"Słuchajcie, pomóżcie mi znów normalnie chodzić, bardzo proszę" [LIST]

Napisała do nas dziewczyna. Z jednej strony - jak sama mówi - przeciętna. Z drugiej - wyjątkowa. Bo choć urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym, to nauczyła się chodzić, a nawet skończyła studia. Niestety, jedna z operacji nie powiodła się i trzeba jej pomóc. Oto jej historia.

Mam na imię Marta Szwonder. Mam 27 lat. Jestem wysoką blondynką o niebieskich oczach. Jestem studentką logopedii i dziennikarstwa, tłumaczem języka angielskiego i magistrem filologii klasycznej. Na tym niestety moja przeciętność się kończy. Urodziłam się jako wcześniak i od początku życia muszę toczyć walkę o "normalność".

To ja w klinice (fot. Marta Szwonder)To ja w klinice (fot. Marta Szwonder) To ja w wymarzonej klinice (fot. Marta Szwonder) To ja w klinice (fot. Marta Szwonder)

Urodziłam się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Choroba dotknęła moje nogi i mięśnie, oszczędzając jednak intelekt. Moja walka rozpoczęła się od drugiego miesiąca życia, a rodzice walczą razem ze mną. To oni przemierzali setki kilometrów, szukając dla mnie pomocy. Czuwali przed salą operacyjną i kiedy byłam w gipsach. Dostałam od nich ogromne pokłady miłości. Dzięki walce mojej i moich rodziców zaczęłam samodzielnie chodzić. Setki tysięcy godzin bolesnej rehabilitacji, za które NFZ nie zwraca, kilkanaście operacji, nogi zakute po kilka tygodni w gipsie, strach, czekanie pod salą operacyjną.

Miałam do końca życia skręcać długopisy.

To wszystko dało upragniony efekt - w wieku 5 lat zaczęłam samodzielnie chodzić. Następne operacje poprawiały mój chód i sprawiały, że moje marzenie o przetańczeniu własnej studniówki spełniło się. O prawo do edukacji również musiałam walczyć. Trafiali się psychologowie, którzy twierdzili, że ze mnie nic nie będzie a największym osiągnięciem będzie ukończenie szkoły specjalnej. Do końca życia miałam składać długopisy.

Moi rodzice jednak postanowili inaczej. Znaleźliśmy najpierw przedszkole, które przyjęło dziecko niepełnosprawne i niechodzące jeszcze. Przedszkole było normalne, nie integracyjne. Rodzice posłali mnie też do normalnej, nieintegracyjnej szkoły. Podstawówka, gimnazjum, liceum zawsze bez taryfy ulgowej. Byłam jedynym dzieckiem niepełnosprawnym w szkole.

Dostałam się na swój wymarzony kierunek studiów - filologię klasyczną. Chodziłam i byłam szczęśliwa. Nic jednak nie trwa wiecznie. W Wieku 21 lat musiałam przejść ostatnią z operacją, tym razem kostną. Miała ona naprawić estetykę mojego chodu oraz zapobiec powikłaniom i zmianom wtórnym w przyszłości. Była to osteotomia podkrętarzowa obydwu kości udowych. Chodziłam z kolanami i stopami do środka. Poprzez tę osteotomię , czyli przecięcie kości i ustawienie ich w prawidłowej pozycji miałam osiągnąć prawidłowy chód. Podczas operacji doszło jednak do komplikacji. Błąd przy zakładaniu zespolenia - było ono za duże i jego część wbiła mi się w staw biodrowy co nie powinno mieć miejsca. Lekarze po 8 tygodniach od zabiegu musieli je usunąć. Źle oceniony zrost, za wcześnie wyjęte zespolenie doprowadziło do połamania mi na stole operacyjnym dwóch kości udowych. Lekarze twierdzili, że wszystko jest porządku

Przestałam chodzić i tylko dzięki swojej walce i intensywnej rehabilitacji nauczyłam się funkcjonować o chodziku. Spędziłam 6 lat na poszukiwaniu w Polsce ośrodka, który wykonałby zabieg poprawkowy i pomógł. Wszyscy mówili, że jest potrzebny, jednak bali się poprawiać po kolegach.

Jestem gotowa znieść każdą operację, aby móc chodzić (fot. Marta Szwonder)Jestem gotowa znieść każdą operację, aby móc chodzić (fot. Marta Szwonder) Jestem gotowa znieść każdą operację, aby móc chodzić (fot. Marta Szwonder) Jestem gotowa znieść każdą operację, aby móc chodzić (fot. Marta Szwonder)

Pewnego dnia obejrzałam reportaż o klinice dr Paleya w West Palm Beach. Ten wybitny specjalista, podejmuje się leczenia najtrudniejszych, wręcz beznadziejnych przypadków. Ratuje nogi dzieciom, którym tu w Polsce lekarze zalecali amputacje. W reportażu pokazywali dziewczynkę z Polski będącą już po leczeniu u doktora. Mała chodziła i biegała na swoich nogach. Niewiele myśląc skontaktowałam się z kliniką i wysłałam dokumentacje oraz dodatkowe badania. Po miesiącu przyszła odpowiedź tak będę operował. Będziesz biegać i chodzić.

Na te słowa czekaliśmy latami. Barierą były jednak pieniądze. Sama operacja kosztowała około 85 tys dolarów, czyli 350 tys złotych. Dodatkowo należało doliczyć koszty rehabilitacji i około operacyjne. Gdy odmówiono nam podpisania wniosku do NFZ o refundacje kosztów leczenia i zablokowano mi szansę na normalne życie. Wzięłam sprawy i los we własne ręce. Dzięki pomocy wielu ludzi udało się.

Udało mi się zebrać większość, ale wciąż brakuje części.

Obecnie przebywam w klinice na Florydzie, gdzie dwa miesiące temu przeszłam skomplikowaną operację nóg. Doktor naprawił błędy i zrekonstruował moje nogi. Dziś tak, jak mówił, zaczynam samodzielnie stać i będę chodzić, pomimo że w Polsce kazano mi się poddać. Po wykonaniu serii badań doktor stwierdził, że operacji wymaga także mój kręgosłup. Operacja musi być wykonana jak najszybciej, by nie zaprzepaścić efektów poprzedniej operacji. Jej koszta są podobne. Dzięki anonimowemu darczyńcy, który poruszony moją historią wpłacił na moje subkonto fundacyjne 3 kwoty za operację - 200 tys zł. Klinika zgodziła się poczekać na brakującą sumę do czasu naszego wyjazdu z Florydy. Operacja ma się odbyć 26 lutego. Brakuje mi ok. 130 tysięcy złotych. Założyłam fanpage, na którym pokazuję, jak bardzo walczę , aby móc znów chodzić. Proszę, pomóżcie, jeśli tylko możecie.

Portal siepomaga uruchomił też zbiórkę SMS na mój cel (SMS nr 72365 treść S 1272). Słuchajcie, ja po prostu chcę normalnie żyć.

Więcej o:
Copyright © Agora SA