A jak ważna jest twoja praca? Skromny głos w obronie stylistek i innych bzdeciar

Myślisz, że robisz coś ważnego, że twoja praca ma głębszy sens? To lepiej nie myśl. Nie warto. W oczach współpracowników z innych działów będziesz co najwyżej biomasą.

Od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem napisania o tym jak postrzegamy pracę innych ludzi. Komentarz pod tekstem Ani Konieczyńskiej o stylistkach okazał się iskrą zapalną. Jedna ze stałych czytelniczek Focha pisze tak: "Czasami nachodzi mnie refleksja, że moja praca nie jest tak bardzo wartościowa jak bym chciała, ale wówczas myślę o stylistkach i nagle moja praca zyskuje sensu. To całkowicie subiektywna opinia, ale dla mnie wszystkie stylistki, faszionistki, szafiarki i inne bzdeciary zajmują się takimi totalnymi idiotyzmami. Jasne, czasami fajnie pogadać o ciuchach, ale żeby robić z tego zawód ..." Hmmm nie ma to jak się dowartościować obśmiewając czyjąś profesję. Moim skromnym i subiektywnym, podkreślam, zdaniem - nieładnie.

No właśnie, a cóż to jest za praca, którą można nazwać wartościową? Wysoko opłacana, niebezpieczna, dobrze wykonana, służąca ludzkości? Która praca jest ważna? Twoja, drogi czytelniku, moja, a może jednak praca stylistki? Zapewne klientki stylistek wysoce sobie cenią wizerunkową usługę.

Ważna i wartościowa jest praca lekarza, tu wszyscy zapewne z uznaniem kiwniemy głowami. Lekarz pomaga ludziom, ma wykształcenie, ogromną wiedzę, w końcu studiował sześć lat, potem jeszcze staże, rezydentury, egzaminy. Ma odpowiedzialną pracę, to przecież zawód zaufania publicznego, do tego jeszcze powinien mieć powołanie, misję i pełne empatii podejście do pacjentów. A taka szafiarka, to co ona wie, co w ogóle sobą reprezentuje? Szmaty jej tylko w głowie i filozofia buta na obcasie. Dzianiny jakieś, czy jak je tam zwał, ceny i metki i żeby stylowo było. I myśli jej zajmuje tylko to jak zestawić jeden ciuch z drugim. A jakie to ma znaczenie czy ktoś będzie mieć na sobie stylowe gacie, gdy trzeba ludzkie życie ratować. I ta faszionistka pewnie tylko myśli jakie szmaty na wiosnę zakupić, co będzie modne za dwa sezony. To takie płytkie, takie małostkowe. I zapewne nawet nie potrafiłaby pokazać, gdzie się znajduje śledziona i jaka jest funkcja tego organu. A najgorsze może być jeszcze to, iż całkiem możliwe, że zarabia więcej niż lekarz w państwowym szpitalu i stać ją na sweterki z kaszmiru. To boli, to uwiera gorzej niż za ciasne szpilki, gorzej niż piątka do leczenia kanałowego. I gorzkie źródełko zawiści zaczyna wybijać niczym nieszczelne szambo. Normalnie niesprawiedliwość społeczna wyższego szczebla. Problem ma jednak ten, kto w ten sposób myśli o innym człowieku. Z pozycji "co-to-nie-ja".

Jeśli stylistki funkcjonują na rynku w takiej, a nie innej liczbie, to znaczy, że jest popyt na ich usługi. Serio, to oznacza, że są osoby, które chcą zapłacić (niewykluczone, że grube pieniądze) za skompletowanie im garderoby czy pomoc w wyszykowaniu się na Wielką Galę Sztucznego Uśmiechu i Sztywnej Nogi. Proste i logiczne jak twierdzenie Pitagorasa. I super, niech sobie stylistki będą i mówią nam w co się ubrać, żeby było ładnie. Niech robią to, co je kręci. Czyż nie lepiej, gdy człowiek zawodowo zajmuje się tym, co sprawia mu prawdziwą frajdę, niż gdy męczy się przez wiele godzin w strasznym zakładzie odliczając tylko godziny do wyjścia, w takim na przykład Mordorze na Domaniewskiej ?

Nie razi mnie praca faszionistek, stylistek czy modowych blogerek. Nie uważam, że jest bzdurna czy głupia. A może poważna, wykształcona kobieta nie powinna interesować się modą, stylizacją, może to nie wypada? Nigdy też nie uważałam się za kogoś lepszego, ponieważ zajmuję się przygotowaniem TAKICH WAŻNYCH dokumentów dla ministra, podczas gdy modowa blogereczka myśli w tym czasie o kolorze apaszki. Prawie mdleję, no bo jak ona tak może, przecież jest tyle WAŻNIEJSZYCH rzeczy. Jasne, ważniejszych dla kogoś innego. A tak w ogóle to czy każdy musi robić coś wzniosłego, takiego dla potomnych? Może czasem warto wyjąć z tyłka ten kij od szczotki czy inny badyl i spontanicznie uśmiechnąć się z poczuciem ulgi?

ważne sprawyważne sprawy ważne sprawy /fot. M. Acer ważne sprawy /fot. M. Acer

Bardzo łatwo przychodzi nam ocenić czyjąś pracę jako banalną, głupią, niepotrzebną. Wielokrotnie (nie tylko na Fochu) spotkałam się z postulatem masowego zwalniania urzędników, którzy to ponoć zajmują się głównie uprzykrzaniem życia podatnikom lub kompulsywnym pierdzeniem w stołki. W tym miejscu powinnam wstawić emotikona z pobłażliwym uśmiechem. Ale tym, którzy tak bardzo nie trawią urzędników i innych przedstawicieli biurwokracji, powiem tylko: nie spinajcie się.

Jest taki obrazek na stronie JoeMonster.org, który doskonale ilustruje jak łatwo padamy ofiarami własnego stereotypowego myślenia o innych profesjach, że sekretarki to głupie pindy, że w help-desku pracują złośliwe nieuki, w kadrach brzydkie lampucery, a w windykacji chamy i nieroby, których nikt nigdzie nie chciał. Na razie brakuje tam stylistek, może to dobrze.

Wychodzę z założenia, że niezależnie od tego, czy robię rzeczy WAŻNE (w swoim mniemaniu), wartościowe, czy kompletnie od czapy, robię, a w każdym razie staram się robić je dobrze. Koniec. Kropka (nienawiści).

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.