"Jedna dziewczyna i czterech facetów. Najlepszy przepis na przyjaźń" [LIST]

Tym razem opowieść o przyjaźni podobno niemożliwej. Damsko-męskiej. Nasza Czytelniczka przekonuje, że jest nie tylko możliwa, ale i najlepsza z możliwych.

Zgrana paczka przyjaciół to najlepsze, co może cię w życiu spotkać (fot. Pexels.com CC0)Zgrana paczka przyjaciół to najlepsze, co może cię w życiu spotkać (fot. Pexels.com CC0) Zgrana paczka przyjaciół to najlepsze, co może cię w życiu spotkać (fot. Pexels.com CC0) Zgrana paczka przyjaciół to najlepsze, co może cię w życiu spotkać (fot. Pexels.com CC0)

Teraz będzie o innej przyjaźni. Damsko - męskiej. Niemożliwej? Literackiej? Przekłamanej? Nierealnej? Możliwej jedynie na tle erotycznym? Ależ skąd!

Mam kilka bliższych koleżanek, ale chyba żadna nie nazwałaby naszej relacji "przyjaźnią.

Myślę, że powinnam zacząć tu od krótkiego wstępu - nigdy nie byłam "typową dziewczyną", i nie piszę tego z poczuciem jakiejś surrealistycznej wyższości, czy chęci pochwalenia się. Nie. Znajomości z dziewczynami/kobietami zwyczajnie mnie męczyły. Może z mojej winy, nieważne, nie ma to dla mnie znaczenia. Owszem, mam kilka bliższych koleżanek, ale chyba żadna - całkowicie uczciwie - nie nazwałaby naszej relacji "przyjaźnią", a jedynie dobrym koleżeństwem.

Uważam, że kobitki (choć nie wszystkie!) są zazdrosne, pazerne, za często kłócą się o facetów, są powierzchowne, marudne, ponadto zaborcze i nazbyt egzaltowane. Dlatego od zawsze wolałam towarzystwo chłopaków - nie po to, żeby ich zdobywać, ale po to, żeby się z nimi kumplować.

Facet-przyjaciel nie powie ci częściej iż raz na dekadę, że świetnie wyglądasz.

Owszem, z nimi jest łatwiej - nie trzeba kupować markowych ciuchów, uważnie dobierać słów, "kręcić" z jakimś przystojniakiem, uważać na zbyt częste palenie papierosów czy picie z nimi piwa (bo "nie wypada"), a i z imprezy bezpieczniej wrócić w eskorcie. Przy nich sama z siebie nie pozwalałam sobie (chociaż czasem i tak ich tym męczyłam) na PMS-owe fochy, zrzędzenie o kieckach, narzekanie na ich płeć (dobra, tego akurat trochę było). Faktem też jest - facet-przyjaciel nie powie ci częściej iż raz na dekadę, że świetnie wyglądasz, że nowa fryzura zajebista, że jesteś czarująca i dowcipna, i w ogóle zaciągając się papierosem wyglądasz tak pociągająco, że ach. Powie ci najwyżej, że to, k..wa, niezdrowe i we się ogarnij.

Ale tak poza wspomnianymi głupotkami: mężczyzna - przyjaciel? Coś genialnego! Oni się nie patyczkują, są skrajnie obiektywni i szczerzy w każdej kwestii, od politycznej po socjalną. Nie zwracają uwagi na twój okres (ok, czasem zwracają: "O, masz okres, brzuch cię boli? Nie męcz się, ja to ogarnę"), na wygląd, szczerze rozmawiają o dziewczynach i planach, poznają się na facetach, który nie są ciebie warci (serio, mieli, k..a, nosa). Ale ta szczerość, no na serio!

Ja pytałam o długość członka, oni o kobiecy orgazm.

Nie musieliśmy udawać, że jakieś tematy nas interesują, że czymkolwiek chcemy sobie zaimponować. Nikt z nas nie czaił się na zrobienie dobrego wrażenia. Ja pytałam o długość członka, oni o kobiecy orgazm. Oni o kobiece podniety, ja o męskie. Opinie (czyli zdrowe zdanie, nie wiążące i kategoryczne stwierdzenia) o studiach, pracy, ważnych decyzjach determinujących kilka kolejnych lat życia były i stale są wymieniane, z różnymi skutkami. I tak, od nastoletnich rozterek, przez maturę, pracę, studia, nieubłaganą dorosłość, ŻYCIE - to wszystko zaprocentowało i złożyło się na przyjaźń. Najlepszą, jakiej zaznałam.

