Ciepła posadka czyli marzenia o spokojnym rejsie do emerytury

Zdaję sobie sprawę, że dla wielu obywateli praca w urzędzie to hańba, powód do wstydu i niezbity dowód na marnowanie pieniędzy podatników. Jednak jest też całkiem spora grupa (w tym i ja, przyznaję to z lekką nutką autoironii), która uważa pracę w sektorze publicznym za bezpieczną przystań dla okrętów na oceanie pełnym sztormów i zawodowych niebezpieczeństw. W końcu ciepła państwowa posadka jest jak niekończący się róg obfitości, kiedy już ją dostaniesz możesz się poczuć tak szczęśliwy jak kormoran nad stawem hodowlanym z młodymi karpiami.

Po pierwsze pensja wpływa Ci regularnie na konto . Każdy, kto kiedyś pracował na czarno albo w firmie posiadającej problemy z płynnością finansową potrafi docenić dzień wypłaty, lub jak to się potocznie mówi Matki Boskiej Pieniężnej . Poza tym nie zapominajmy o trzynastkach, premiach i wczasach pod gruszą. Pójście na zwolnienie lekarskie też nie wiąże się z większym ryzykiem zwolnienia. No i jak urodzisz dziecko to teoretycznie masz dokąd wrócić (no dobra, z tym bywa różnie, ale załóżmy, że nasz wymarzony pracodawca przestrzega kodeksu pracy i zasad etyki). Słowem raj. I tak do 67 roku życia. Bezpiecznie, czysto i spokojnie jak na dworcu w Zurychu.

Może to takie nieoczywiste, ale zarobki w państwówce, też mogą kusić . Dajmy na to średnia pensja w Ministerstwie Finansów za 2012 rok wyniosła aż/tylko 7612 zł brutto ( na podstawie danych kontroli NIK z maja 2013 r. - strona 40 ). Robi to wrażenie i normalnie po analizie powyższych danych poważnie się zastanawiam nad aplikowaniem do tego właśnie resortu. Oczywiście są to zarobkowe Himalaje, bo już w Urzędach skarbowych podlegających MF stawki oscylują w granicach 2-3 tysięcy brutto.

Skoro przechodzimy do kwestii aplikowania . To jak zdobyć tę upragnioną posadę, czy to w ogóle jest możliwe? Czy też nieosiągalne jak Puchar Ligi Mistrzów dla Legii. Bo przecież wciąż słyszymy o tym, że praca w urzędzie jest tylko dla ludzi z plecami, dla partyjnie powiązanych, dla skoligaconych i noszących WŁAŚCIWE nazwiska. Otóż jest to możliwe. Ale trzeba się napocić, wysłać wiele CV i uzbroić w cierpliwość.

Nie ma co się oszukiwać, że zjawisko szeroko pojętego nepotyzmu nie istnieje. Że wszyscy w sektorze publicznym zostaliśmy przyjęci na podstawie fachowo przeprowadzonej rekrutacji. Nie ma co się czarować, tak nie jest i nie będzie, ponieważ każda rządząca partia potrzebuje zaufanych pracowników na odpowiednich stanowiskach, ponieważ po wygranych wyborach należy odwdzięczyć się najbardziej zasłużonym działaczom. Każdy organizm, w tym i każda instytucja czy urząd mają jeden cel: przetrwanie. A przetrwanie zapewnia odpowiedni dobór personelu. Po tym co przeczytaliście nie należy jednak popadać w skrajny pesymizm. Urząd nie jest rośliną, która dzielnie przeprowadza fotosyntezę i energię słoneczną zamieni na węglowodany, dlatego oprócz zaufanej kadry, każdy organizm potrzebuje mięsni, czy też silnika, który sprawi, że organizm będzie spełniał swoje podstawowe życiowe funkcje.

W związku z powyższym (to takie typowe urzędowe sformułowanie), zwykli śmiertelnicy też mają szansę na pracę w urzędzie . Dzieje się tak z prostego powodu. Osoby zatrudnione po znajomościach, tzw. plecaki tudzież święte krowy lub jak kto woli nietykalni (pojęcie nietykalni bierze się stąd, że nie można ich zwolnić, nawet jeśli popełniają rażące naruszenia lub dlatego, że nie tykają roboty), po prostu są najczęściej bardzo kiepskimi pracownikami. Ich nieprzydatność bierze się stąd, że nie muszą się starać, nic im nie grozi, mogą więc bezkarnie drzemać lub grać w pasjansa. Z nepotyzmem wiążą się też specjalne przywileje dla krewnych i znajomych królika. Przykładowo: pierwsza umowa o pracę dla jakiegoś kuzyna wiceministra jest na czas nieokreślony, podczas gdy inna osoba zatrudniona normalnie trzy lata pracuje na umowę zlecenie. Podwyżek nie ma, no tak, ale ten zakaz nie dotyczy biurowych VIPów.

Dlatego potrzebne są osoby, które faktycznie odwalą czarną robotę. I to możecie być właśnie Wy o ile zechcecie pracować na państwowej posadzie. Owszem jest całkiem sporo ogłoszeń napisanych na potrzeby konkretnych osób. Na papierze i na stronie internetowej wszystko wygląda profesjonalnie. Pozory zostają zachowane. Czyli mamy ogłoszenie o naborze na wolne stanowisko pracy, następnie test wiedzy i bezpośrednie rozmowy dla tych, którzy najlepiej spisali się na sprawdzianie. Trudno jest odróżnić oferty lewe od tych prawdziwych .

Na pewno warto zastanowić się nad aplikowaniem na stanowisko referendarza jeżeli oczekują tam od Ciebie co najmniej rocznego stażu pracy na stanowisku związanym z Funduszami UE, skończonych studiów podyplomowych z zakresu tychże Funduszy, angielskiego na poziomie C1 oraz znajomości języka fińskiego na poziomie co najmniej komunikatywnym. Co ciekawe podobne wymagania (w sensie niewiele wyższe) były ostatnio przewidziane w ogłoszeniu na stanowisko wiceprezesa jednej z państwowych agencji. Co to oznacza? Nic innego niż to, że obydwa ogłoszenia są skierowane do konkretnych, z góry upatrzonych osób. W pierwszym ogłoszeniu haczyk tkwi w fińskim, ale równie dobrze może być to jakaś inna egzotyczna niespodzianka typu certyfikat z warsztatów szydełkowania lub pięć lat doświadczenia w pracy z lemurami. W drugim przypadku tym co naprowadza na fałsz są oczywiście zbyt niskie wymagania w stosunku do rangi stanowiska.

Mimo wszystko warto śledzić: kurs franka, trasy przelotów bocianów oraz oferty potencjalnych pracodawców. Dla zainteresowanych: zagłębie znajduje się pod tym adresem . Powodzenia!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.