzywam policji, nie walę w rury, nie idę w szlafroczku i bamboszkach z prośbą, by się uciszyli, ale... miewam na to ochotę, nie robię tego jedynie dlatego, że to by chyba oznaczało ostateczną starość umysłu. Po prostu nauczyłam się szanować mój czas. W tym zwłaszcza ten przeznaczany na odpoczynek.

Jak odpoczywać to wygodnie

Kiedyś jechałam na żaglówki, koegzystowałam przez dwa tygodnie z ekipą wiecznie podchmielonych kolegów na przestrzeni pięciu metrów kwadratowych i było dobrze. Dziś pewnie też by było, ale jakoś od kilku lat inaczej spędzam wakacje. Bo też i wakacje są inne: wyczekane momenty odpoczynku od pracy, a nie tylko taki miły dodatek do studenckiego życia. Nie musi być luksusowo. Ale na pięć wyjazdów jeden będzie kempingowy, cztery hostelowo-hotelowe. Kiedyś proporcja była odwrotna.

Mam gorszą pamięć, albo...

dzieje się za dużo. Nie sądzę, by aż tak posypała się moja umiejętność kojarzenia i pamiętania. Fakt, że muszę sobie większość rzeczy zanotować, ustawić przypomnienie w telefonie, odhaczyć na liście spraw do załatwienia, bierze się chyba stąd, że tego wszystkiego jest znacznie więcej niż kiedyś. 10 lat temu byłam przytłoczona sesją egzaminacyjną i tym, że mam fuchę do zrobienia w weekend, zarobię trochę i odłożę na wakacje. Wtedy wydawało mi się, że mam tyle na głowie! A dziś jest tyle codziennych, bieżących spraw, które się wzajemnie gonią i poganiają, że zwariowałabym, gdyby względnego spokoju nie zapewniał mi system przypominajek.

Czas szybciej leci

Macie wrażenie, że czas biegnie szybciej? Nie zdziwiłabym się, gdyby naukowcy ogłosili nagle, że nie chcieli wcześniej siać paniki, ale generalnie, eee, to proszę państwa doba się skurczyła z 24 godzin do 22. Mam wrażenie, że brak mi co najmniej dwóch godzin codziennie - obcinam więc bezlitośnie czas na najbardziej moje sprawy, bo przecież ja sama sobie mogę wytłumaczyć, że zajmę się sobą później. To nie jest dobre, więc mam poczucie winy, z którym życie, jak wiadomo, nie należy do przesadnie rozrywkowych. A skoro czas leci tak szybko, to nie ma co uciekać od trudnych pytań...

Teraz się zacznie?

Jak dotąd pytania o dzieci i zamążpójście spotykały mnie jedynie ze strony dzieciatych i mężatych koleżanek. Znacie to życzliwie: a kiedy ty, kochana? Zaraz, za moment wszystkie koleżanki będą dzieciate i mężate, więc pytanie będzie dochodziło zewsząd. Co tu kryć - nie da się już z wdziękiem uciekać od tematu. Jak się miało lat dwadzieścia, można się było perliście śmiać. Teraz pojawia się poczucie, że jakoś trzeba na to błyskotliwie zareagować.

Trzeba wydać więcej kasy na siebie

Kiedyś to człowiek tak się ledwie musnął kremem, jakimś tuszem do rzęs i wyglądał jak brzoskwinka. Teraz musi sobie kupić trochę brzoskwinek w kremie. Teraz trzeba pomyśleć o ciele i duszy. Kremy kosztują więcej niż te dla młodej (czyli dwudziestoletniej) skóry. Wiadomo, każda szanująca się trzydziestka nie będzie skąpić na piękny wygląd. Strasznie się wzbraniam przed tym podejściem, że krem musi być drogi, by był dobry. Ale chyba nie mogę dłużej udawać, że nie widzę tych delikatnych (prawda?!) zmarszczek pod oczami. A z nimi należy się rozprawić profesjonalnie.

Nie bądźmy jednak pesymistami!

Podobno po trzydziestce wiele rzeczy zmienia się na lepsze! Toż to czas najlepszego seksu i najintensywniejszych orgazmów, prawda? Może rzeczywiście obudzę się jutro w nowym, lepszym świecie. Będę wyspana, pełna energii. Przestanę się przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu, znajdę te brakujące dwie godziny. Stanie się jasność w kwestiach, które dziś są dla mnie zagadkowe.

Wkraczam w nowy, wspaniały świat. Trzymajcie kciuki!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.