Przyjaźń z szefową: trampolina czy pułapka?

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie list Czytelniczki o latach spędzonych/straconych w toksycznym związku. Podobne sytuacje zdarzają się w pracy. Całkiem łatwo wkręcić się w niezdrową relację z szefem/szefową i wcale nie łatwo z niej wyplątać bez ryzyka utraty posady.

Zaczyna się niewinnie i miło. A potem wpadasz coraz głębiej. "Szefowa cię lubi" , mówią ludzie na korytarzu uśmiechając się zazdrośnie, "Ooo, ty to masz dobrze szefowa cię docenia" , słyszysz na fajku. Otwierasz lodówkę i nawet jogurt puszcza ci porozumiewawczo oko. Już wiesz o co chodzi, jesteś w łaskach królowej.

Faza pierwsza, w której unosisz się w górę jak doskonały suflet w piekarniku. Na początku jest ekstra. Duma wypełnia twoje serce. Skrzydła rosną. Czyż jest coś milszego niż szacunek i wyrazy uznania szefa? (tak, kanapka z pasztetem podlaskim i pomidorem podlana piwkiem na polanie w Słowackim Raju). Szefowa zabiera cię na spotkania, powierza bardziej odpowiedzialne zadania. Publicznie wyraża zachwyty nad twoimi prezentacjami. Chwali twoje pomysły na zebraniach i życzliwie się uśmiecha. Czujesz się ważna i potrzebna. Podczas wieczornych afirmacji wizualizujesz sobie sytuację awansu i już czujesz miękkość nowego fotela. Czujesz, że to tylko kwestia kilku miesięcy i dostaniesz podwyżkę.

Faza druga, w której stajesz się powiernicą królowej. Uczucie bliskości przychodzi naturalnie. A ty lubisz naturę i naturalność, podobnie jak zajęcia z jogi i spa w górskim pensjonacie. Wspólne wyjścia na kawkę, wyciąganie na fajeczka i w ten prosty sposób przechodzicie do zwierzeń. Wymieniacie się namiarami na ginekologów oraz przepisami na świąteczny farsz do pierogów. Im dalej w las tym więcej drzew co oznacza, że po miesiącu rozmawiacie swobodnie o najlepszych metodach depilacji okolic bikini.

Pewnego ranka, gdy najwyraźniej poziom spoufalenia osiągnął nowy wymiar, dyrektorka wzywa cię do gabinetu i przeżywasz mały szok, ponieważ widok twojej czterdziestoletniej szefowej sauté, jest co najmniej osobliwy. Szefowa zawsze była "perfekcyjnie zrobiona" a teraz masz przed sobą nieociosaną bryłę marmuru, z której dopiero powstanie rzeźba (może nawet będzie to coś a la Giacometti). Proponujesz dyskretnie, że przyjdziesz za pół godziny, ale nic z tego gdyż szefowa jest niezłomna w swoim zamiarze omówienia ważnych kwestii właśnie teraz. To jednak nie koniec, gdyż pani dyrektor - kobieta sukcesu jakby nie patrzeć - ma podzielną uwagę i oprócz dokumentów wyciąga też zestaw do charakteryzacji. Omawiając meandry sprawy dokonuje kosmetycznej metamorfozy. Z kuferka wielkości małej walizeczki, takiej którą ładujesz bez kompilacji na półkę w samolocie wyjmuje kolejne kremy, podkłady, cienie, tusze i specyfiki do make-upu, o których tylko czytałaś w kobiecym magazynie. Boisz się tego darmowego pokazu makijażu, ale wiesz, że to nieuniknione. Przecież nie uciekniesz z pokoju zwalając winę na niedyspozycję pęcherza. Po tym incydencie, jakiś głos w twojej głowie mówi, żeby odrobinę zwolnić, żeby złapać jakiś dystans w tej relacji. Ale czerwona ostrzegawcza lampka nie może porządnie zabłysnąć, gdyż gasi ją kolejna wspólna kawa.

