To był Rok Focha! Nasze prywatne, subiektywne rozliczenie plusów i minusów

Foch ruszył z kopyta wiosną. Rednacz wraz z zespołem fantastycznych piszących pań i dobrego duszka redakcyjnego (pozdrowienia Magdaleno!) stworzyły nową jakość w internetach. I ja się stałam pół roku później częścią tego wszystkiego (chlip szczęśliwy), co mi dało niezłego kopa. Rok 2013 się kończy, każda szanująca się kobieta postanawia dokonać podsumowania.

Miss Olgu podjęła temat , ale w dobroci swego serca nie wytoczyła armat na dziewczęta, więc nie dosłały na czas swoich podsumowań. Wkroczyłam zatem do akcji i jakimś cudem (groźbą? prośbą? niech to pozostanie moją słodką tajemnicą) wyciągnęłam zwierzenia: co w tym roku wyszło, a co się nie udało? Poprosiłam je też o zdjęcia, które pasują do ich podsumowań. Każda nadesłała swój pakiet 2013.

Domi

Domi Domi  Domi

Udało mi się zaliczyć więcej koncertów niż się spodziewałam i to jest cudowne, bo uwielbiam chodzić na koncerty. Udało mi się wychodzić na te koncerty z dziećmi (i one dobrze się tam bawiły) oraz bez nich (i wtedy ja odpoczywałam, mimo że często byłam też w pracy). Nie udało mi się przewidzieć wszystkiego, tak, choćby tego, że w tym roku obcy ludzie z internetów znów mnie zaskoczyli. Kilkoro bardzo pozytywnie (kocham Was). Reszta jest milczeniem.

Udało mi się też naprawić kilka sprzętów elektronicznych w domu, rozkręcić manetkę tak, że po złożeniu działała. Zreperować wszystkie krzesła. Jestem z siebie dumna.

Miss Olgu

Olgu w obiektywie Mateusza KarasińskiegoOlgu w obiektywie Mateusza Karasińskiego Olgu w obiektywie Mateusza Karasińskiego Olgu w obiektywie Mateusza Karasińskiego

O osobistych ochach i fochach już wiecie , ale pomyślałam, że przedstawię Wam moje najfajniejsze i najgorsze rzeczy z jakich skorzystałam w tym roku.

Najfajniejsze: Olej arganowy- pomógł mi w walce z cienkimi i wypadającymi włosami. Wystarczy tylko kropla po umyciu głowy, a efekt jest natychmiastowy. Po dwóch kroplach mam już focha, bo włosy są zbyt obciążone i wyglądają jak tłuste kłaki bleh.

Siłownia na świeżym powietrzu - to jest bardzo fajny patent. Idziesz ćwiczyć kiedy chcesz i co najważniejsze za darmo. Nie ma trenera i nie ma wszystkich sprzętów, ale te, z których ja korzystam są dostępne. Na wiosnę mam zamiar znowu wrócić do korzystania z w/w siłowni.

Najgorsze: Koncert Depeche Mode - nie byłam więc nie skorzystałam, więc SMUTEK MILIARD

Ania Oka

Ania Oka ranoAnia Oka rano Ania Oka rano Ania Oka rano

Jak widać po zdjęciu, to był najspokojniejszy rok mojego życia. Zaczął się genialnie - nie zrobiłam postanowień noworocznych. Więc skończy się też miło - nie popadnę we frustrację widząc, że ZNOWU NIE ZREALIZOWAŁAM swojej listy.

Jestem zadowolona, bo nareszcie udało mi się wyremontować część domu, przebiec 10 kilometrów w 56 minut i pierwszy raz od urodzenia drugiego dziecka, wyjechać na dwudobową randkę, która zamieniła się w trzydobową, a świat mimo to nie runął mi na głowę. Dziwne, prawda? Znalazłam też nową pasję, ale to dłuższa historia i naczelnictwo Focha zaplanowało ją jako akcent na koniec roku - wtedy Wam wszystko powiem.

Nie jestem zadowolona, bo drugi rok z rzędu nie wróciłam na angielski, ani nie udało mi się znaleźć pracy w moim miasteczku, żebym mogła zamienić zlecenia na etat, a jednocześnie być nadal blisko córki. Nie ma tego złego - moim biurem jest nadal stół kuchenny, przy którym właśnie opycham się uszkami. Grzyby zbierałam osobiście, przed świętami testowałam, żeby nikogo nie otruć. Najtrudniejszym momentem mijającego roku było dla mnie badanie piersi. Wyczułam zmiany, ale okazało się, że jest dobrze. Od tamtego momentu życie wydaje mi się cudowne, a problemy niegroźne. I takiego właśnie uczucia życzę Wam serdecznie.

