Miejsca, w których naładujesz akumulatory. Sprawdzone i działa!

Są miejsca, w których chce się zostać na zawsze. Takie, w których odnajduje się spokój. Są też przestrzenie, do których mentalnie emigrujesz po zastrzyk energii na cały dzień.

W górach jestem zakochana na amen /archiwum prywatneW górach jestem zakochana na amen /archiwum prywatne W górach jestem zakochana na amen /archiwum prywatne W górach jestem zakochana na amen (fot. archiwum prywatne)

Zakochać można się w człowieku, w muzyce, w obrazie. Miłość można poczuć do zwierzęcia. Ja zakochuję się również w miejscach. Zakochanie się w miejscu rządzi się w zasadzie takimi samymi prawami, jak zakochanie w człowieku. Towarzyszy mu zachwyt, to entuzjastyczne ŁAŁ, przyspieszone bicie serca i rozszerzona źrenica. Czasem mam też ciarki na placach, ten cudowny dreszcz, którym moje ciało informuje mnie bezbłędnie, że to jest właśnie TO miejsce. Miejsce, które mogę nazwać swoim domem lub przynajmniej jednym z domów. Takie, które sobie sfotografuję w myślach, nauczę się go na pamięć, żeby do niego potem mentalnie wracać, kiedy jest mi źle, smutno lub kiedy jestem w listopadzie.

W takim miejscu mogłabym zamieszkać, lub chociaż rozbić namiotW takim miejscu mogłabym zamieszkać, lub chociaż rozbić namiot W takim miejscu mogłabym zamieszkać, lub chociaż rozbić namiot /fot. Magda Acer W takim miejscu mogłabym zamieszkać lub chociaż rozbić namiot /fot. Magda Acer

Uwielbiam Warszawę, tu się urodziłam, wychowałam i mam mnóstwo pozytywnych wspomnień związanych z tym miastem. Jednak przyznaję, że trudno mi tutaj naprawdę i w pełni odpocząć. Pomimo tego jest w Warszawie kilka miejsc, które mnie absolutnie urzekły i chętnie bym w nich zamieszkała (gdybym miała góry złota lub innych dolarów). To dwie kamienice przy ulicy Foksal o numerach 13 i 15. Obecnie podlegają renowacji, żeby wejść w poczet ekskluzywnych apartamentowców. Zapamiętałam je z czasów, gdy były jeszcze dostępne dla zwykłych śmiertelników, choć odrapane, zniszczone i kompletnie zaniedbane, lecz z absolutną magią, która urzekła nie tylko mnie. Kamienice były miejscem akcji filmów "Nic" Doroty Kędzierzawskiej i "Egoiści" Mariusz Trelińskiego.

Jest jeszcze jedna kamienica, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia - Mokotowska 51/53 . Jest inna od swoich sąsiadek. Zbudowana na planie litery U, nie jest typową ciemną studnią. Brak frontowej ściany od strony ulicy zapewnia dostęp światła do mieszkań na niższych kondygnacjach. Na dziedzińcu oddzielonym od ulicy Mokotowskiej eleganckim ogrodzeniem rośnie okazały kasztanowiec. Trudno mi wyjaśnić, co takiego ma w sobie to miejsce, bo nie jest wybitnie piękne. Ale oczarowuje mnie genius loci, to niemożliwe do zdefiniowania coś. Jakaś energia, która sprawia, że chcę tam zostać na dłużej. Czasami wracając z pracy nadrabiałam drogi, tylko po to, żeby przejść tą ulicą. Popatrzeć na dom z numerem 51/53, wyobrażając sobie, jak byłoby w nim mieszkać. Niestety to miłość jednostronna i jak na razie niespełniona, ponieważ mieszkanie będę mogła tam sobie kupić, gdy wygram w Lotto.

Warszawa ma naturalną skłonność do wyciskania mnie jak cytryny. Jeśli chcę się zregenerować to muszę wyjechać. Najlepiej zaszyć się z dala od cywilizacji. W miejscu, gdzie jest słaby zasięg, nie ma telewizora i WI-FI. Bo najszybciej ładuję akumulatory w otoczeniu natury. Trudno to wytłumaczyć, ale po wejściu do lasu, zwłaszcza gdy jest to las tuż po deszczu, pachnący mokrym drzewem, czuję, że wszelkie sprawy zawodowe i domowe zostają gdzieś w tyle. Nie muszę się nigdzie spieszyć, nic nie muszę. I ten odpoczynek od martwienia się, "zmuszania" do czegokolwiek, o którym pięknie napisała Gosia , jest dla mnie wyznacznikiem prawdziwego relaksu.

Tu się właśnie teleportuję, gdy chcę odpocząćTu się właśnie teleportuję, gdy chcę odpocząć Tu się właśnie teleportuję, gdy chcę odpocząć /fot. Magda Acer Tu się właśnie teleportuję, gdy chcę odpocząć (fot. Magda Acer)

Najchętniej jeżdżę na Mazury, ponieważ są stosunkowo blisko Warszawy i w ciągu trzech godzin można znaleźć się w lepszym świecie. Takim bez spalin, hałasu i z przepysznym jedzeniem przygotowywanym na kuchni, gdzie pali się drewnem. Mam "swoje" jeziora, zagubione w środku lasu. Zajadam się poziomkami, malinami (z robakami) i smażonymi płotkami. Przyjeżdżają tam też moi przyjaciele, z którymi włóczymy się nocą po lesie, oglądamy spadające gwiazdy, wcinając papierówki prosto z drzewa. To są takie drobne rzeczy, o których lubię przypominać sobie, gdy stoję w korku w Alejach Jerozolimskich.

Podobnie działają na mnie góry. Nic nie daje mi takiego kopa do życia jak granitowa tatrzańska skała. Dlatego jeżdżę tam przynajmniej raz w roku. I kiedy siedzę w klimatyzowanym biurze, w papierzyskach i jakichś nudnych rozliczeniach, to odpalam na chwilę zdjęcia z Orlej Perci i odtwarzam sobie w głowie szlak na Granaty. I to mnie stawia na nogi. Nie jestem gotowa na to, żeby się tam wyprowadzić, ale to są te miejsca, do których chcę wracać.

Ciekawa jestem, czy macie takie miejsca, do których chcecie wracać, które sprawiają, że nabieracie sił i energii do życia.

Magda Acer

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.