"Po trzech latach pracy w Anglii kupiliśmy z mężem trzy mieszkania w Polsce, ale nie widzieliśmy jak posiwieli nasi rodzice" [LIST EMIGRANTKI]

Emigracja to czasem jedyny sposób na lepsze życie. Tyle że to wcale nie przychodzi łatwo. Wymaga wielu wyrzeczeń. Może nawet zbyt wielu?

Fot. Shutterstock

Jestem emigrantką. Wyjechałam z Polski trzy lata temu. Chciałabym ci opowiedzieć, co to znaczy opuścić kraj i żyć na obcej ziemi, wśród obcych ci ludzi, jedząc obce ci jedzenie i czuć codziennie obce ci zapachy. A mimo wszystko, pozostać Polką, z krwi i kości, która kocha swój kraj i pielęgnuje w sobie polską kulturę. Czytam komentarze odnoszące się do polskiej emigracji. Że niby tchórze, że lenie, że poddali się bez walki, że tacy bez ambicji.

Na emigrację nie decydują się tylko przegrani w Polsce.

A ja widzę inną Polonię. Ludzi, którzy walczą. Wspinają się po szczeblach kariery wbrew językowym ograniczeniom, dyskryminacji i przeciwności losu. Widzę Polaków uśmiechniętych, którzy potrafią cieszyć się z chwili spędzonej z rodziną. Którzy doceniają wspólny posiłek i spacer po parku. Widzę tych, którzy są patriotami, interesującymi się życiem politycznym i społecznym w Polsce. Którzy są wrażliwi na nieszczęścia innych ludzi, którzy są w stanie pomóc innym. Żeby móc tego dokonać, musieli najpierw pomóc sobie...

Skończyłam w Polsce studia magisterskie. Nawet dwa kierunki. Obroniłam dwie prace magisterskie. Jedną w Rzeszowie, drugą w Krakowie. Obie uczelnie ukończyłam z piątką na dyplomie. Pochodzę z małego miasteczka, w którym możliwości rozwoju są ograniczone. Koniugacje rodzinne nie pomogły mi rozwinąć skrzydeł w karierze politologa i ekonomisty. Kierunki studiów wybrałam ze względu na zainteresowania. Nie żałuję. Jestem specjalistką w dziedzinach, które mnie interesują.

Kupiłam bilet do Londynu. W jedną stronę.

Wiem, wiem. Powinnam zwiększyć swoje szanse na polskim rynku pracy. Podczas studiów ukończyć praktyki, odbyć staże w radiu, w urzędzie i w lokalnej gazecie. Przepraszam, ale zwyczajnie w świecie nie miałam na to czasu. Zakuwałam do egzaminów i kolokwiów. W czasie wakacji odwiedzałam Niemcy. Nie, nie w celach turystycznych. Zbierałam owoce, żeby zarobić na studia. Na naukę języków obcych niestety też brakowało czasu. 10 października 2012 roku zakupiłam bilet w jedną stronę. Kierunek Londyn. Nie będę owijać w bawełnę. Zrobiłam to dla pieniędzy.

Zamieszkałam w pokoju, w którym wilgoć przesiąkała moje ciało do ostatniej kości. Byłam bez oszczędności i konkretnych planów. Nie wspominając o pracy i jakimkolwiek pomyśle co zrobić z dniem jutrzejszym. Zaczęłam od najprostszych czynności. Kupiłam kubek, pościel i "startówkę" do telefonu. Poznałam okolicę, weszłam do Primarku, żeby zaraz z niego wyjść, stwierdzając, że na nic mnie w nim nie stać.

W Polsce masz zawsze z kim wypić kawę. Na emigracji jesteś sam.

Początki życia za granicą są trudne. Bardzo trudne. Trzeba mieć wiele siły woli i zaparcia, żeby się nie poddać, nie wrócić do Polski, do łatwiejszego życia. W domu zawsze masz rodzinę, przyjaciół, znajomych, do których można się zwrócić o pomoc, radę i wsparcie. Masz z kim wypić kawę i zapalić papierosa. Tutaj nie masz nikogo. Liczysz sama na siebie.

Swoją dumę i dyplomy schowałam do kieszeni.

Pierwsze dni emigracji wspominam nie najlepiej. Było ciężko. Bez znajomości języka szukanie pracy jest jak szukanie igły z zamkniętymi oczami. Po pierwszej wizycie w agencji rekrutującej stanęłam na środku miasta i zaczęłam płakać. Ryczeć jak małe dziecko, jak rozpieszczony bachor. A później była już tylko masa telefonów, SMS-ów, odwiedzin, w różnych, mniej i więcej dziwnych miejscach. Musiałam swoje dyplomy spakować na strych, a dumę schować do przysłowiowej kieszeni. W głowie huczała mi myśl o tym, że nie mogę się poddać, że w końcu musi mi się udać.