Natalia

Natalia SosinNatalia Sosin Natalia Sosin Fot. Wojtek Krosnowski

W 2013 roku udało mi się życie :-)

A tak serio, to był dobry rok. Zakochałam się, po historii jak z komedii romantycznej, w najmądrzejszym, najprzystojniejszym i najwspanialszym człowieku na świecie. Zaprzyjaźniłam się z choreografem Kanye Westa, który jest przesympatycznym facetem i być może będziemy coś robić razem, także zawodowo. Byłam w cudownym i obrzydliwym Neapolu, chodziłam po mafijnej dzielnicy Scampia, mieszkałam w zjawiskowym Palazzo dello Spagnolo .

Miałam jedne z dwóch najlepszych wakacji życia. Zostałam stypendystką amerykańskiego Departamentu Stanu i poleciałam za Ocean na dwa tygodnie, by dostać w pigułce wszystko, co w Stanach najgorsze i najlepsze. No i zaczęłam pisać dla Focha, co jest jedną z fajniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie nie tylko w tym roku!

Co miało wyjść, a nie wyszło? Nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Znowu nie poszłam na studia doktoranckie i nie zaaplikowałam na Stanford. Nie poszłam też ani razu na zajęcia z pranajamy. Narobiłam mnóstwo planów i nie zrealizowałam ich, ale wszystkie leżą w głowie poukładane w zakładce "do zrobienia w 2014".

Aleksandra

AleksandraAleksandra Aleksandra

Co mi się w tym roku udało? Udało mi się zniwelować objawy choroby . Żadna w tym moja zasługa, chyba taka, że poszłam do lekarza, chodziłam na wyznaczone badania i stosowałam się do zaleceń. Zostały mi jakieś 2-3 kilogramy do wagi sprzed choroby. Z 12 kg. Bez ani jednego dnia diety (kocham mięso, wino, sery i ziemniaczka). Odzyskałam włosy, rzęsy, skórę, brwi i owal twarzy. I szyję. Więc może to nie osiągnięcie, ani sukces - ale coś, na czym mi bardzo zależało. Czego mi się nie udało osiągnąć? Nie udało mi się zostać spokojnym, opanowanym człowiekiem, który zawsze reaguje proporcjonalnie do zaistniałej sytuacji. Nie udało mi się również zostać człowiekiem, który się nie przejmuje. Nie udało mi się biegać cztery razy w tygodniu. Może w przyszłym roku.

Monika

fot.Tomasz Kmoterfot.Tomasz Kmoter fot.Tomasz Kmoter fot.Tomasz Kmoter

Nie chcę się żegnać z 2013. Możliwe, że jeszcze przez kilka następnych lat będę udawać, że jest 2013 rok. Skąd takie przywiązanie? W tym roku wydarzyło się wiele i nie brakowało nagłych zwrotów akcji. Były spontaniczne, zupełnie szalone wyjazdy na wschód i zaplanowane, spokojne na zachód. Zmieniłam stan cywilny, pracę, niektórych znajomych oraz kilka razy kolor włosów. Zrobiłam kilka bardzo ważnych rzeczy i tysiąc zupełnie nie, ale oczywiście o tym myślę rzadziej.

Poznałam wiele wartościowych osób. Tutaj ukłon w stronę redakcyjnych koleżanek. Coraz bardziej też poznaję samą siebie. Niektóre wcześniejsze potrzeby okazały się nie moje. Dojrzałam. Ekhm, jeśli już cię zemdliło od tego lukru i mądrości a la Koeljo, odetchnij. Nie obyło się bez porażek.

Nie rzuciłam palenia, tracę rozum w samolocie (to nie może przecież do kroćset latać!), nie przekonałam się do żadnej aktywności fizycznej. Nie sprzątam regularnie, do tego mam tendencję do gromadzenia przedmiotów, które kiedyś na pewno się przydadzą. Piję za dużo kawy i zbyt tłusto gotuję. I nie mam najmniejszych nawet złudzeń, że zmieni się to w kolejnym roku.

Rączka

RączkaRączka Rączka

Co mi się nie udało? Od dwóch lat myślę o tym, żeby zrobić kurs instruktorki fitness. Niestety, takie kursy odbywają się w weekendy, a ja mam prawie wszystkie weekendy zajęte, bo właśnie wtedy są próby i spektakle Chóru Kobiet. Dlatego w tym roku znów nie zapisałam się na taki kurs - musiałabym rzucić scenę. A tego na razie nie jestem w stanie zrobić, bo, jak wiadomo, Ręka to niespełniona piosenkarka i aktorka, więc scena to dla mnie Bardzo Ważna Rzecz (niezbędna do życia).

