Wyprawa po złote runo - jak pojechać w delegację (i nie wnerwić męża)

Nic tak nie wnerwia mojego męża jak następujące słowa: ?Kochanie, jadę w delegację w przyszłym tygodniu.? Od tego momentu zaczyna się czas męskiego focha.

Wszystkie doskonale wiemy na czym polega męska grypa. Katar jest śmiertelny i wymaga dwóch tygodni zwolnienia lekarskiego, hektolitrów rosołku od teściowej i okładów z młodych piersi. Wyobraźcie sobie najostrzejsza fazę męskiej grypy - męski foch jest gorszy.

Oczywiście prowadzenie szkolenia przez osiem godzin dla 100 osób to czysta zabawa. Siedzenie z audytorami nad dokumentacją - ekstaza i ubaw po pachy.

Nadąsany jak guwernantka, której absztyfikant przyniósł kwiaty w nieodpowiednim kolorze ostentacyjnie przykleja się do komputera i siedzi do czwartej nad ranem na jakimś forum motoryzacyjnym lub gra w Fallouta. Z zasady nie rozmawia z Tobą, chyba że chodzi o proste tematy organizacyjne pt. kto jutro odbierze dzieci z przedszkola, albo kto pojedzie do mechanika sprawdzić maglownicę. Kiedy trochę mu przejdzie, to oczekuje, że wynagrodzisz mu ten wyjazd służbowy - czytaj: zrobisz jego ulubiony obiad (choć wiadomo, że nie będzie tak pyszny jak ten od mamusi), a wieczorem w sypialni zmienisz się w dziką tygrysicę.

Jest niezadowolony z wyjazdów, nie tylko dlatego, że zostawiasz mu na głowie dzieci i dom. Wydaje mu się, że w delegacji nie pracujesz tylko świetnie się bawisz, a on w tym czasie będzie ciężko harował na dwa etaty. Czyli będzie robił dokładnie to samo, co ty robisz codziennie od kilku lat. Oczywiście prowadzenie szkolenia przez osiem godzin dla 100 osób to czysta zabawa. Siedzenie z audytorami nad dokumentacją przetargową do 19 wieczorem - ekstaza i ubaw po pachy. Swoją drogą, gdy osiągam wysoki poziom zmęczenia łapie mnie straszna głupawka - generalnie mam wtedy same zboczone skojarzenia (zwłaszcza przy omawianiu zapisów punktu G w SIWZ).

Lot nad kukułczym gniazdem

Jednak najgorsza jest ta niezrozumiała dla mnie zazdrość. Wyjazd z kolegą z pracy jest trudny do przełknięcia, no chyba, że jedzie z nami jeszcze jakaś dziewczyna - w charakterze przyzwoitki. OK, rozumiem, gdybym kiedykolwiek dała powód do zazdrości, ale nie przypominam sobie. Poza tym obiektywnie patrząc w lustro oraz sięgając pamięcią wstecz, to nie jestem i byłam typem dziewczyny, pod oknem której chłopcy śpiewali serenady. Więc halo! Mężu, nie puszczam Cię kantem przy dowolnej okazji. Nie przyprawiam Ci rogów na konferencjach. Na kontrolach zajmuję się pracą a nie uwodzeniem młodych, niewinnych kolegów.

Po kilku latach pracy z częstymi wyjazdami mogę powiedzieć, że delegacje uzależniają. Możliwość opuszczenia biurowego pokładu jest zwyczajnie ekscytująca.

Spytałam Go ostatnio czy mierzy mnie swoją miarą i może jeśli tak się obawia o moją wierność, to sam ma coś na sumieniu? Niestety mąż ma niewielkie doświadczenie z delegacjami z racji stacjonarnego charakteru swojej pracy. Może czerpie swoją wiedzę na ten temat z forów motoryzacyjnych lub filmów. W dorobku polskiej kinematografii jest nawet taki film o tematyce poświęconej ekscesom na wyjeździe integracyjnym, niestety go nie widziałam chociaż chyba nawet zdobył jakieś nagrody. Nie będę udawać, że w delegacji po skończonej pracy idę spać lub do biblioteki, o ile to nie kryptonim sklepu monopolowego. Delektuję się wolnym wieczornym czasem.

Moje koleżanki z pracy, które jeżdżą w teren mają bardzo podobne doświadczenia z zazdrosnymi mężami. Co ciekawe koledzy też, do tego stopnia, że nie przyznają się do wyjazdów w damskim towarzystwie.

Po kilku latach pracy z częstymi wyjazdami mogę powiedzieć, że delegacje uzależniają. Nie ma znaczenia czy chodzi o kontrolę, szkolenie czy seminarium. Po prostu możliwość zmiany jaką daje wyjazd i opuszczenie biurowego pokładu jest zwyczajnie ekscytująca. Wszelkie audyty i kontrole są mocno stresujące, ale lubię ten stres. Adrenalina mnie nakręca. To jak narkotyk, który mobilizuje szare komórki do działania. Zmysły się wyostrzają i jestem jak zwierzę na polowaniu. Kręci mnie międzymózgowy pojedynek między mną a audytorem. Poza tym dzięki częstym wyjazdom jestem w stanie spakować się w ciągu 20 minut.

Na szczęcie ostatnio odkryłam pewien sposób na złagodzenie gniewu "Pana męża". Już nie mówię, że jadę w delegację, tylko, że to wyprawa po lokalne piwo.

Wasza (wciąż w rozjazdach) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Agora SA