Jak trybiki w sprawnej maszynie: poznajcie urzędowe plemiona

Urzędy (i nie tylko) zamieszkuje wiele plemion. Ich przedstawiciele muszą ze sobą zgodnie współpracować, żeby zapewnić sprawne działanie wszystkich trybików resortu. W prawidłowo funkcjonującym urzędniczym organizmie każde z plemion powinno mieć precyzyjnie wyznaczone zadania i obowiązki.

fot1fot1 fot1

Plemię zwykłych pracowników stanowi najliczniejszą grupę (u mrówek byłyby to robotnice). Zadaniem tej formacji jest regularne składanie daniny w postaci raportów, pism i donosów na innych, mniej lubianych towarzyszy biurowej niedoli. Do tego plemienia można trafić na kilka sposobów. Najczęściej (zgodnie z obowiązującymi przepisami dotyczącymi zatrudnienia) wybór dokonany jest przez starszyznę plemienną spośród wielu kandydatów, startujących w zawodach przypominających niekiedy "Igrzyska śmierci" . Inną skuteczną metodą jest wstawiennictwo protektora.

Celem jawnym, bądź ukrytym pod poduszką skromności zwykłych pracowników, jest wspinaczka po szczeblach biurowej kariery (na marginesie dodam sarkastycznie, że jaki urząd taka kariera). Czasem jest to elegancka wędrówka w nienagannym uniformie, a czasem wspinaczka równie kontrowersyjna, jak zdobycie szczytu Broad Peak, gdzie użycie sformułowania "po trupach do celu" pozostawia taki niesmak, jak pozostawienie dwójki słabszych fizycznie alpinistów na szlaku. Końcowym marzeniem niektórych pracowników jest zdobycie stołka i sposobność zarządzania grupą, a tym samym osiągnięcia wyższego poziomu wtajemniczenia plemiennego, czyli level kierownik.

Członkiem plemienia kadry kierowniczej w urzędzie można zostać na dwa sposoby. Primo: poprzez namaszczenie - czyli tłumacząc na język zwykłych zjadaczy chleba baltonowskiego - za sprawą protekcji wysoko postawionego krewnego bądź znajomego. Idealnie sprawdza się w tej roli chrzestny, z którym pan prezes jeździ na polowania, wuj w strukturach partyjnych lub radzie nadzorczej jakiejś spółki skarbu państwa albo też ciotka, która grywa w golfa w odpowiednim towarzystwie - żeby nie było, że stanowisko potrafią zagwarantować tylko panowie.

Secundo: poprzez ciężką pracę i oddanie sprawie oraz przy mocno rozjarzonej gwieździe szczęścia (jeśli ktoś w te cuda wierzy). Przyznaję jednak uczciwie, że w moim urzędzie całkiem spora grupa kadry kierowniczej została wybrana na podstawie faktycznej przydatności na stanowisku związanym z zarządzaniem ludźmi i nieźle sobie radzą (no dobrze, mam nadzieję że tak jest bo pewności stuprocentowej nie mam i mieć nie będę). W teorii urzędowy kierownik bierze udział w ważnych spotkaniach (wyjaśnię tu, że tzw. "spotkania ważne" to takie, na których pojawiają się paluszki oraz delicje), rozdziela pracę i egzekwuje jej realizację, a w wolnych chwilach opierdziela leniwe jednostki. Taka jest teoria, a praktyka? Cóż każdy z nas ma szefa lub kiedyś miał, więc rozumiecie, że bywa różnie.

Plemię sekretarek , które osobiście podziwiam za umiejętność zachowania absolutnego spokoju w sytuacjach kryzysowych i zdolności organizacyjne, strzeże dostępu do monarchy - dyrektora i jego tajemnic. Plemię sekretarek bardzo często i niesłusznie jest sprowadzane do roli "pań od parzenia kawy" i efektownej prezencji. Nic bardziej mylnego. Dobra sekretarka będąc w sercu departamentowego świata, widzi każdy ruch na planszy i potrafi nie tylko perfekcyjnie ułożyć serwetki, ale też manipulować pionkami. To przez jej ręce przechodzą wszystkie pisma, jeśli jest uważna - słyszy rozmowy kluczowe dla biurowego mikroświata i potrafi to wykorzystać. Posiada też coś, czego jej zazdroszczę - perfekcyjny porządek na biurku.

Plemię informatyków , bez którego biurowy świat rozpadłby się jak domek z kart. W moim urzędzie informatycy zostali zgrupowani w samczych pokojach, gdzie jedynym śladem kobiety są kalendarze z damami rozchylającymi powabne usta w tak inteligentny sposób, że chciałabym porozmawiać z nimi na temat zasady nieoznaczoności Heisenberga. Panowie siedzą tam w oparach testosteronu i piszą skomplikowane programy w Javie, zarządzają bazami danych i rozwiązują w mig problemy użytkowników systemu. To oni muszą przedzierać się pod biurkami przez łany butów pani Krysi i pani Eli, żeby podłączyć im komputery. To oni cierpliwie wyjaśniają, że za sprawą magicznej kompilacji klawiszy ctrl+alt+delete można uruchomić menadżera zadań i samodzielnie rozwiązać wiele problemów. A za ładny uśmiech i czekoladę pomogą dopracować makro. To oni mogą na luzie wejść w hipsterskim sweterku do sali konferencyjnej wypełnionej po brzegi sztywnymi dyrektorami w drogich garniturach i w pięć sekund podłączyć rzutnik.

Plemię szamanów - czyli doradców wyższego szczebla. Szamanem zostaje zaufany podpierdalacz lub, co bardziej prawdopodobne, pan, który od dziesięciu lat powinien być już na emeryturze. Jednak z uwagi na jego zasługi dla kraju, społeczeństwa lub resortu, piastuje ważne stanowisko oraz zajmuje osobny gabinet wyposażony w wygodny fotel, biurko i palmę. Szaman interesuje się wróżeniem, przepowiedniami oraz damskimi dekoltami. Fascynuje go możliwość wyjustowania tekstu oraz wykonanie wykresów w Excelu. Ożywia się na widok kobiecych nóg opakowanych w cienkie rajstopy i szpilki.

fot3fot3 fot3

Życzę udanego poniedziałku wśród współplemieńców i pamiętajcie: "Szaleństwo wyzwala zdolność kreacji."

Wasza (zwyczajna) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.