Z podobnych powodów nie udało mi się również zrobić kursu masażu (wydaje mi się, że takie miętoszenie ludzi może być fajne). Nie udało mi się również wymyślić wspaniałego pomysłu na biznes, który dał by mi milion szczęścia i milion na koncie. Kolejny rok nie napisałam bestsellera (który też dałby mi ten milion). Nawet do niego nie usiadłam, bo zajęłam się pisaniem felietonów na FOCHA (lubię to, bo efekt przychodzi szybko. Efekt napisania, nie miliona na koncie). Nie przeczytałam tych książek, nie obejrzałam tych filmów i seriali. Nie pojechałam z koleżankami na dwa - trzy dni do spa (sama!). Nie zrobiłam tego kaloryfera na brzuchu, znowu nie pojechałam do Nowego Jorku i Tokio.

Ale nie rozpaczam. To nie były takie super serio poważne plany, bo ja takich nie robię. Biorę, co przynosi życie. Być może zostanę instruktorką fitness w wieku 50. lat i będę prowadziła takie właśnie grupy. Bo dlaczego nie?

Za to zaczęłam robić wywiady. I lubię to, bo jestem wścibska i zadawanie pytań ludziom mnie cieszy. Nawet lubię je spisywać, a najbardziej redagować. Patrzeć, jak się z magmy wyłania się tekst, nadawać mu rytm, jakość, sens. Wow. Wszystko w moich rękach. Chyba wreszcie do mnie dotarło, że męczę się na imprezach i naprawdę nie muszę tam chodzić. Trochę zaczęłam biegać, nudzi mnie to strasznie, ale próbuję (wrócić do formy sprzed lat, bo kiedyś trenowałam bieganie). Zrozumiałam też (nie wiem, czy to w tym roku, czy trochę wcześniej), że jestem dobra w tym, co robię. I coraz bardziej udaje mi się nie przejmować na zapas, w czym jeszcze niedawno byłam prawdziwą mistrzynią. Nie mam na to czasu, a przede wszystkim siły.

Biurwa

BiurwaBiurwa Biurwa

Z pewną taką nieśmiałością przyjęłam propozycję współpracy z Fochem!, ponieważ oprócz pisania bloga wieki temu, żadnego doświadczenia w pracy z mediami ani tym bardziej wielką redakcją nie posiadałam. W dodatku jako absolwentka kierunku technicznego nie czułam się i nie czuję nadal księżniczką pióra. Jednak z drugiej strony człowiek ma po to mózg, żeby z niego korzystać i dostosowywać się do panujących warunków (nie tylko termicznych czy troficznych). Uwaga będzie porcja wazeliny: sukcesem jest przede wszystkim poznanie niesamowitych i utalentowanych dziewczyn, które piszą dla Focha!, ciekawych komentatorów oraz sama możliwość zaistnienia w tej przestrzeni.

Jeśli chodzi o rzeczy, które mi nie wychodzą, to oprócz parkowania równoległego, są to jeszcze błędy stylistyczne i zachowanie odpowiednich proporcji miedzy robieniem we własne, urzędowe gniazdo, a pokazywaniem go w pełnej krasie.

Kasia

RednaczRednacz Rednacz Rednacz

Plus i minus to jedyne, co widzę...  Nie tak, naprawdę w ogóle nie postrzegam życia w kategoriach sukcesu-porażki, górki i dołka, udanego i nie. Zawsze widzę całość: tu trochę blasku, tam trochę cienia. Te rzeczy zawsze się ze sobą wiążą na jakimś poziomie i traktowanie ich w sposób wyrywkowy jest sprzeczne z moimi najgłębszymi intuicjami. No, ale podsumowania mają swoje prawa, trzeba jakoś dokonać ocen i rozrachunków.

Po stronie plusów w tym roku zapisuję Focha - wiele bardzo niezwykłych, nieoczekiwanych i zupełnie nieprawdopodobnych rzeczy wydarzyło się wokół tego projektu, dając mi mnóstwo pozytywnej energii żeby działać dalej. Nic mnie tak nie nakręca jak możliwość obcowania z fajnymi ludźmi, zwłaszcza tymi mądrzejszymi i bardziej zdolnymi ode mnie. A mam to - każdego dnia. Poza tym nauczyłam się ładnie malować sobie oczy (kreski na powiekach - wow!) - może to trywialne i banalne, ale bardzo mnie cieszy, bo zawsze byłam w tej kwestii totalną melepetą i sądziłam, że nie ma już dla mnie nadziei. Udało mi się też dotrzeć na wystawę poświęconą Davidowi Bowie, która odbywała się w Londynie i wejść na nią psim swędem (ostatni dzień ekspozycji, gigantyczne kolejki do wejścia) dzięki pomyślnym wiatrom, uśmiechom losu, czyjejś życzliwości i koszulce z napisem "David Bowie changed my life" . W takich chwilach czuję się królową świata, takie chwile lubię kolekcjonować w pamięci.

