10 (nie)ważnych powodów, żeby nie przyjść do pracy

Są takie dni, że "choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów ", to i tak nie zaciągną nas do roboty. Na szczęście wśród dwudziestu sześciu dni urlopu są cztery klejnoty koronne. Cztery dni urlopu na żądanie, specjalnie stworzone na takie okazje. Kolokwialnie zwane są "kacowym", ale oprócz tego oczywistego powodu: są też inne, równie ważne przyczyny nieprzyjścia do pracy.

Mam takie małe zboczenie polegające na potrzebie układania rzeczy w różnych porządkach i tabelkach (tak, ubrania szafie zostały podzielone wg kategorii do pracy i na luzie w ujęciu kolorystycznym). Dlatego i tu uporządkowałam kategorie powodów dezercji.

BiurwaBiurwa 

Emocjonalno-miłosne

1. Jesteś w początkowym etapie związku, taki miłosny prekambr. Płyty tektoniczne szaleją i jest bardzo, bardzo gorąco. Po upojnej nocy, przychodzi czas na upojny poranek. Dzwoni budzik, a ty szybko dokonujesz skomplikowanej analizy: Himalaje rozkoszy z twoim prywatnym adonisem czy osiem godzin z monitorem komputera. O Boże, Bożenko! nad czym tu się w ogóle zastanawiać?

2. Zabalowałaś i budzisz się u znajomych w stroju mocno imprezowym. Dajmy na to sukienka okraszona po burżujsku cekinami. Zdecydowanie nie jest to ubiór wpisujący się w kanony biurowego szyku. Trudno, od rana będziesz pić szampana.

Medyczne

3. Bolesny okres. Nie masz siły wstać z łóżka, jest ci słabo i czujesz, że brzuch zaraz eksploduje. Tona leków nie pomaga, możesz tylko leżeć w łóżku w pozycji embrionalnej. Bardzo liczyłam, na to, że po urodzeniu dzieci będzie lepiej, niestety nie jest.

4. Migrena. O tej chorobie napisała już Miss Olgu . Z powodu migreny cierpi moja przyjaciółka i kiedy ma ataki, musi brać wolne.

5. Kac. Jesteśmy dorośli, więc pewnie każdemu się kiedyś zdarzyło trochę sponiewierać i odpokutować za niecne wybryki. Praca na kacu jest równie efektywna jak kopanie rowu nogami opakowanymi w szpileczki. Poza tym alkoholowy chuch potrafi sprawić, że kwiatek na biurku zwiędnie, a co dopiero mina szefa.

6. Pryszcz. Kto nigdy ich miał niech nie czyta, albo niech czyta i się cieszy, że nie dopadła go ta klątwa licealnej wiedźmy. Czujesz drania już w ciągu dnia. Wulkan podstępnie rośnie na środku czoła, brody lub policzka. Bestia wybiera miejsca wyeksponowane i takie, których nie da się okryć warkoczem. Jesteś już dużą dziewczynką i doskonale wiesz, że nie powinnaś go ruszać, że potraktowany jakimś magicznym specyfikiem na pewno zniknie. Bezszelestnie jak ta pyszna kiełbasa z lodówki. Niestety natura skubacza wygrywa i postanawiasz rozprawić się z nim pazurami. Rano już wiesz, że to był błąd. Na twarzy masz gorejący krzew. Dzwonisz do kierownika i bierzesz urlop na żądanie. Opcja dla zdesperowanych i oddanych pracy: zakładasz czador i udajesz, że przeszłaś na Islam, tak na próbę (ale kto ma podręczny czador w domu?).

7. Atak kiszek. Nadchodzi niespodziewanie. No, może nie do końca. W zasadzie to było do przewidzenia. Otóż poprzedniego dnia zjadłaś oryginalną kombinację składającą się z bigosu i dajmy na to tortu lub czegoś równie słodkiego. Mogłoby się wydawać, że przez te trzydzieści lat z okładem poznałaś swój organizm, ale okazuje się, że TO ciało potrafi jeszcze zaskoczyć. W każdym razie wydaje groźne pomruki i podejrzanie faluje w okolicach pępka. Postanawiasz nie dzielić tymi osobliwymi tajemnicami z osobami postronnymi.

BiurwaBiurwa 

Inne, tzw. tragedia kontynentalna

8. Po prostu ci się nie chce. Przepotwornie. Budzisz się, jest ciemno i zimno. Jest to jeden z tych pięknych miesięcy pomiędzy listopadem a marcem, kiedy szarość błota pośniegowego niszczy w zalążku wszelkie kiełki motywacji.

9. Szef nie podpisał wniosku urlopowego, a my tu mamy długi weekend majowy. Szczyt wyrachowania i świetny pretekst do zwolnienia lub przynajmniej do pojechania brzytwą po premii.

10. Kot ci uciekł /pies poszedł w tango. Umierasz z rozpaczy i szukasz swojego pupila. Znajdujesz zgubę zaszytą pod kaloryferem na czwartym piętrze (kot) albo odciągasz futrzaka od martwego gołębia/spleśniałego makowca, którym raczył się w strefie zrzutu balkonowego (pies).

Nie opisywałam tu tak banalnych przypadków, jak: dramatyczne zaspanie (takie o 2 godziny), zamknięcie na amen przez drugiego domownika, awarię hydrauliczną, energetyczną, braki w asortymencie czystej bielizny.

Ciekawa jestem, z jakich powodów Wy drodzy czytelnicy skorzystaliście z opcji "urlopu na żądanie". Tylko nie piszcie proszę, że nigdy, ponieważ jesteście tacy perfekcyjni i poświęceni idei wypracowania wysokiego PKB. Nie żyjemy przecież w świecie LEGO.

Uczciwie przyznaję, że w ciągu 12 lat pracy skorzystałam z tego przywileju cztery razy (powody: 1 i 3). Pozostałe przypadki zdarzyły się moim znajomym.

Wasza (Nieidealna) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Agora SA