Ajurwedyjski masaż i płukanie ust olejem. Moje dwie porażki

Tak, niekiedy bywam, jak się to mówi zewnątrzsterowna i robię rzeczy, bo ktoś mnie do nich namówi. Niekiedy tego żałuję. Tak było w przypadku jednego z rodzajów ajurwedyjskich masaży i płukania ust olejem. Każda z tych przygód pozostawiła pewien żal. Żal do tych, którzy mnie do tego namówili.

Drogie przyjaciółeczki, to wam poświęcam te słowa. Czas, żebyście dowiedziały się, że przez was cierpiałam. Skąd moje pretensje? Już wyjaśniam. Jedna z zapałem godnym neofity przez kilka miesięcy reklamowała mi masaże ajurwedyjskie, druga pisała jakie ma świetne zęby i dziąsła po płukaniu ust olejem - ten zabieg także oczywiście ma wiele wspólnego z filozofią ajurwedyjską, a ja przecież mozolnie staram się zerwać swój toksyczny związek z chemią . Nie opierałam się długo. Nic na mnie tak nie działa jak osobiste polecenia. I zaufanie (teraz nadwątlone) do polecających.

Masażom poświęcę wkrótce więcej uwagi. Na razie napiszę tylko, że moim ulubionym jest masaż shiatsu. Za przereklamowane uważam te z użyciem rozgrzanych kamieni. Za okrutne zaś te z użyciem biczy szkockich. Jednak palmę pierwszeństwa w kategorii najbardziej irytującego zabiegu otrzymuje bezapelacyjnie masaż Shirodhara, czyli tzw. otwieranie trzeciego oka. Co mnie podkusiło? Początki były bardziej niż obiecujące. SPA wyglądało wspaniale, obsługa była przemiła, a pani, która miała mnie masować nie dość, że była piękna to miała jeszcze wspaniałe rude włosy i bardzo ciekawy, dość niski głos.

Tutaj drobna aluzja do tekstu Miss Olgu o naszych dziwactwach . Moim "dziwactwem" jest to, że nie przepadam, wręcz boli mnie dusza, gdy rozmawiam z kimś, kto nadaje w wysokich rejestrach. Piszczy, moduluje i do tego wali dłonią czy dłońmi w stół, dla podkreślenia wagi swoich słów. W sytuacji gdy jestem narażona na takie akustyczne atrakcje, wybieram emigrację wewnętrzną i intensywnie wyobrażam sobie, że jestem w zupełnie innym miejscu.

Jeśli więc, zdarzyło się, że podczas rozmowy z tobą miałam rozmarzony wzrok albo byłam lekko nieobecna, jest więcej niż prawdopodobne, że z tego co powiedziałaś/łeś, nie usłyszałam, ani jednego słowa. Drugi irytujący mnie przypadek, to nadużywanie słowa case "kejs". Pracowałam kiedyś z dziewczyną, która co drugie zdanie skierowane do mnie zaczynała tak: Monika, słuchaj, bo jest taki "keejs". Słowo "keeeejs" naturalnie było akcentowane z amerykańska (no, przynajmniej w jej mniemaniu) O niebiosa. To był koszmar.

Ale ale, do rzeczy. Pokój w SPA był gustownie urządzony, muzyka relaksacyjna włączona, świece zapachowe zapalone, ach jak miało być wspaniale. To nie była moja pierwsza przygoda z masażami ajurwedyjskimi. Wcześniejsze, "zwykłe" masaże były bardzo udane, a skóra i włosy po olejach, więcej niż wspaniałe. Tym razem jednak zafundowałam sobie najdroższe danie z menu, bo ten zabieg kosztował ponad 400 zł. Urocza (piszę to absolutnie bez przekąsu) pani masażystka zapewniała, że czekają mnie wspaniałe doznania. Na czym polegał zabieg? Przez półtorej godziny w jedno miejsce na czole lano mi podgrzany olej. Dokładniej rzecz ujmując między brwi. PRZEZ PÓŁTOREJ GODZINY. Początkowo to było dość miłe. Tyle że ten miły początek trwał kilkanaście minut. Potem była to już męka. Dlaczego nie wstałam i nie wyszłam z gabinetu? Nie tylko dlatego, że "płacone było". Miałam nadzieję w głębi duszy, że zaraz, za momencik zabieg stanie się rozpływającą przyjemnością, a ja wyjdę z gabinetu jak nowonarodzona. Stało się zupełnie inaczej. Wytrzymałam do końca i wyszłam klnąc pod nosem na swoją przyjaciółkę i na siebie jednocześnie.

Przygoda z płukaniem ust mieszanką olei też nie była lepsza. Proceder z pewnością nie jest wam obcy. Pierwszy raz słyszałam o nim kilkanaście lat temu w kontekście walki z próchnicą. Wówczas nie wiązano tego jeszcze z ajurwedą. Mówiło się także o jednym oleju a nie mieszance.

Po latach, namówiona przez przyjaciółkę, która ma wspaniały uśmiech, żeby i całą resztę, postanowiłam wejść do zaczarowanego kręgu. Zdobyłam gotową mieszankę i zgodnie z instrukcją płukałam usta. Na stołową łyżkę nalewałam olej i przez 20 minut próbowałam utrzymać go w ustach. W instrukcji było wyraźnie napisane, aby starać się nie połykać oleju, tymczasem ja miałam kłopot, żeby natychmiast go nie wypluć. I jeszcze na pusty żołądek! O nie. Kawa po takim zabiegu traci urok i swoją moc. Dzień nie staje się piękniejszy, a ja nie miałam ochoty uśmiechać się naolejowanymi zębami. Próbowałam wielokrotnie. Za każdym razem było równie okropnie.

Foch? I to jaki!

Przyznam, że jestem bardzo ciekawa Waszych nietrafionych kosmetycznych pomysłów. Zabieg, który miast uszczęśliwić a doprowadził do furii, a może coś innego równie koszmarnego? Podzielcie się swoim nieszczęściem. Nie zostawiajcie mnie z przekonaniem, że tylko mnie zdarzają się takie rozczarowania.

Więcej o:
Copyright © Agora SA