(Prawie) Wszystkie moje pierwsze orgazmy

Zdarza się, że jest tak nieoczekiwany, że oszałamia i zapiera dech. Niekiedy jest wynikiem gorączkowych, nie do końca świadomych poszukiwań. Sposobem na rozładowanie napięcia. Za niemal każdym pierwszym orgazmem kryje się jakaś historia.

Nie bądźmy już tacy drobiazgowi...Nie bądźmy już tacy drobiazgowi... Nie bądźmy już tacy drobiazgowi... Nie bądźmy już tacy drobiazgowi...

Te najwcześniejsze wspomnienia sięgają pierwszych klas podstawówki. Czasów, kiedy słowo takie jak seks, pieszczoty czy orgazm nie gościło jeszcze w słowniku. A przynajmniej nie w sposób świadomy. O TYM zdarzeniu zadecydował przypadek, zwykła poobiednia drzemka ze zwiniętą między nogami kołdrą. Przypadkowa bliskość, nie od razu regularne ocieranie, mocniejsze ud zwarcie, rosnące pulsowanie. A w finale cudowny spokój, wielka ulga i dobry sen. Na długie lata pocieranie tych miejsc stało się najprzyjemniejszą kołysanką w życiu.

Zdarzyło się jednak i tak, że orgazm pojawił się nie dość, że niespodziewanie to jeszcze w zupełnie obcym, za to licznym towarzystwie. Zajęcia sportowe, rozgrzewka przed biegiem i znienawidzone do tamtego dnia "nożyce". Może to było pokłosie niedalekiego towarzystwa fajnego chłopaka z klasy wyżej, a może efekt rozpoczynającego się lata. Nagle zwykłe ćwiczenia zakończyło się cichym okrzykiem, zdziwieniem, zaczerwienioną twarzą i niewypowiedzianym pytaniem: co się takiego właśnie stało?! Dlaczego tak trzęsą mi się nogi?! Bieg nie stał się powodem do dumy (bardzo długi czas), ale nożyce awansowały do ulubionego ćwiczenia wykonywanego w zaciszu nastoletniego pokoju.

Było też i tak, że orgazm był wyczekiwany. Prowokowany sposobami zdradzonymi przez starsze, bardziej doświadczonej koleżanki. Sceneria niezbyt wyszukana: łazienka, wanna i prysznic z letnią wodą skierowany między rozchylone uda. Początkowo nie działo się nic. Ot woda. Ale czas zrobił swoje. Pojawiło się drżenie ud, ręki trzymającej prysznic, aż wreszcie to obezwładniające uczucie niepodobne do niczego innego w życiu. I niedowierzanie połączone z chichotem. A więc to takie proste?

Aż wreszcie ten pierwszy wspólny - z nim. Raczej niepierwszym, ale z pewnością niezapomnianym. Spokojnym, delikatnym i bardziej doświadczonym. Skoncentrowanym na mojej przyjemności. I na subtelnym dotykaniu pulsującej wypustki - tak śmiesznie nazywanej przez niego - różowym guziczkiem. Najpierw opuszkiem palca, potem ustami, aż w końcu językiem. Pierwsze było lekkie oszołomienie, głęboki wdech, aż przyszły skurcze. Najpierw palców u stóp, aż wreszcie tych głęboko ukrytych mięśni, wewnątrz, na samym dole brzucha. Łechtaczka wydaje się najcudowniejszym boskim dziełem.

 

Do czasu aż poznajesz orgazm pochwowy. Trzęsienie ziemi. Budzące lekkie zażenowanie uczucie, że puściły wszystkie hamulce. Prawie zwierzęce doświadczenie budzące apetyt na jeszcze więcej. A gdy wreszcie oddech się uspokaja, wyrzut hormonów sprawia, że czujesz się najpiękniejszą kobietą na ziemi. Tak, właśnie z tymi potarganymi włosami, ustami obrzmiałymi od pocałunków i zaczerwienionymi policzkami. Czy jest coś jeszcze wspanialszego?

 

Jest! Orgazm, w którym zapamiętujesz się tak bardzo, że dzieje się coś pozornie zarezerwowane tylko dla panów - wytrysk. Rzecz wciąż budząca poczucie wstydu, połączonego z ciekawością. Przydarzająca się zupełnie niespodziewanie mniej doświadczonym, częściej za to tym, którzy poszukują coraz to nowszych form stymulacji w imię jeszcze głębszych doznań. Żądnych instruktażu odsyłam w niedaleką przeszłość. Bo o tryskających kobiecych ogrodach już pisałam. O, tu, muśnij.

A tak przy okazji, drodzy podglądacze. Jakie pierwsze orgazmy pamiętacie do dziś?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.