Nie umiem odpoczywać od pracy. Wypalenie czy pracoholizm?

Przemęczony organizm źle funkcjonuje. Zacina się, wpada w niekontrolowane drgawki, generuje błędy. Maszyny i organizmy potrzebują odpoczynku, żeby się zregenerować. Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem. Trudno zatrzymać rozpędzony samochód.

Myślałam, że pojadę na urlop (co prawda sama z dziećmi, więc to się nie liczy jako pełnowartościowy wypoczynek) i zapomnę o pracy. Czyli zrobię to, co miliony ludzi normalnie robią w wakacje. Niestety, w tym roku było inaczej. Szybko okazało się, że byłam w wielkim błędzie. Wyobraźcie sobie naprawdę wielki błąd, to ten mój był jeszcze większy. Tak się złożyło, że poszłam na urlop w dość newralgicznym i "gorącym" momencie. Zamykając drzwi biura w piątkowe popołudnie czułam, że powinnam poświecić niektórym sprawom jeszcze trochę czasu. Na dodatek, pogoda w lipcu była kiepska, a dzieci irytowały mnie swoimi kłótniami, szarpaniną i milionem pytań oraz próśb wyrzucanych z prędkością światła. Potrzebowałam intelektualnej rozrywki. Zapewniła mi ją książka i niestety, ale również praca. I wiem, że to chore.

freeparking :-| Flickr CCo, John Everett Millais: The Vale of Rest Oil painting. 1858freeparking :-| Flickr CCo, John Everett Millais: The Vale of Rest Oil painting. 1858 Fot. freeparking :-| Flickr CCo, John Everett Millais: The Vale of Rest, Oil painting. 1858 Fot. freeparking - Flickr CCo, John Everett Millais: The Vale of Rest, Oil painting. 1858

Zaczęłam od tego, że przeglądałam biurową skrzynkę, niby ukradkiem, ale gdy pojawiał się istotny e-mail, to przecież nie mogłam go zostawić, ot tak sobie. Na pastwę internetowego losu. Musiałam odpisać. Wewnętrzny głos podpowiadał, że jeśli nie odpiszę to świat się zawali. Tak, jakbym była jedynym filarem podtrzymującym resortowy strop. Jasne.

Racjonalna część mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to jest sztuczne dorabianie ideologii, ponieważ żaden biurowy świat nie zawali się z powodu jednego maila. Racjonalna część mnie krzyczała, że mam wolne i nie powinnam zaprzątać sobie głowy pracą. Ale ta nieracjonalna włączała tryb paniki i kazała kontrolować sytuację .

Nie mogłam się uwolnić od bezsensownej potrzeby sprawdzania poczty, zgłaszania uwag do przesyłanych dokumentów czy opiniowania projektów. Co gorsza, miałam świadomość, że wcale nie muszę tego robić, ponieważ jestem na urlopie. I nikt specjalnie tego nie doceni, ani nie wynagrodzi. Ale jakaś część mnie (ta, która każe mi wszystko kontrolować) powodowała, że potrzeba uczestniczenia w całym tym biurowym cyrku była silniejsza od potrzeby odpoczynku. Czy to oznaczało, że nie potrzebuję urlopu? I znów nic bardziej mylnego. Potrzebuję i potrzebowałam. I przyznaję, że pomimo marudzących dzieci, komarów i obfitych opadów atmosferycznych trochę odpoczęłam. Przede wszystkim wysypiałam się. A tego brakowało mi w ciągu roku najbardziej.

Żebym się za bardzo nie nudziła, to wzięłam sobie na głowę dodatkowe zlecenia. Bo wakacje (co prawda w Polsce, ale wcale tanio nie jest), bo muszę odłożyć na samochód, bo zaraz wrzesień i wydatki na wyprawkę dla dzieci, bo zarabianie pieniędzy jest wciągające . Trochę za bardzo. I niestety, coś w tym jest, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Podobnie jak poczucie, że w pewnym wieku człowiek chce żyć na trochę lepszym poziomie.

Kiedyś nicnierobienie przychodziło mi dużo łatwiej. Teraz nie mogę przypomnieć sobie sytuacji, w której wracam z pracy do domu, kładę się w dresie na kanapie i czytam książkę lub beznamiętnie przelatuję po kanałach w telewizji. Jeśli nie zajmuję się dziećmi i domem, to dłubię w komputerze. I okropne jest to, że nie wiem, gdzie w tym wszystkim jestem JA ? Że czasu dla mnie samej jest wciąż za mało. Złapałam się na tym, że jeśli nie pracuję, bądź nie robię czegoś pożytecznego typu sprzątanie, to nachodzą mnie wyrzuty sumienia. Nachodzą skutecznie i namolnie jak Świadkowie Jehowy. I to jest już chyba pracoholizm i jakaś niezdrowa pogoń za złotym króliczkiem.

Na babskim wyjeździe (na którym jednak wypoczęłam) jedna z moich koleżanek (pozdrawiam Cię Dorka) zauważyła ważną rzecz. O statusie społeczeństwa nie świadczą drogie ciuchy i epatowanie bogactwem, tylko spokój na twarzach. Ludzie w Warszawie wiecznie gdzieś pędzą z obłędem w oczach, z jednej pracy galopem do drugiej, a potem trzeciej. Na zachód od Odry ludzie nie biegają, idą spokojnie zrelaksowani, bez tego lekkiego szaleństwa w oczach.

I tego wam drodzy czytelnicy z całego serca życzę, psychicznego dobrobytu i daru wypoczynku.

Magda Acer

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.