Nowoczesne matki na celowniku komentujących. Bo już nie na polityce, ale na młodzieży chowaniu, zna się każdy Polak

"Bezstresowe wychowanie jest ślepą uliczką, za podążanie którą płacą dzieci. To psychologowie wiedzą już od dawna. Ale można wychowywać dziecko nowocześnie i z głową" - pisze Czytelniczka podirytowana komentarzami o tym, jak dziś wychowuje się maluchy.

Zdumiały mnie nieco komentarze pod listem, który opublikowaliście kilka dni temu - "Pozwólcie dzieciom się wypłakać" . Jego Autorka opisywała sytuację, gdy jej płaczące dziecko zostało nazwane przez przechodniów beksą, a potem nastraszone. Na koniec zaś, o ile pamiętam, poczęstowane jakimś owocem. Ponieważ obawiała się, że mały uwierzył tym obcym osobom, powiedziała synkowi coś, co miało odwrócić ten efekt, sprawić, by wiedziało, że zachowania nieznanych dziecku pań były - jej zdaniem - niewłaściwe.

Ludzie z niezwykłą namiętnością wygłaszają tezy o tym, jak ich zdaniem powinno się wychowywać malucha. Wiedzą lepiej. Zawsze.

Co zobaczyli komentujący? Zobaczyli nieznośnie WYJĄCE (kilkakrotnie się to określenie pojawiło w komentarzach - a w liście go nie było) dziecko i bezradną, naiwną frajerkę . Zobaczyli tak zwaną "mamuśkę", która - zapewne zawsze w takiej sytuacji - podsyca dziecięce emocje, głaszcząc młode po głowie i zachęcając do dalszego WYCIA i uprzykrzania życia uciekającym w panice przechodniom. Zobaczyli małego potwora, który kiedyś wyrośnie na dużego potwora i zapewne stanie się agresywnym dupkiem. Zobaczyli pępek świata, którego "mamuśka" wychowuje zgodnie z tymi strasznymi nowoczesnymi metodami. A metody te, zdaniem komentujących, polegają oczywiście na pozwalaniu dziecku na wszystko, w tym okazywanie emocji i niekontrolowanie ich. A emocje to przecież też agresja. Jeśli nie umie powstrzymać płaczu, to na pewno nie będzie umiał też powstrzymać się przed kopnięciem pana w sklepie albo zgaszenia komuś peta na głowie (tak, ktoś coś takiego napisał, o gaszeniu petów na głowie - w kontekście tego płaczącego trzylatka).

Kochani ludzie, czy nie rozbujaliście się za bardzo? Nie daliście się ponieść wyobraźni i nie wysnuliście przypadkiem zbyt wiele wniosków na temat sposobów wychowania, stosowanych przez Autorkę tamtego listu? Poza tym, wiecie w ogóle, jakie są założenia tych beznadziejnych, frajerskich, nowoczesnych metod?

Mityczne bezstresowe wychowanie jest winne całemu złu, które przytrafia się na świecie.

Mój list piszę już nie tyle w reakcji na te komentarze, ale również na wiele innych, pod różnymi artykułami o dzieciach i nie tylko. Te komentarze są również pod tekstami o młodych przestępcach, patologicznych zachowaniach młodzieży, głupich rzeczach, które ktoś zrobił, tekstach o prostytutkach, tekstach o... dalej nie chce mi się wymieniać, bo to potrwałoby do jutra, a nie mam tyle czasu. Mityczne "bezstresowe wychowanie", rzekomo uprawiane przez "nowoczesne mamuśki" (napisałabym, że zapewne przez ekomamuśki, nieszczepiące dzieci, nieprasujące im ciuchów i karmiące piersią do osiemnastki, ale to już byłaby moja nadinterpretacja) jest winowajcą większości grzechów tego świata.

Otóż, moi kochani komentujący, psychologowie już od dawna wiedzą, że bezstresowe wychowanie jest ślepą uliczką, a za podążanie nią najbardziej płacą dzieci. Świat nie jest bowiem placem zabaw, na którym czuwa kochana mama, zawsze gotowa na obronę swojego potomstwa. I matki, świadome nowoczesne matki, doskonale to wiedzą. Jednak jeśli dziś publicznie powiem, czy napiszę - nie stosuję kar wobec mojego dziecka, od razu pojawi się lawina hejtu, uzbrojona we frazesy o bezstresowym wychowaniu, dzieciach terrorystach, psychopatach i innych potworkach.

