"I ja ciebie chrzczę dziecko! Czy tego chcesz, czy nie" [LIST]

Pozwalamy dziecku decydować, jakie sobie wybierze hobby, ale w kwestiach tak ważnych jak religia nie dajemy mu prawa głosu? A gdyby tak, wzorem świadków Jehowy, przyjmować chrzest później, wtedy gdy wiemy, co robimy? Poznajcie opinię naszej Czytelniczki.

Najpiękniejsze w dzieciach jest to, że są jak właśnie rozpoczynająca się pisać książka. Jeszcze nie wiadomo, czy główny bohater zostanie ambasadorem ONZ-u w Europie, czy może założy sklep z wdziankami dla piesków. I niby mamy ten ogólny konspekt, znana jest płeć i to, że główny bohater lubi drzeć kawałki papieru na jeszcze mniejsze kawałki, ale i tak nie potrafimy przewidzieć rozwoju akcji.

Czemu w sprawie tak poważnej jak światopogląd czy religia, decyzję podejmujemy za dziecko?

Oczywiście możemy sobie czasem pogdybać. Ja się śmieję, że nasze dziecko będzie jeździć konno, mąż twierdzi, że raczej grać w piłkę nożną i w ten sposób dochodzimy do polo, ale to i tak nie zmienia faktu, że to nie my o tym zdecydujemy i nawet nie chcielibyśmy decydować. I tu nasuwa się pytanie - skoro rodzice, może niektórzy a może wszyscy, nie chcą narzucać dziecku tak niby banalnej sprawy, jaką jest hobby, to czemu w sprawie tak poważnej jak światopogląd czy religia, decyzję podejmujemy za dziecko i uczestniczymy w obrzędzie, którego prawdziwe słowa powinny brzmieć: "Ja ciebie chrzczę, czy tego chcesz czy nie".

My uznaliśmy, że nasz syn ma prawo do zdecydowania za siebie, kiedy już będzie na tyle duży, by wybrać, i niby to rozsądne, mądre, takie odpowiedzialne, a już mamy pod górkę z najbliższą rodziną. "Ale jak to tak można, ale czemu, grzech wielki i wstyd". Na szczęście górka pojawia się tylko momentami.

Według Nowego Testamentu, chrześcijański chrzest ma znaczenie jedynie dla tych, którzy są dostatecznie dojrzali, by zrozumieć i przyjąć poselstwo ewangelii.

Staram się bronić tej naszej decyzji, sama przed sobą i przed rodziną, bo nawet analiza tekstów biblijnych wyraźnie wskazuje na to, że "Według Nowego Testamentu, chrześcijański chrzest ma znaczenie jedynie dla tych, którzy są dostatecznie dojrzali, by zrozumieć i przyjąć poselstwo ewangelii" (www.chrystus.com.pl - "Czego Biblia uczy o chrzcie"). Ale widzę od jakiegoś czasu, że to nie o chrzest chodzi, nie o dojrzałość i świadomość i nie o przyjmowanie poselstwa ewangelii. Czasem się zastanawiam, dlaczego nie możemy w tej kwestii postępować jak np. świadkowie Jehowy? Wprawdzie nigdy za nimi nie przepadałam, bynajmniej nie ze względów światopoglądowych, ale zwykłych, praktyczno-codziennych (natarczywy dzwonek do drzwi, biegnę otwierać a tam - "Czy rozmyślała Pani o królestwie niebieskim", "Nie, albowiem właśnie robiłam makijaż", ale podoba mi się ich stanowisko w kwestii chrztu.

I tu dochodzimy do sedna - zawsze "podziwiałam" instytucję kościoła katolickiego za sprytne strategie, które za swoje główne zadanie miały nie umacnianie w wierze, ale wzmacnianie pozycji Kościoła i gromadzenie jego majątku. Teraz sama się z jedną z tych strategii muszę zmierzyć, i to nie tylko teraz, ale i później, bo co będzie, jak już nasze dziecko pójdzie do szkoły a tam, lekcje religii?

Co zrobimy, jeśli nasz syn zapragnie chodzić na religię, tak jak inne dzieci?

My, rodzice, jesteśmy dorośli, nie potrzebujemy akceptacji rówieśników i nie potrzebujemy robić tego co inni. Już wiemy, że różnorodność poglądów to też wartość. Ale czy mamy prawo wymagać takiego nonkomformizmu od naszego wkrótce już kilkuletniego syna? Już teraz wiem, że kiedy nasz syn powie nam, że chce uczęszczać na lekcje religii, bo: ma dość bycia z boku, bo lubi bajki, bo też chce prezent na komunię, to owszem porozmawiamy z nim, ale pewnie i tak skończy się na "wpisaniu jeszcze jednego wyznawcy w rejestr parafii", w którym i my z mężem wciąż figurujemy, choć głównie statystycznie.

Chcieliśmy to nawet zmienić, wypisać się z tej instytucji, ale ta chęć zmiany zaowocowała póki co jedynie świadomością, że łatwiej przekonać księdza, by żył w ubóstwie niż dokonać apostazji. Na przeszkodzie stoi też fakt, że wiemy, że naszemu synowi, jeśli już będzie chciał być ochrzczony, jakiś ksiądz prawdopodobnie tego odmówi, bo uzna, że rodzice to grzesznicy. A wierzcie mi, nie z takich powodów odmawia się dziecku chrztu, bo "dziecko ma na imię Pola, no to nie, to takie dziwne imię", "rodzice mieszkają za granicą - no nie uczestniczą w życiu parafii, no nie uczestniczą", a już nie daj Boże "żyją na kocią łapę, jawnogrzesznicy, Boga w sercu nie mają". I pewnie dałoby się tę odmowę jakoś oddalić, ale my nie dajemy łapówek.

I tak właśnie "robi się wynik ponad 90% wyznawców" - gratuluję księże proboszczu. Gratuluję, tylko co z tego, skoro kościoły wprawdzie stoją coraz większe i większe, ale i coraz bardziej puste, bo te niejako przymusem zrekrutowane dzieci już dorosły i stały się na tyle silne, by z tych 90% się wypisać.

Mika

Zobacz wideo

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Kolorowy detoks głowy" . Życzymy miłej lektury.]

Foch.plFoch.pl Foch.pl Foch.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.