Swoją karierę rozpoczęłam na taśmach produkcyjnych . Znajomość języka angielskiego nie była wymagana. Wystarczyło, że umiałam szybko machać rękoma. Pracowałam przy krojeniu owoców, pakowaniu warzyw do plastikowych pudełeczek, foliowaniu olei, warzeniu winogron, pakowaniu ryżu. A i jeszcze naklejaniu naklejek na owoce. Łącznie siedem prac w ciągu roku.

Czy uważasz, że odłożenie swoich ambicji i praca w gumiakach nie wymaga wielkiej odwagi? Wielkich wyrzeczeń? Czy jesteś w stanie sobie wyobrazić, ile wylałam łez? Czy nie uważasz, że siedzenie na kanapie, i narzekanie na leniwych emigrantów jest po prostu nie fair? Sama nie jestem pewna przyczyny, dla której to robiłam. Dlaczego nie wróciłam do Polski? Może z przekory? A może po prostu naprawdę zależało mi na pieniądzach?

Pracując, w międzyczasie chodziłam do szkoły językowej. Uczyłam się pilnie. Odrabiałam zadania domowe i nigdy nie opuściłam ani jednej lekcji. Po trzech latach nauki zdobyłam łącznie dziewięć certyfikatów. Po roku znalazłam pracę w kawiarni. Nareszcie miałam okazję uczyć się języka angielskiego w praktyce. Po kilku miesiącach ciężkiej pracy awansowałam na jedno stanowisko, później na drugie. Odeszłam, kiedy czułam, że nie mam możliwości rozwoju, że już niczego więcej nie mogę się nauczyć.

Pracy w restauracji zawdzięczam umiejętność radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach.

Rozpoczęłam pracę w restauracji jako kelnerka. Wyniosłam z niej, nie tylko lepszą znajomość angielskiego, ale również poznałam wielu ciekawych ludzi. Nauczyłam się profesjonalnej obsługi klienta. Z czasem stałam się bardziej kulturalna i tolerancyjna w codziennym życiu. Pracy w restauracji zawdzięczam umiejętność radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach, obycie, zrozumienie dla innych ludzi. Pozycja kelnerki pozwoliła mi się otworzyć i w końcu zaczęłam dobrze zarabiać! Szybko zdobywałam fach. Byłam prawą ręką mojej manager. Odeszłam, kiedy czułam, że moje pochodzenie uniemożliwia mi awans. Wiem, co to znaczy być dyskryminowaną i pomijaną w nagrodach, pomimo bardzo ciężkiej pracy.

W Anglii nie liczą się dyplomy. Ważne jest doświadczenie.

W końcu przyszedł czas, żeby iść dalej. Zaczęłam poszukiwania pracy biurowej. Przez pięć miesięcy wysłałam tysiące CV, obdzwoniłam tysiące firm, chwytałam się każdej możliwości. Codziennie otrzymywałam odmowne odpowiedzi. To był jeden z najtrudniejszych okresów mojego pobytu w UK. Musiałam poradzić sobie z uczuciem osamotnienia, porażki, krytyki. Traciłam cierpliwość i wiarę w siebie. Problem w znalezieniu pracy tkwił w moim braku doświadczenia. W Anglii w mniejszym stopniu bierze się pod uwagę kwalifikacje (tym bardziej zdobyte poza granicami). Liczy się doświadczenie. Koniec kropka. Zmieniłam strategię. Zaczęłam poszukiwania pracy w restauracji, z tym że na wyższe stanowisko.

Obecnie jestem zastępcą głównego managera. Dla jednych to stanowisko może oznaczać prestiż, dla innych śmiech i politowanie. Ja jestem z siebie dumna. Przez trzy lata przeszłam długą, kręta drogę, żebym mogła być tu, gdzie jestem teraz. Uwielbiam swoją pracę i chyba nie zamieniłabym jej na żadną inną.

W ciągu tych trzech lat życia w UK doznałam chwil pełnych szczęścia i radości, ale również porażki i goryczy. Znam uczucie bezsilności, poniżenia, osamotnienia. Wiem, co to znaczy wstawać rano z poczuciem beznadziejności, ale wiem również, jak smakują łzy szczęścia, duma, i zwykła, ludzka radość.

Po trzech latach w Anglii, kupiliśmy z mężem trzy mieszkania.

Jestem patriotką. Czytam polską prasę przez internet, oglądam wiadomości. Wzięłam udział w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Wspieram Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i dwie organizacje pozarządowe. Interesuję się historią i obchodzę święta państwowe. Po trzech latach życia, pracy i oszczędzania w Anglii zakupiliśmy z mężem za gotówkę dwie kawalerki i jedno przestronne mieszkanie w Polsce.