Mimo powszechnego dostępu do edukacji, czytanie ze zrozumieniem chyba nie jest umiejętnością powszechną.

I - wracając do listu - to, że ktoś pisze o prawie dziecka do płaczu (nie WYCIA w knajpie, nie atakowania obcych ludzi, nie gaszenia petów), nie znaczy, że stosuje wychowanie bezstresowe. Nie znaczy, że pozwala dziecku na wszystko. Naprawdę. Ten list w żaden sposób nie pokazuje modelu wychowania stosowanego przez tę matkę. Pokazuje wycinek rzeczywistości. Nic więcej. Dopowiadanie sobie scenariuszy to budowanie kolejnych pięter negatywnych emocji, z którymi spotykają się współczesne mamy. Na tych piętrach powstają kolejne - i w ten sposób powstaje mur między pokoleniami, w których to starsze wychowuje dzieci tradycyjnie, solidnie, w poczuciu szacunku dla rodziców i dla innych ludzi, inaczej mówiąc - wychowuje ludzi dobrze wychowanych. A to młodsze nie wychowuje wcale, dając światu gromadę egoistów, życiowych fajtłap, agresywnych chamów. Ten podział widać też w tekstach - i komentarzach pod nimi - o samodzielności dzisiejszej młodzieży, w artykułach takich jak ten autorstwa wychowawcy kolonijnego, skarżącego się, że dziś prawdziwych harcerzy już nie ma, a jest banda wymoczków z ogniskiem wgranym na smartfony.

Moi kochani komentujący, zapewniam, że GDZIEŚ PO ŚRODKU jest jeszcze jakaś cywilizacja!

Są tam dzieciaki (na przykład moje), które (przykładami nawiążę do powyższych tematów):

1. Gdy płaczą, zezwala im się na to , nie odwracając na siłę ich uwagi, nie ośmieszając, nie strasząc, nie karcąc, nie karmiąc cukierkami. Jednocześnie NIE podsyca się ich emocji, potwierdzając, jaka to fantastyczna sprawa płakać i jak bardzo trzeba to robić, najlepiej długo i głośno. Nie pokazuje, że mogą to sobie robić w nieskończoność, gdzie chcą i kiedy chcą, bez umiaru w decybelach. Jeśli ich płacz ma racjonalne uzasadnienie (zdrapana skóra na kolanie), są przytulane i pocieszane przez czas adekwatny do rozmiaru zniszczeń kolana. Jeśli nadal płaczą, w końcu rzeczywiście odwracana jest ich uwaga, otrzymują delikatną pomoc rodzica (na przykład naklejenie plasterka). Nie spotkałam się z sytuacją, by po tych zabiegach dziecko płakało dalej.

Tu mały przykład z naszego przedszkola. Poszłam po córkę i trafiłam w centrum małego dramatu. Chłopiec biegał (cóż za straszne przestępstwo!), upadł i zdarł skórę na kolanie. Został odesłany na ławeczkę, by się uspokoił. Ponieważ bolało go kolano, a chłopiec ma cztery lata, płakał dalej. Cóż, było mi go żal, bo został od początku pozostawiony sam sobie. Czekając na moje dziecko, pogadałam z małym. Wiedziałam, że potrzebuje jedynie odrobiny wsparcia. Poprosiłam go więc, by opowiedział jak to było. Opowiedział, jeszcze trochę kwękając. Powiedziałam dwa słowa - prawdę - że zaraz przestanie boleć, a panią poprosimy o plasterek. Potem już nic nie robiłam. Płakał jeszcze trzy sekundy i uspokoił się. Sam, z odrobiną ciepła ze strony dorosłego. Co się wydarzyło? Przyczyna - skutek. Dziecko biegało - upadło - kolano boli. Nawet przedszkolak to w końcu zrozumie. Nie uważałem - wywaliłem się. Potem przestało boleć i kropka. Dorosły trochę pomógł to zrozumieć, żeby zapobiec przedłużającym się zawodzeniom. Ale nie nagrodził dziecka cukierkiem czy jazdą na barana. Za co miałby?

Ale wtedy przyszła pani - tak tak, uosobienie tradycji - i wszystko rozwaliła. Zaczęła podniesionym głosem pouczać małego, że wywalił się, bo biegał (serio?) i teraz musi ponieść karę, siedząc na ławce. Młody oczywiście znowu zaczął płakać.

Myślicie, że po tej "mądrej", "wychowawczej" interwencji, ten chłopiec już nigdy nie będzie biegał? Nie będzie płakał? Trzy kropki.