Faza trzecia, gdy słodycz sukcesu zaczyna palić cię jak ogniste habanero . Zaczynasz odczuwać znużenie, gdy szefowa, wydzwania do ciebie wieczorami, prosząc o pomoc w doborze wina do kolacji. Nie znasz się na winach, ale przeszukujesz zasoby internetu i starasz się coś mądrego doradzić. Czujesz dyskomfort, gdy zwierza się z sercowych problemów. Półgodzinny pokaz zdjęć z wakacji, którymi musiałaś się zachwycać był po prostu krępujący. Szefowa na palmie, pod palmą, oplatająca palmę jak boa. Podziwiasz, stwarzasz pozory zainteresowania dopytując o drinki, o tego przystojniaka w basenie i wieczorowe kreacje, ale zaczynasz się bać, że ona się zorientuje, że udajesz. Powoli orientujesz się, że oprócz standartowych obowiązków zaczynasz spełniać również pozamerytoryczne zachcianki. Sobotę spędzasz pomagając w doborze tapet oraz transporcie materiałów budowlanych do nowego mieszkania twojej przełożonej. Mąż zaczyna podejrzewać, że masz romans. "Upieczesz mi na imprezę taką pyszną tartę, słyszałam, że robisz rewelacyjną, a wiesz, że ja nie mam czasu gotować" . "To co, pożyczysz mi samochód na weekend, mój jest w warsztacie a zaczęły się wyprzedaże i sama rozumiesz" . Coraz częściej zostajesz po godzinach bo szefowa lubi posiedzieć w pracy a umówiłyście się, że jeździcie razem, tylko jakoś do paliwa się nie dokłada. Co za pijawka, myślisz coraz częściej.

Po kilku miesiącach spijania sobie z dziubków, dostajesz podwyżkę, ale w wyścigu o awans lepszy był twój kolega, to on odpłynie w miękkim skórzanym fotelu. Szefowa tłumaczy, że walczyła o ciebie, lecz decydujący głos miał dyrektor generalny. W ramach pocieszenia zaprasza cię na wspólne popołudnie spędzone pod czujnym okiem specjalistek od mikrodermabrazji.

Faza czwarta, w której wyjmujesz z oka okruch ze zwierciadła królowej śniegu. Nadchodzi ten dzień, gdy pani dyrektor poznaje twojego męża. Błysk zainteresowania w jej oku powinien cię otrzeźwić jak wizyta w komorze kriogenicznej. Ale jesteś cały czas przybita, tym awansem kolegi i jakoś niespecjalnie zwracasz uwagę na maślane oczy. Szefowa organizuje garden party, zaprasza cię razem z mężem. I tu historia zaczyna już niebezpiecznie oscylować wokół brazylijskiej telenoweli.

Na szczęście nasza bohaterka zaczyna orientować się w sytuacji i kojarzy fakty. Przypomina sobie książkę Roberta Cialdiniego "Wywieranie wpływu na ludzi" , zachowania szefowej są wprost modelowe.

Faza piąta, w której możesz się uratować. Postanawiasz zakończyć ten związek. Najprostsza wydaje się po prostu zmiana pracy - i tak właśnie postąpiła moja koleżanka, której historię opisałam. Czasem wystarczy zmienić dział czy departament, czasem trzeba opuścić macierzysty żaglowiec.

Znam osoby, które trwają w podobnych relacjach w obawie przed utratą posady, godząc się na coraz więcej, idąc na coraz większe ustępstwa zgodnie z regułą zaangażowania i kosekwencji. Wyznaczanie granic własnej niezależności bywa trudne. Niewątpliwe umiarkowana przyjaźń z dyrekcją ma wiele zalet i może wiązać się z przyjemnymi profitami, trzeba tylko umieć zachować pewien dystans.

Nie wiem gdzie jest ta cienka czerwona linia, której nie można przekroczyć. Czy przejście z szefem na "ty" jest właściwe? Czy podanie prywatnego telefonu/maila jest przegięciem prowadzącym do osobistej zguby? Każdy niestety musi sobie sam wypracować optymalne granice.

Wszelkie podobieństwo do konkretnych osób jest nieprzypadkowe.

Wasza (zdystansowana) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.