Kryminalna przeszłość makijażu. Jak wygląda teraźniejszość?

W roli głównych podejrzanych: ołów, rtęć, arszenik, rad, miedź, tal. Wiele wskazuje na to, że na nich krąg podejrzanych wcale się nie zamyka. Bo choć proceder dodawania niebezpiecznych dodatków do kosmetyków upiększających, jest niezgodny z prawem, to co jakiś czas do mediów docierają informacje o tym, że nie jest tak kolorowo, jak nam się wydaje. A właściwie, że kolorowo jest, ale zdrowo zdecydowanie mniej.

Proceder jest tak stary jak Egipt i piękna Nefretete. Nie będę zatem po raz tysięczny przypominać mrożącej krew w żyłach historii cieni do powiek wzbogacanych uczulającą miedzią. Pominę wątek pudrów z toksyczną rtęcią, śmiertelnie niebezpiecznym ołowiem czy trującym arszenikiem. Choć oczywiście korci, bo ekscytująco byłoby pisać, że trup słał się gęsto niczym u Szekspira. Łatwo byłoby też dodać morał, że piękno wewnętrzne to niebo i życie długie, a kobieca próżność to droga do śmierci w podskokach, na końcu zaś w malignie i mękach. Ot, takie tam mądrości a la Paulo Coelho.

Nie będę szczegółowo opisywać, kto wpadł na pomysł, aby produkować kremy do twarzy poprawiający cyrkulację krwi dzięki zawartości promieniotwórczego radu! I to w latach dwudziestych XX wieku. Nawet nie dlatego, że Maria Curie Skłodowska przewraca się przez to w grobie. Mnie sen z powiek spędza rzecz zupełnie inna. Przypuszczenie, a w zasadzie pewność, że część z tych wymienionych, niebezpiecznych składników, wcale nie zniknęła z kosmetyków. Zmieniły się tylko ich "pseudonimy" i przede wszystkim proporcje.

Co jest w kosmetykach? W jakich proporcjach?

Gwoli jasności - mocno stąpam po ziemi i nie jestem fanką spiskowych teorii dziejów. Nie do końca wierzę w to, że koncerny kosmetyczne to samo zło, a kosmetyki naturalne wyprowadzą mnie na jedyną szczęśliwą drogę. Tym bardziej że moje nawracanie się na ekologiczne kosmetyki - o czym już wiecie, jest historią pełną bolesnych upadków i mało w niej spektakularnych sukcesów. Ale rzeczywistość skrzeczy. Podejrzliwość większą niż zazwyczaj wzbudziła we mnie ostatnia rozmowa z pewną makijażystką. Miałam do niej sporo pytań. Część prywatnych, część zawodowych. Ufam jej, bo "siedzi" w kosmetykach od lat i jest ekspertem jakich mało. Podczas naszej rozmowy pojawił się temat obecności metali ciężkich w kosmetykach do makijażu. Klnę się na Boga, że przypadkowo. I wtedy miły nastrój koleżeńskich pogaduszek lekko, ale zauważalnie prysł. W końcu postawiła sprawę jasno - słuchaj kochana, to jest grząski temat.

Poszukiwania, jakie zaczęłam prowadzić na własną rękę, nie dały mi odpowiedzi ani satysfakcjonującej, ani jednoznacznej. Kanadyjskie badania opublikowane na stronie dedykowanej miłośnikom stylu życia eko ( http://environmentaldefence.ca/issues/just-beautiful/glossary ) - bynajmniej mnie nie uspokoiły. Tym, którym nie będzie się chciało kliknąć, streszczę dość ogólnie, że sugerują tam m.in. związek między farbowaniem włosów chemicznymi specyfikami, a występowaniem chłoniaka i szpiczaka mnogiego. Rozwiązanie? Farby roślinne. Well, wspaniale. Któraś z Was próbowała farbować siwe włosy tzw. ekologicznymi farbami? Bo ja owszem, mam ich bardzo dużo. I nie był to eksperyment, który mnie zachwycił. Jasne, może powinnam szukać po prostu innej farby. Nie przeczę, jakieś światełko w tunelu jest. Poza tym idzie zima, będę najwyżej chodzić w czapce. Siwej, żeby pasowała do wystających spod niej włosów.