2. Gdy płaczą, by wymusić (bo "nie dostały snickersa"), ich płacz jest ignorowany . Idziemy dalej, robimy swoje, nie nagradzamy za to, co robią jakimś odwracaniem uwagi i fundowaniem innych atrakcji. Ewentualnie jeśli mam dla nich coś innego do żarcia, daję im, może są głodni. Prawie nigdy nie chcą (znacie to?), bo są źli, że nie dostały tego, co chciały (mówię o dzieciach malutkich, dwulatkach, góra trzy). Cóż, wtedy - ich sprawa. Idę dalej, robię swoje. Ten czas ZAWSZE mija. Nauczone doświadczeniem dwulatki, jako trzylatki, trzy-i-pół-latki doskonale już wiedzą, że mogą się nawet rzucić na podłogę i zedrzeć szaty, a nie przyniesie to żadnego efektu. Więc - logika, logika, moi kochani! - nie robią tego. Szczury w laboratorium są w stanie to pojąć. Nie idą też odgaszać petów innym na głowie. Ponieważ ich płacze - w takich sytuacjach - były ignorowane, ale nie tłumione czy karane (!) - teraz już wiedzą, że nie ma sensu robić scen. Tak samo jak my, dorośli, wiemy, że nie dostaniemy snickersa od pani w sklepie, jeśli za niego nie zapłacimy. Czy płaczemy wtedy albo idziemy ją pobić? O tak, niektórzy tak właśnie robią. Czy są to ci, którym mama pozwalała się (choć trochę) wypłakać? Nie. Agresja nie stąd się bierze. Atakują (fizycznie lub werbalnie) najczęściej ci, którzy takie wzorce mieli we własnym domu. Wiecie o tym doskonale, że najczęściej przestępcy rekrutują się ze środowisk, w których jest przemoc, alkohol, wyszydzanie. Druga grupa to ludzie z tak zwanych dobrych domów, gdzie nikt nie poświęcił dzieciom dostatecznie dużo czasu, więc nauczyli się, że jeśli coś zbroją, ktoś w końcu zwróci na nich uwagę. To są oczywiste mechanizmy. Pewnie są jeszcze inne grupy, ale nie zaglądając do statystyk, stawiam dolary przeciw orzechom, że to mniejszość. Mała mniejszość.

Tu jeszcze uwaga - jeśli moje dziecko płacze, obojętnie z jakiego powodu, i dzieje się to w zamkniętej publicznej przestrzeni, oddalam się jak najszybciej od miejsca zdarzenia, od ludzi, a jeśli jest to restauracja - wychodzę na moment - tak, starając się jak najmniej uprzykrzyć życie innym. Przykro mi, ale nie mogę zrobić już nic innego. Mam dziecko i nie mogę go zakneblować czy zabić na miejscu, by inni byli zadowoleni. Zresztą, staram się unikać takich przybytków, jeśli jesteśmy akurat w fazie buntowniczej - albo zapobiegam zajściom jeszcze zanim się wydarzą, wymyślając sposób na to, by młode były zadowolone (np. zamawiając im frytki i ciacho, od wielkiego dzwonu). Jeśli jest to głośna ulica, cóż, olewam. Odchodzę, przechodzę, ludzie też. Nikt nie musi stać, patrzeć na nas i czekać, aż dostanie wylewu ze złości albo aż pękną mu bębenki.

3. Są samodzielne . Fani tradycji tak hołubią samodzielność. A babcie tak często robią rzeczy, które tej samodzielności dzieci jednak nie uczą. Z hasłem "dwoje dzieci wychowałam" na ustach, karmią metodą "zobacz, ptaszek leci". Dlaczego tak karmią? Argument, który słyszałam już tyle razy... Bo MA ZJEŚĆ. Taka zasada, no. Ma zjeść, więc zje. Żadnej taryfy ulgowej, bo przecież dziecko powinno znać granice, a te cholerne, nowoczesne matki, nie mają o tym pojęcia.

4. Znają granice . Tfu - znają je, ale gdy już je poznają. Wcześniej - nie ma możliwości, nie będą ich znać przecież tylko dlatego, że my byśmy sobie tego życzyli. Aby je poznać SKUTECZNIE, muszą zrozumieć, dlaczego są te granice. Skutecznie - czyli tak, by ich przestrzegały.

