Czy trzeba się wstydzić pracy "po znajomości"?

Praca po znajomości lub, jak kto woli, praca załatwiona, wcale nie musi być synonimem zła wcielonego i oznaką degrengolady etyki zawodowej. Co więcej, w pewnych okolicznościach nie potępiam tego procederu, ponieważ pomaganie ludziom jest z natury dobre. Jest jednak jedno, ogromne ALE.

To "ALE", to, jak się domyślacie, protekcja przy naborze w administracji publicznej. Lecz o tym później. Niektórzy mogą się krygować, że załatwianie komuś pracy to skandal, zgroza, że oni to nigdy w życiu by tak nie mogli. Można się oburzać, że pracę dostał ktoś merytorycznie niedysponowany, lecz z nazwiskiem. I tylko dzięki nazwisku, a nie umiejętnościom, kompetencjom czy wiedzy omnibusa. Zaś potencjalny kandydat idealny został bez pracy. Tak, to jest straszne i niesprawiedliwe. I nie raz mnie to w życiu spotkało i pewnie nie raz spotka.

Jednak, gdy się głębiej zastanowić, to nie każde "załatwienie" pracy jest etycznie naganne. Bo czy polecenie znajomego, który szuka pracy w firmie jest czymś karygodnym? Rekomendacja nie równa się od razu umowie na czas nieokreślony.

Jak często zdarzało się nam polecić osobę, która była świetna i doskonale spełniała się w zawodzie w innej firmie? Albo wręcz przeciwnie - ile razy szukając pracy wspominaliśmy znajomym o tym i prosiliśmy, żeby dali nam znać, gdy usłyszą o jakiejś ciekawej ofercie? Szukając pracy chwytamy się wszystkich możliwych sposobów. Pracownik na wysokim stanowisku, zmieniając pracę, prędzej czy później ściąga ludzi z poprzedniej firmy, z którymi dobrze mu się współpracowało. Łatwiej jest funkcjonować z osobami, które się zna, z którymi odnosiło się sukcesy.

Mój brat, prowadząc niewielką firmę o wąskiej specjalizacji, zatrudniał przede wszystkim osoby z polecenia, które zarekomendowali mu zaufani znajomi. Zdecydowanie wolał przyjąć do pracy kogoś sprawdzonego, niż kogoś z przypadku. Nie oszukujmy się, rozmowa kwalifikacyjna i wszelkiego rodzaju wymyślne testy nie pokażą nam prawdy o pracowniku. Prawda wychodzi w praniu - czyli w trakcie pracy, w sytuacjach stresowych i wymagających umysłowego refleksu. Nie wiem jak Wy, drodzy czytelnicy, ale ja w CV i na rozmowie kwalifikacyjnej "delikatnie" koloryzuję (tam gdzie to możliwe), bo w końcu podczas rekrutacji nie chodzi o nic innego jak o "sprzedanie" samego siebie. O zgrabną akwizycję własnego tyłka na nowy, lepszy fotel. Dlatego wcale nie dziwię się bratu, że wolał zatrudniać osoby sprawdzone, za które ktoś poręczył. Bo czy dobry znajomy poleciłby lesera i darmozjada? Taki niedobry, pragnący wyeliminować konkurencję, zaproponuje zatrute pracownicze ziarno i moralną zgniliznę. Ale prawdziwy przyjaciel prędzej da sobie rękę uciąć i przyrządzić na ostro, niż wepchnie cię na minę. Jeśli kogoś rekomendujemy do pracy, to poręczamy własnym nazwiskiem i reputacją.

Przyznaję też, że kilka razy w życiu miałam pracę dzięki znajomościom i wcale się tego nie wstydzę, co więcej, bardzo sobie cenię te doświadczenia. Była to na przykład opieka nad dziećmi koleżanki mojej mamy, w czasach liceum, w weekendowe wieczory. Pracowałam też w sklepie u wujka, a mój profesor ze studiów polecił mnie w firmie projektowej, gdzie przepracowałam dwa lata. Nie byłam jedyną osobą, która przyszła na rozmowę, ale nie wątpię, że opinia profesora miała istotne znaczenie.

Żeby nie było tak różowo, tu muszę dodać trochę dziegciu. Nie uważam zatrudniania po znajomościach w firmach prywatnych za naganny proceder - ponieważ kosztów tego zatrudnienia nie ponosi podatnik. Nie podoba mi się natomiast nepotyzm i kumoterstwo, które niestety dotyka administrację publiczną.

Bez znajomości będziesz obgryzać kościBez znajomości będziesz obgryzać kości Bez znajomości będziesz obgryzać kości /fot. Magda Acer Bez znajomości będziesz obgryzać kości /fot. Magda Acer

Panuje przekonanie, że w urzędach nie da się znaleźć pracy bez znajomości. Ten stereotyp ma się dobrze, choć mogę was zapewnić, że nie trzeba mieć wuja w PSL lub w ministerstwie, żeby dostać pracę w urzędzie. Przyznaję jednak, że znam ludzi, którzy dostali pracę dzięki protekcji. Nie jest jednak prawdą, że wszyscy muszą mieć plecy. Według danych GUS w sektorze publicznym pracuje ponad trzy miliony osób, to wyobraźmy sobie teraz, że ci wszyscy ludzie dostali pracę dzięki znajomościom. Mam niezłą wyobraźnię, ale nie aż tak wielką.

Trudno mi powiedzieć, jaka jest skala tego zjawiska - oficjalnych raportów nie ma i nie ma co się łudzić, że kiedykolwiek powstaną. NIK przeprowadził kilka kontroli pod kątem prawidłowości zatrudnienia w administracji publicznej. Dramatu nie ma, choć powodu do dumy też nie. W przypadku MSZ polityka zatrudnienia jest prowadzona prawidłowo:

"W ocenie Najwyższej Izby Kontroli nabory na wolne stanowiska w służbie zagranicznej w zdecydowanej większości realizowane były w sposób zapewniający zachowanie zasady otwartości i konkurencyjności naboru kandydatów. W szczególności zapewniono jawność postępowania zarówno na etapie ogłoszeń o naborach, jak i informacji o ich wynikach."

Trochę gorzej sprawa z zatrudnieniem wyglądała w przypadku naboru na stanowiska urzędnicze w jednostkach samorządu terytorialnego .

"W 3 spośród 27 kontrolowanych jednostek samorządu terytorialnego (11,1%) stwierdzono nielegalne działanie, polegające na obsadzaniu wolnych stanowisk urzędniczych z pominięciem procedury otwartego i konkurencyjnego naboru, tj. wbrew art. 11 ust. 1 ustawy o pracownikach samorządowych. W 7 spośród 27 kontrolowanych jednostek 11 (25,9%) ujawniono przykłady nierównego traktowania kandydatów na wolne stanowiska urzędnicze oraz formułowania niejednoznacznych lub nieadekwatnych kryteriów nabór."

Liczby nie kłamią. Nie wierzę, że da się wyeliminować protekcję przy zatrudnianiu w administracji publicznej. Nie wierzę, że osoby z przyjęte polecenia będą traktowane na równi z tymi, które protekcji nie doświadczyły. Trudno, nikt mi nie obiecywał, że życie to film Walta Disneya.

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Agora SA