Wszyscy byliśmy w jednej klasie, w liceum, niemal nierozłączni. Że gówniarze, niedojrzali, że życie da nam popalić? Pff. Jakaś chemia? Może, między mną, którymś z nich, kiedy znaliśmy się tylko z imienia, wyglądu i numerka w dzienniku, a do przyjaźni było nam wybitnie nie po drodze, jak pokazał czas - do związku tym bardziej. Nikt już pewnie nie pamięta.

Każdy z nich ma umiejętności i doświadczenie do pozazdroszczenia, imponują mi.

Kiedy jeden z nich dostał się na wymarzone studia, popłakałam się ze szczęścia na pracowniczym zapleczu. Kiedy inny podjął decyzję o emigracji i studiach, hen, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, podziwiałam i ciągle podziwiam za odwagę. Kolejny studiuje na prestiżowej uczelni, i choć ma w cholerę zajęć, nie mamy tygodnia bez spotkania i rozmów, bo jakoś tak dziwnie i niepełnie bez. Następny przykład, choć widziany dwa razy do roku - informujemy się na bieżąco dzięki portalom społecznościowym i telefonom. Kiedy się zaręczyłam, czy obroniłam tytuł, byli ze mną telefonicznie lub osobiście, jak który mógł. Niektórzy z nas zmodyfikowali swoje plany, inni je pielęgnują i realizują.

Czekamy na kolejne spotkanie, chociaż przecież nie zawsze się zgadzamy i nie mamy jednakowych poglądów, o, wybitnie nie.

Każdy z nich ma umiejętności i doświadczenie do pozazdroszczenia, imponują mi i zadziwiają mnie. Rozmowa z każdym z nich jest przyjemnością, nie tylko imprezową, bo tak fajnie razem się pobawić, ale i intelektualną. Żaden z nich nie musiał mnie dowartościowywać słowami czy uczynkami, przy nich jakoś wiedziałam i wiem, że jestem słuchana, że liczą się z moim zdaniem, że po prostu bierzemy się pod uwagę, że się szanujemy, że gdzieś w świecie się obchodzimy i czekamy na kolejne spotkanie, chociaż przecież nie zawsze się zgadzamy i nie mamy jednakowych poglądów, o, wybitnie nie.

Dzisiaj wszyscy jesteśmy ekstremalne dorośli: niektórzy studiują, inni pracują, życie po równo dawało nam po głowach; jedni powyznaczali terminy ślubów, inni zdobywają zawodowe doświadczenie zasługujące na megapodziw, żyjemy w różnych krajach. Jest nas piątka. Jedna dziewczyna i czterech facetów. Żaden nie jest gejem, uprzedzając galopujące myśli czytających. Wszyscy się znamy, przyjaźnimy, choć każda "para" na innej stopie, różne są te powiązania między nami. Stale się kontaktujemy, wiemy, co u siebie słychać, informujemy o sukcesach, pomagamy w miarę możliwości i wspieramy, kiedy tylko się da.

Kiedyś mój narzeczony (który nas wszystkich znał, zna i szczerze cieszy się, że mam takich przyjaciół) w żartach powiedział, że mój wieczór panieński będzie wyglądał jak typowa "nasza" impreza, czyli oni i ja, plus moje druhny. I wiecie co? Chyba niewiele się nie pomylił, bo na weselu będziemy siedzieć przy tym samym stole. Można? Można!

Aleksandra

***

OD REDAKCJI:

Chcemy zachęcić Was, żebyście przysyłali nam swoje historie o przyjaźni. Czekamy na Wasze opowieści o tym, jak bardzo wyjątkowa (i dlaczego) jest przyjaźń, która Was połączyła.

Najciekawsze opowieści przez całe wakacje będziemy publikować na Fochu. A wywiad z jedną, wybraną parą przyjaciół trafi do książki o przyjaźni , nad którą pracuje Hanna Rydlewska , redaktor naczelna Weekend.gazeta.pl

Piszcie na adres: foch@agora.pl

Na Wasze zgłoszenia czekamy do końca lipca . Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów zrewanżujemy się książkowym upominkiem.

***

Zobacz wideo

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL" Andrzeja Klima. Życzymy miłej lektury.]

Foch poleca!Foch poleca! Foch poleca! Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.