Raz w miesiącu staram się wychodzić do restauracji lub kina. Mam samochód, telefon, laptopy i inne pierdoły, które fajnie mieć. Spotykam się z koleżankami na plotki w Starbucks albo w Costa. Czasami idziemy na lody do "Maca". W sumie to prowadzę normalne życie. Chodzę na siłownię, koncerty, ale też spędzam czas w domu, z mężem. Czytamy polskie książki i słuchamy polskiego radia. W niedzielę chodzimy do polskiego kościoła i gotujemy polski rosół w angielskiej wersji. Ot, typowe małżeństwo mieszkające w UK. Czujemy się tu jak w domu, ale nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy.

Ale jesteśmy sami. Nie widzimy kolejnych zmarszczek i siwych włosów u rodziców.

Mamy przyjaciół z całego świata. Brakuje nam jednak najważniejszego. Rodziny, Świąt Bożego Narodzenia, zapachu gotujących się pierogów i widoku maków w zbożu. Brakuje nam poczucia przynależności do grup społecznych. Nie znamy swoich sąsiadów. Nie uczestniczymy w ważnych wydarzeniach rodzinnych: ślubach, komuniach, pogrzebach. Z czasem zapominamy zadzwonić z życzeniami urodzinowymi. Nie dzielimy się jajkiem na Wielkanoc. Nie przytulamy siostry. Nie pijemy wódki ze szwagrem. Nie widzimy kolejnych zmarszczek i siwych włosów u rodziców. Nie podziwiamy siostrzeńca, podczas jego pierwszego dnia w szkole. Dowiadujemy się ostatni, że kochana sąsiadka odeszła na zawsze. Nie możemy odwiedzić przyjaciółki w szpitalu ani zobaczyć jej nowo narodzonego synka. Nie wymieniamy się ciuchami ze starszą siostrą. Nie wiemy, kiedy ktoś nam bardzo bliski potrzebuje pomocy. Nie uczestniczymy w przedślubnych przygotowaniach najukochańszej kuzynki. Nie pomagamy babci w jej codziennych troskach. Nie możemy wyjść na zakupy z sąsiadką ani na piwo z kumplem. Nie możemy być przy najbliższych nam osobach w ich ważnych dniach. Nie dzielimy z nimi smutków i radości. Urlopy w Polsce mijają nam na załatwianiu ważnych spraw w urzędach. Z czasem tych urlopów jest coraz mniej.

Brakuje nam też Polski. Zapachu ściętej trawy, kasztanów i śniegu. Koloru polskiego nieba, soczystych owoców i babiego lata. Ta tęsknota czasami nas zabija. Dusi. Wymusza poczucie winy, żalu i smutku. Tylko emigrant potrafi to zrozumieć. Każdy z nas, Polaków mieszkających za granicą, ma swoją historię, swoją ścieżkę kariery. Pomimo wielu różnic, jestem pewna, że jedno mamy wspólne. Kochamy Polskę z całego serca. Tak jak ty, który do tej pory myślałeś, że jesteśmy bandą niedorajdów. Uwierz mi, nie znam restauracji czy sklepu, w którym nie pracuje jakiś Polak na kierowniczym stanowisku. Żadnego banku, urzędu czy korporacji. Jesteśmy strażakami, kierowcami, policjantami, dentystami.

Przestańcie oceniać emigrantów.

Chciałabym zwrócić się do Ciebie. Do osoby, która nigdy nie poznała, co to znaczy żyć na obcej ziemi. Prawdopodobnie zajmujesz wyższe stanowisko ode mnie. Prawdopodobnie masz piękny ogród i psa. Ja mam jednak nad tobą niewielką przewagę. Własnymi rękoma zarobiłam na trzy mieszkania. Wynajmując je, mogę żyć na odpowiadającym mi poziomie życia. Nie muszę martwić się o swoją przyszłość. Oprócz tego mam dwa dyplomy, wielką siłę walki i dopiero 28 lat. Może w Polsce dorobiłabym się więcej. Nie wiem.

Nie piszę tego po to, żeby Ci cokolwiek udowodnić. Nie chcę spierać się, kto ma w życiu lepiej. Nie chcę cię oceniać. Proszę Cię tylko o jedno. Przestań oceniać nas. Nas emigrantów.

Justyna

Zobacz wideo

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest przepiękna poduszka z kolekcji Bożki Rydlewskiej . Przyjemnych chwil podczas drzemania!]

Kolekcja Bożki Rydlewskiej dla Empiku (materialy prasowe)Kolekcja Bożki Rydlewskiej dla Empiku (materialy prasowe) Kolekcja Bożki Rydlewskiej dla Empiku (materialy prasowe) Kolekcja Bożki Rydlewskiej dla Empiku (materiały prasowe)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.