Dlaczego warto przeżyć romans?

Przyspieszone oddechy, zauroczenie i zawroty głowy przy pocałunku na jednym krańcu, a na drugim: nasza mała stabilizacja, z domowymi kapciami i odgrzanym rosołem. Czyż nie jest cudownie romansować zamiast gnić na kanapie obok do bólu znanego partnera?

Ano wcale nie. I ci wszyscy, co przeżyli w swym życiu płomienny romans zakończony rozstaniem z hukiem i lecącymi wiórami, a potem zbudowali związek (nawet na bazie romansu, ale jednak po jakimś czasie stabilny i "normalny", cokolwiek to znaczy) - taki z kapciami i okazjonalnym bąkiem pod kołdrą, bez palenia się ze wstydu - wszyscy ci wiedzą, że choć na obrazku romans wygląda lepiej, to jednak w prawdziwym życiu warto wskoczyć w kapcie. Ale żeby mieć co wspominać - warto zafundować sobie i romans.

O tym, że warto przeżyć płomienny romans wie każda szanująca się bohaterka powieści z różowymi i różanymi motywami na okładce. W takim romansie seks jest dziki, namiętny, zaś orgazmu dostaje się od samego patrzenia na kochanka, zmierzającego w naszą stronę sprężystym i świadczącym o pewności siebie krokiem. Gdy dotknie on opuszkami palców naszej rozpalonej, zroszonej kropelkami potu i pachnącej paczulą skóry - przechodzi nas elektryczny, ekstatyczny i w ogóle bardzo eeeeeee dreszcz, który śni nam się potem po nocach i przyprawia o kolejne doznania. Ten seks ma miejsce w oświetlonej świecami sypialni wypełnionej atłasowymi poduszkami, ewentualnie w egzotycznej scenerii przy wodospadzie, gdzie jednak zawsze znajdzie się stabilne miejsce na wiaderko ze schłodzonym szampanem i dwoma zroszonymi kieliszkami na smukłych nóżkach.

Jak zwał, tak zwałJak zwał, tak zwał Jak zwał, tak zwał Jak zwał, tak zwał

A dlaczego tak naprawdę warto choć raz przeżyć romans? By wiedzieć, że seks to nie wszystko i choć w romansie jest podstawą (nieraz stabilną i (długo)trwałą, to w życiu dużych i mądrych ludzi już niekoniecznie. Nie, nie odżegnuję się od wyzwoleńczych haseł "seks jest najważniejszy". Bez udanego seksu związek może się posypać, mimo że inne elementy, ważne dla relacji, będą spełnione. Ale właśnie TE elementy, które muszą być spełnione są ważne, by była mowa o związku, bo romans tych drobiazgów nie potrzebuje. Mowa o takich niepowieściowych nudach jak zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń, pewność i trwałość - wiecie, to wszystko, co by wam wymieniła babcia, gdybyście spytali, co sprawiło, że wytrzymuje z dziadkiem już entą dekadę. Warto mieć za sobą romans, w którym tego wszystkiego nie było, by doceniać potem małe przyjemności wynikające ze stabilizacji, w której niekoniecznie chce nam się co wieczór zapalać dziesiątki tilajtów i przywdziewać seksowne fiszbiny.

Dobrze by było, by romans - jeśli już - zaczynał się (i kończył) jako romans. Ot, jesteśmy na wakacjach i mamy ochotę na gorącą przygodę z tym niezwykle sympatycznie umięśnionym Skandynawem. Albo mamy dobrego kumpla, któremu również doskwiera (seksualna) samotność, więc dogadujemy się na "przyjaciół z profitami" i używamy życia, póki nam to życie na drodze nie postawi jakiegoś Właściwego Człowieka. Romansu, który w założeniu ma być romansem nie warto jednak mylić z romantycznymi i porywającymi początkami związku. Bywa, że tak się dzieje, ale pozostawia pewien niesmak: skoro dla romansu ze mną porzucił żonę i gromadę dzieci, bo MYŚMY SIĘ NAPRAWDĘ POKOCHALI, to jaką mam gwarancję, że za parę lat nie pójdzie w tango dalej, bo się (znowu) NAPRAWDĘ ZAKOCHA?

Gdy masz romans, po prostu go miej i ciesz się tym. Naginaj czasoprzestrzeń, by znaleźć parę minut na namiętne obłapianie się na parkingu podziemnym lub wymykaj się na wieczorny spacer z psem, by odbyć gorącą rozmowę w cieniu usychającego dębu. Znam kilka przypadków, w których romans sprawił, że związki, w którym tkwiły osoby romansujące umocniły się. Właśnie przez ten kontrast - co jest istotne, co jest między nami-partnerami, a co będzie między nami-romansującymi kochankami, gdy buchający żar namiętności, właściwy - umówmy się dla początków związku, zwłaszcza tego podsycanego tajemnicą i skrywaniem prawdy - dogaśnie.

Romans pozwala na złapanie perspektywy. I nie, nie polecam go jako antidotum na każdy problem w związku. Uważam po prostu, że czasem lepszym rozwiązaniem może być pozwolenie sobie (lub partnerowi) na romans, niż rozstanie mimo że wciąż się kochacie, ale trochę was nuda dopadła i zapomnieliście, co jest ważne i fajne. Poza wszystkim - romans jest dość męczący, zarówno fizycznie (wiadomo), jak i emocjonalnie. Więc za dużo romansów też się przyjąć na klatę (głowę, usta czy łono) nie da.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.