Czytam zagraniczne wskazówki dalej. Ciśnienie rośnie. Siloksany - jest równie źle. Znów pojawia się wątek raka, ale dochodzą dodatkowo zaburzenia hormonalne i najmniej groźny w tym całym zestawieniu trądzik. Siloksany bytują w kosmetykach do makijażu oczu, twarzy i oczywiście w preparatach nabłyszczających włosy.

Czego mam unikać? Składników takich jak: cyklometikonie, cyklotetrasiloksan (D4), cyclopentasiloxane (D5) i cyclohexasiloxane (D6). Dobra rada od kanadyjskich ekologów? Szukaj kosmetyków zastępczych. Dziękuję. Rano zrobię sobie kreskę na powiece sadzą albo tym, co osiada na moim oknie z zewnątrz, a włosy nabłyszczę olejem. Zresztą, po co mi kosmetyki do włosów, skoro i tak nie będę ściągać czapki do kolejnej wiosny. Coraz mniej jest mi do śmiechu.

Pisanie o metalach ciężkich w kosmetykach, to niebezpieczna rzecz.

Oberwało się od ekologów oczywiście parabenom, wazelinie, silikonom i nie tylko. Mimo to było mi wciąż mało. Krwi! Kolejnym tropem był bardzo popularny, często cytowany raport z "The Daily Mail". Tak, wiem, jaka to jest gazeta, ale ciekawość zwyciężyła. Nie zawiodłam się. Tutaj jak zawsze nie było patyczkowania się, tylko odważnie i prosto w twarz. Armaty wytoczono w stronę takich gigantów jak L'Oreal, Clinique czy Maybelline. Rolę pocisków pełniły wyniki z laboratoriów. I nie, nie były to ślepe naboje. Jeśli wierzyć ich doniesieniom (no, właśnie), to w szminkach odnaleziono ołów, w pudrach kadm, ołów, nikiel, tal, a w tuszach do rzęs na przykład beryl. Tak, historia lubi się powtarzać. I nawet jeśli "The Daily Mail", z oczywistych powodów, nie jest najbardziej wiarygodnym źródłem informacji - to są inne źródła potwierdzające obecność metali ciężkich w kosmetykach. Tyle że - uwaga - w dopuszczalnych, bezpiecznych dawkach.

Czytałyście artykuł Magdaleny Grzebałkowskiej "Leją siki w kosmetyki" opublikowany na łamach "Wysokich obcasów"? Jeśli nie, nadróbcie to szybko. Nie tylko ze względu na frapująco rymujący się tytuł.

Po pierwsze jest tutaj bardzo wiele praktycznych informacji, jak uniknąć kupowania podróbek kosmetyków w Internecie. Dowiesz się, gdzie możesz nauczyć się odróżniania podróbek od oryginału, aby nie paść ofiarą oszustów. Na co powinnaś zwrócić uwagę, jakich błędów lepiej nie popełniać. Po drugie - znajdziesz tu bardzo poważne ostrzeżenie przed tym, aby podrobione kosmetyki kupować, gdyż zawierają one metale ciężkie w niedozwolonych dawkach. Niedozwolonych, czyli znacznie przekroczonych. Wniosek - w dozwolonych dawkach metale ciężkie są OK. Mój plan na najbliższe tygodnie? Romans z ekologicznymi kosmetykami do makijażu. I to jest plan A.

Gdyby okazało się, że naturalne kosmetyki tworzą zbyt naturalny (czyt. nieestetyczny) look, mam i plan B. Rozpatruję jeszcze wizję rozwodu z kolorówką. Nie wiem jednak, czy starczy mi odwagi. Zdaniem mojej złośliwej przyjaciółki, twarz kobiety po 30. roku życia, bez grama makijażu, jest estetyczną awangardą. Czy chcę być aż tak oryginalna? Pomyślę o tym jutro.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.