Innymi słowy - zarzut wobec "nowoczesnych mamusiek", że nie stawiamy granic, że pozwalamy na wszystko, jest niesłuszny.To NIE JEST PRAWDA (nie ręczę rzecz jasna za wszystkie matki, które urodziły w ostatniej dekadzie, mówię o tych wychowujących w duchu niesławnego rodzicielstwa bliskości, bez kar i tak dalej)

Ja nie pozwalam na wszystko. Gdy widzę, że broi - uniemożliwiam to roczniakowi, tłumacząc. Uniemożliwiam to dwulatkowi, tłumacząc. Zabieram klocek, którym nawala w lustro. Czy fakt, że dostanie klapsa, karnego jeżyka, karną wiewióreczkę, karne inne zwierzątko z lasu czy że fundnę mu swojskie stanie w kącie, spowoduje, że nagle olśni jego niedorozwinięty, mały umysł i dotrze do niego - no tak, lustro się może potłuc, ale głupi byłem? Sami sobie odpowiedzcie, kochani moi!

Moje doświadczenie mówi, że przestanie nawalać, bo przestanie go bawić ta zabawa, a zresztą mama zawsze zabiera klocek. Najprawdopodobniej przestanie więc, jeszcze zanim dotrze do niego znaczenie frazy "jeśli nawalasz, lustro może się potłuc, a wtedy zabiorę kasę z twojej świnki, by kupić nowe lustro zamiast nowej zabawki" . Ostatecznie - przestanie to robić właśnie wtedy, gdy to pojmie. I nie, zabranie moniaków ze skarbonki to nie będzie kara. Będą to konsekwencje, nic więcej. Po co do tego dorzucać jakieś frustrujące, niedziałające, tak zwane metody wychowawcze?

Wychowywanie bez kar daje pozytywne efekty. Choć nie zawsze jest różowo, nigdy nie było tragicznie.

Tak tak, ktoś powie teraz - życia nie zna, młoda naiwna frajerka. Fakt. Nie znam przyszłości. Nie wiem, na kogo wyrosną moje dzieci. Wiem jedno - na razie porównanie wygląda tak: Moja córka (o synu nie mówię, chłopina jeszcze nie ma dwóch lat i trudno mówić o efektach), bez kar (no dobra, były przez moment, kiedy uwierzyłam metodom niejakiej superniani i próbowałam karnych zwierząt, ale porzuciłam tę metodę bardzo szybko, po tym, jak moje kompletnie zdezorientowane dziecko zaczynało się śmiać, "ukarane", a ja płakać, z bezsilności), jest dzieckiem ciekawym świata, chętnie pracującym, radosnym i lubianym - chwalonym przez panie w przedszkolu za dobre zachowanie. Nigdy nie usłyszałam słowa skargi od nikogo. Widząc sąsiadów, głośno mówi im dzień dobry. Nie gasi (hm... na razie) petów na niczyjej głowie, mimo że zawsze pozwalałam się jej wypłakać (nie, nie "wyć w restauracji czterdzieści pięć minut"). Nie jest agresywna (czasem trochę dręczy brata, ale niegroźnie i tylko wtedy, gdy ten mały szkodnik sobie zasłuży; fani tradycji, żołnierzy i dobrego wychowania chyba przyznają, że konflikty między rodzeństwem to dobra, stara szkoła). Jej kuzyn, niestety - w przedszkolu zbiera skargi od wychowawców. Że uderzył, że zabrał, że nie słuchał pani, konsekwentnie odmawiając współpracy. W domu karany regularnie, tradycyjnie, siedzenie gdzieś tam za coś tam, klapsy, pokazywanie "gdzie jego miejsce". Nie, nie wymyśliłam sobie tego. Fakty. Nie jest beznadziejnie, nie jest też różowo.

Jak widać, można inaczej. Można nowocześnie - czy raczej - po prostu - logicznie i normalnie, nie trzeba "bezstresowo". To tak gwoli wyjaśnienia, że rodzicielstwo bliskości nie równa się rodzicielstwu bez rodzicielstwa.

Pozdrawiam wszystkie mamy.

PS. Jeśli komuś się wydaje, że piszę tu, bo myślę, że zjadłam wszystkie rozumy, odpowiadam, że tak nie myślę. Popełniam błędy i przyznaję się do nich. Na przykład teraz - zamiast pracować, piszę listy do redakcji. Mam nadzieję, że nie dostanę żadnego prezentu, bo wtedy znów ktoś to jakoś opacznie zinterpretuje!

Wasza maria_curia

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to 30-dniowy kod do Kinoplex.pl. Życzymy udanego oglądania.]

Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Agora SA