Wigilia w pracy - ewakuować się czy wyściskać szefa?

Wigilia to taki szczególny dzień w roku, gdy po harówce w kuchni i wypucowaniu mieszkania dzielimy się opłatkiem i siadamy do stołu nakrytego białym obrusem. W tle słychać relaksujące kolędy, a zapach świerka (Picea abies) miesza się z aromatem kapusty z grzybami. Ale oprócz świętowania w domu tradycyjnie, zaliczamy też różne wigilie towarzyskie i te mniej przyjemne, a więc pracowe.

Dlaczego mniej przyjemne? Bo mam wrażenie, że często są organizowane trochę na siłę, szczególnie w takich biurach, gdzie atmosfera standardowo jest napięta i dyrekcja celuje w stresogennym sposobie zarządzania.

Jeżeli przez cały rok pracujemy w sympatycznym klimacie wzajemnie się wspierając, to spotkanie przy opłatku ma jakiś sens (no dobra, jak sama to czytam, to brzmi to mało realnie, ale myślę, że są takie zakłady pracy). Jeżeli regularnie skaczemy sobie do gardeł i każdy tu myśli jak podłożyć świnię, lub zwyczajnie się nie lubimy to jaki cel ma pracowa wigilia? Że niby nagle się pojednamy i zapłonie między nami ciepły ogień życzliwości. Słabo to widzę.

Jak więc przetrwać ten szczególny dzień w pracy?

Kto może, ten wymiguje się od takich spędów, sałatki śledziowej z Tesco i słabo przygrzanego barszczyku z kartonu. Gdyby choć chlapnąć sobie kielonka czystej, to można by przeżyć ten maraton sztucznych uśmiechów. Jednak obecnie picie w pracy jest zakazane i żadne święto tego nie usprawiedliwia, no chyba, że jest się agentem Tomkiem, który w ramach służbowych obowiązków ostro tankował. Ale nie profanujmy szacownego Focha! wspomnieniem tego osobnika. Choć nie da się zaprzeczyć, że przyczynił się on do obalenia szkodliwego alko mitu: "kto nie pije ten donosi" .

Skoro jednak, nie można się upić i udawać prezentu pod choinką (np. naturalistycznej rzeźby śpiącego urzędnika - w stylistyce Pawała Althamera, lecz nie nago) ani udać się w delegację, to potrzebna jest jakaś sensowna strategia przetrwania. Można ją ukierunkować na kalkulację poniesionych kosztów w zależności od typu spotkania, czyli mówiąc kolokwialnie i przystępnie: zjeść przynajmniej za tyle ile się zapłaciło albo wniosło aportem.

W urzędach wyróżniamy zasadniczo trzy rodzaje Wigilii.

Składkowa produktowa - czyli, każdy pracownik przynosi jakąś potrawę. Niezłe rozwiązanie dla leniwców i abnegatów kulinarnych: deklarujesz, że przytargasz sok lub colę. Z kolei panie i panowie bardziej obeznani w tajnikach gotowania mogą zabłysnąć jakimś wymyślnym sandaczem w migdałach i zyskać przychylność dyrekcji. Ale przy takich popisach też trzeba uważać, gdyż można dostać propozycję nie do odrzucenia systematycznego zapewniania cateringu na domowych imprezkach u kierownika. Więc zalecam bezpieczne poruszanie się w obszarach śledzika w śmietanie.

Zrzutkowa - czyli składamy się po 5 lub 10 złotych. Co sprytniejsi, ciągle mówią, że nie mają drobnych, albo, że ich nie będzie, więc się nie składają, a potem masz wrażenie, że biorą udział w konkursie jedzenia pierogów na czas lub ukradkiem pakują do kieszeni mandarynki i czekoladowe mikołaje.

Niemniej takie rozwiązanie też ma dobre strony, ponieważ przez cały dzień oddelegowane osoby zajmują się zakupami oraz przygotowywaniem poczęstunku - pamiętajmy, że wszystko to dzieje się w godzinach pracy, więc jakby nie patrzeć jest to sympatyczne urozmaicenie biurowej rutyny. Poza tym prawie każdy ma w zakresie obowiązków wpisane "wykonywanie innych obowiązków zleconych przez przełożonego" , czyli w zasadzie wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Samo przygotowanie listy zakupów może zająć dobrą godzinę o ile nie zakończy się kłótnią o to czy bierzemy rybę po grecku, "bo tam jest przecież ta straszna panga i na pewno dali starą marchew" . Potem jeszcze zakupy - spokojnie zejdą nam się trzy godzinki, podczas których można też zakupić podarek dla teściów, korzystając z mniejszego zatłoczenia centrum handlowego. Finał jest taki, że zawsze znajdzie się pięć osób, które powiedzą, że pierogi są za twarde, sałatki trącą octem, a w ogóle to w zeszłym roku było więcej jedzenia.

Darmowa - czyli twój szef ma gest i dobre serce. Wspomniałam o niej na samym końcu, ponieważ występuje równie rzadko jak Doda w staniku. Wygląda to tak, że dyrektor daje sekretarce 500 złotych i mówi, żeby jakoś tak ładnie to zaaranżowała. Od strony organizacyjnej wygląda to w zasadzie tak samo jak przy wigilii, na którą składają się pracownicy, z tą różnicą, że jesz za darmo, czyli zawsze jesteś finansowo do przodu.

W urzędach, w których nie ma zwyczaju wspólnego świętowania, osoby lubiące tradycję mogą zawsze zrobić to indywidualnie. Kilka świerkowych gałązek umieszczamy w słoiku po kawie. Do dekoracji można wykorzystać biurowe spinacze (robimy z nich łańcuch) oraz papier (robimy dowolne ozdoby w zależności od zdolności manualnych). W tym miłym otoczeniu konsumujemy śledzika lub kapustę. Aromat świąt w pokoju zapewnimy sobie spokojnie na dwie godziny. Po ulotnieniu się zapachu ponownie otwieramy pojemnik ze śledziem. Jeżeli ktoś ze współlokatorów, zacznie kręcić nosem włączamy kawałek "Last Christmas" z opcją repeat.

I tym radosnym akcentem kończę, życząc Wam Drodzy Czytelnicy zdrowych spokojnych i radosnych Świąt w rodzinnym gronie.

Wasza (już po śledziku) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.