Seks w delegacji to nie zdrada

W moim prywatnym rankingu rzeczy krępujących, prym wiodą zabawy weselne oraz imprezy integracyjne. Znajduję dla nich wspólny mianownik mierzony współczynnikiem zażenowania.

Poziom zażenowania jest w moim przypadku zwykle wprost proporcjonalny do ilości alkoholu spożytego przez uczestników zabawy. Może mam jakiś problem z tym, że nie umiem się odnaleźć na takich imprezach. Powiedzmy, że gdy jadą dwa zaprzyjaźnione departamenty, to bywa znośnie. Jeśli jednak na siłę wysyła się ludzi, którzy za sobą nie przepadają w celu ich pojednania, to jest to męka. Bo z tej integracji specjalnie nic nie wychodzi, poza zacieśnianiem więzi we własnych Towarzystwach Wzajemnej Adoracji. Najgorszy jest dla mnie ten przymus świetnej zabawy . Ta idea ma w sobie jakąś perwersyjną sprzeczność. MUSISZ się doskonale bawić, integrować, śmiać, tańczyć jak ci zagrają i jeszcze dać się zmacać w tańcu.

Dobra zabawa to podstawaDobra zabawa to podstawa Dobra zabawa to podstawa /fot. Biurwa Dobra zabawa to podstawa /fot. Biurwa

Teoretycznie przecież można nie jechać na taki wyjazd. Ale tylko teoretycznie. Odmawiając udziału wyłamujesz się grupy i dajesz sygnał, że nie identyfikujesz się z firmą i jej celami. Masz prosty wybór: trzy dni zabawy w gronie współpracowników albo samotny dyżur w biurze z kilkoma wyrzutkami i odbieranie miliona telefonów. I nadal nie chcesz się integrować? Będzie super. W dodatku masz zapewnione trzy posiłki, pościelone łóżko i nielimitowany sen. O ile w pokoju obok nie ulokuje się jakaś gorąca, kopulująca głośno para. Warto nadmienić, że w ośrodkach specjalizujących się w obsłudze wyjazdów integracyjnych ścianki działowe w pokojach są wyjątkowo cienkie.

Świetna zabawa zaczyna się już w autokarze, pociągu lub w wersji na bogato - w samolocie. Panowie zawsze są doskonale przygotowani, to znaczy, że połowę ich bagażu stanowi alkohol (czasem inne nielegalne w Polsce używki, o ile akurat panowie preferują ten rodzaj deprawacji mózgu). Z tego powodu w momencie dotarcia do celu niektórzy dosłownie wylewają się z autobusu. Skojarzenia z licealną wycieczką są tu całkowicie uzasadnione. Może się mylę, ale mam wrażenie, że niektórzy na takich wyjazdach zachowują się jak spuszczeni ze smyczy . Potem jest jeszcze weselej, ponieważ następuje rozpoznanie terenu. Pada też kluczowe pytanie: gdzie jest najbliższy monopolowy i kto nie pił, żeby móc podjechać po prowiant. Impreza rozkręca się w najlepsze. O 20 odpadają pierwsi delikwenci o najsłabszych głowach, którzy narzucili zbyt ostre tempo w autokarze. Zmierzch, alkohol i muzyka sprawiają, że niektórzy ludzie spragnieni miłości zaczynają dobierać się w pary pozostając wierni zasadzie, że w delegacji to nie zdrada . Niektórzy są wierni w tradycyjny sposób i integrują się wstrzemięźliwie. Ta dostępność wszelkich atrakcji duchowo-cielesnych sprawia, że wyjazdy integracyjne cieszą się mimo wszystko dużą popularnością. Zwłaszcza u tych, którzy lubią wymienić się płynami ustrojowymi.

Płynny prowiantPłynny prowiant Płynny prowiant Płynny prowiant

To, co dzieje się na imprezie firmowej, powinno zostać na tejże imprezie. Niestety nie zawsze tak się dzieje, ponieważ zaplącze się czasem taki niespełniony paparazzi, napstryka kompromitujących fotek i wrzuci je do internetu. Kilka lat temu ofiarą własnych uczuć do współpracownika oraz domorosłego dokumentalisty stała się pracownica jednego z banków. Dość szokujące zdjęcia z firmowej imprezy obiegły internet i doprowadziły do tragedii.

W urzędach oficjalnie nie ma imprez integracyjnych. Podatnicy i dziennikarze "Faktu" by tego nie znieśli. Zamiast nich są szkolenia, na których robi się dokładnie to samo, co na imprezie integracyjnej, czyli pije, załatwia interesy, podwyżki i awanse. Oczywiście, żeby nikt się nie przyczepił, sporządza się prezentacje i nawet niektórzy wyświetlają jakieś slajdy, maksymalnie do godziny 14. Zdarza się, że na sali są słuchacze.

Integracja pod GiewontemIntegracja pod Giewontem Integracja pod Giewontem /fot. Biurwa Integracja pod Giewontem /fot. Biurwa

Temat imprez integracyjnych był na tyle ciekawy a zarazem kontrowersyjny, że jeden z polskich reżyserów nakręcił komedię (jak wynika z materiałów dystrybutora) traktującą o tym fenomenie. Ponieważ boję się horrorów nie skusiłam się jeszcze na obejrzenie tego dzieła. A może warto?

Wasza Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Agora SA