Po stronie minusów mogłabym wpisać pewnie wiele żalów do siebie samej: że tego zaniechałam, to zaniedbałam, tamto odpuściłam, na to zabrakło mi sił, a to spektakularnie spierdoliłam przez swoją głupotę. Rzecz w tym, że mam tak co roku - wieczne obwinianie się jest jedną z moich najkoszmarniejszych cech, z którymi walczę.

Agata

Agata rzadko pozwala na publikację zdjęć. Dlaczego?Agata rzadko pozwala na publikację zdjęć. Dlaczego? Agata rzadko pozwala na publikację zdjęć. Dlaczego? Agata rzadko pozwala na publikację zdjęć. Dlaczego?

Największy sukces i radość tego roku, to miesięczny urlop w USA - najlepszy road trip w moim życiu. Fantastyczna wyprawa przez Dolinę Śmierci, Route 66, Wielki Kanion i masę innych przepięknych miejsc. To naprawdę była wyprawa życia, mam nadzieję, że raczej pierwsza niż ostatnia. Jestem też bardzo dumna, bo to był wyjazd zorganizowany w całości samodzielnie i w dodatku bez żadnych wpadek. Nie licząc małego wypadku z nawigacją - zaprogramowałam GPS na dojazd do hotelu w Salt Lake City. Po przybyciu na miejsce okazało się, że to... cmentarz. Gdy dojechaliśmy we właściwe miejsce, okazało się, że trzeba było pozostać przy nekropolii... Ale to już inna historia. Poza tym umówmy się, przy tych przestrzeniach to i tak szczęście, że nie dojechaliśmy w zupełnie inne miejsce.

Porażka? Znowu nie udało mi się rzucić palenia i zamierzam usilnie nad tym pracować w nowym roku. Tym razem jednak nie poprzestanę na silnej woli, bo jest ona niewystarczająca. Będę jednak nadal się motywować, bo będę sobie odkładać tę kasę, którą zwykle przeznaczam na papierosy, na kolejny bilet samolotowy. Czy się uda, zobaczymy. Szczerze wątpię - głównie w to odkładanie - ale będę się bardzo starała.

Gosia znaczy ja

Błogostan przy przekraczaniu granicBłogostan przy przekraczaniu granic Błogostan przy przekraczaniu granic Błogostan przy przekraczaniu granic

Nie był to najłatwiejszy rok w moim życiu, co nie znaczy, że obfitował w jakieś koszmary. Był jednak trochę męczący, sama nie wiem dlaczego (trochę wiem, ale nie wszystko powiem), ale takie mam ogólne o nim wrażenie. Czuję niesamowity przypływ dobrego w nadchodzącym roku, pewnie dlatego, że końcówka 2013 mnie rozpieściła. Tak, mam na myśli Focha. I nie piszę tu sobie tego licząc, że podliz zmaterializuje się w postaci premii. Naprawdę mam poczucie, że zmiana pracy w moim przypadku była też kluczową zmianą życiową.

Jak bardzo się dusiłam w poprzedniej pracy uświadomiłam sobie, gdy zaczęłam pracować w cudownie fochniętej redakcji. I wówczas też dotarło do mnie, jak bardzo wpływa na nas otoczenie zawodowe (nie, że wcześniej nie wiedziałam, ale nie sądziłam, że AŻ tak przekłada się to na to, jacy jesteśmy prywatnie).

Oczywiście przeczytałam nie tak wiele książek jak chciałam, obiecuję poprawę w 2014! Stanowczo za dużo się serialowałam, zamiast oddawać się wyższym formom relaksu kulturalnego, ale - taki nastrój, czasem trzeba. Skończyłam trzecie studia, ale OCZYWIŚCIE się nie obroniłam (jeszcze, ale i tak porażka, co za leniwa osoba ze mnie).

Spełniłam marzenie (mojego ukochanego, ale, jak to bywa - i moje), by przekroczyć granicę Europy w pełni świadomie, nie że lecąc w chmurach. Przeprawiliśmy się przez Bosfor stateczkiem, zwiedziliśmy piękny i koszmarnie głośny Stambuł. Podjęłam dalsze kroki w nauce windsurfingu: jestem w stanie ustać na desce znacznie dłużej niż w 2012 roku! I robię, mniej lub bardziej kontrolowane manewry freestylowe, haha.

Czuję, że jestem na wznoszącej i to jest baaaardzo przyjemne uczucie.

CZYTELNICZKI i CZYTELNICY

Wy byliście wspaniali - stworzyliście Focha razem z nami, tak szybko dając poczucie, że się znamy, że sobie odpowiadamy (dosłownie i w przenośni). Gdyby sam Foch miał robić podsumowanie, bylibyście wielkim plusem - dziękujemy!

Więcej o:
Copyright © Agora SA