Większość ludzi boi się życia. I tkwi w tych swoich związkach, ze strachu przed nowym

"Może to cynizm, może doświadczenie, a może efekt zwyczajnej obserwacji. Tak czy inaczej, nie boję się stwierdzić, że świat pełen jest tchórzy, miękkich kutasów i podobnych im ci***k, którym życie przecieka przez palce" - stwierdza Czytelniczka, dodają, że tych, którym o coś chodzi, jest garstka.

Jestem wręcz pewna, że powyższe towarzystwo stanowi znakomitą większość naszej populacji, a ludzi, którzy odważą się dokonać w swoim życiu zmian, porzucą modną ostatnio strefę komfortu i powiedzą "chcę od życia więcej", jest garstka. Na tyle mała, że ci idealiści, życiowi kamikadze, szaleńcy, obserwowani są przez resztę jak małpy w zoo.

Nie mówię tu o ludziach, którzy pie***ą wszystko i jadą w Bieszczady, choć i ta idea jest mi bliska. Mówię o związkach. Tych między facetami a kobietami. O związkach, które są, a istnieć nie powinny. Mówię o ludziach, którzy w tych związkach tkwią tylko dlatego, że im wygodnie, pozornie bezpiecznie. Urządzają te swoje kupione na kredyt M3 w Ikei, jeżdżą na wakacje do Juraty, płodzą kolejne dzieci, biorą niepotrzebne śluby i tworzą efektowny PR na fejsbukach.

Ona marzy o innym, ognistym kochanku, on zakłada konto na Tinderze. Karuzela codziennych oszustw się kręci.

A kiedy dzieci już śpią, naczynia pozmywane i kolejny dzień w korpo można uznać za zakończony zaczyna się istny szał pi***y. Ona marzy o tym, żeby ją ktoś w końcu porządnie wygrzmocił, bo mąż (partner, chłopak - niepotrzebne skreślić) od dawna nie grzeje już jak kiedyś. On patrzy na tę swoją ukochaną, wyblakłą, cięższą o 10 kilogramów, niegdysiejszą nimfę i zakłada konto na Tinderze. I tak rodzi się festiwal hipokryzji, którego swoim rozumem pojąć nie potrafię.

Jasne, związki z czasem się wypalają, z namiętności i fajerwerków pozostają tylko smętne zgliszcza. Jasne, w życiu nie chodzi tylko o to, żeby się dobrze grzmociło. Jasne, pozostaje szacunek, przywiązanie i kredyty. Wszystko się zgadza, ale na litość boską - skoro twój facet budzi w tobie obrzydzenie, a swoją kobietę zdradziłbyś przy pierwszej lepszej okazji - odpuść sobie. Daj im żyć. Gwarantuję, że na świecie znajdzie się ktoś, kto ten wasz przechodzony towar uzna za creme de la creme. Dajcie szansę i sobie - poprzednie zdanie dotyczy też was, wy mali obleśni hipokryci.

Można opuścić tę przereklamowaną strefę komfortu, aby wreszcie poczuć, co daje prawdziwe poczucie szczęścia.

Ale nie. Tkwią tak, i ona i on. Bo spodnie w szafie wiszą, bo obiad na czas gotowy. I gniją w tym bagnie frustracji. Nie, nie. Nie na zawsze. Budzą się. Po latach. Zwykle po 50, kiedy jest już na wiele rzeczy za późno. A gdyby tak wcześniej? Odważniej? Mądrzej? Da się. Można jebnąć strefą komfortu, uwolnić się, odetchnąć pełną piersią i spojrzeć życiu prosto w twarz. Ale to boli jak zderzenie z czołgiem. Przyjaciele patrzą z podziwem i fascynacją jak pakujesz nieudanej inwestycji walizki, jak biegasz z pozwem, jak na nowo składasz do kupy swoje ch*** warte życie po 30. A kiedy już się napatrzą, naekscytują, to z całym bałaganem zostajesz solo. I radź se.

I radzisz sobie jak umiesz. Pracujesz ponad siły, wieczory spędzasz w towarzystwie whisky, a weekendy przesypiasz, bo tak najłatwiej. Całym swoim jestestwem przypominasz stłuczoną na pierdyliardy kawałeczków szklankę. Płaczesz, bo nie wyszło, bo łóżko puste, bo nie ma z kim na rowerze pojeździć, bo wszyscy dookoła z kimś. No rozpacz i żal. Pomiędzy jedną szklanką a drugą mówisz sobie: "Chcę więcej, chcę wszystkiego, nie chcę nijakiej chu***y ". I czekasz. Czasem w nieskończoność.

Ale koniec końców - to ty wygrywasz. Bo jak powiedziała mi kiedyś przyjaciółka - "Już jesteś przec***jem, bo przynajmniej nie udajesz."

Czego i wam, kochani hipokryci, serdecznie życzę.

Ola

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to 30-dniowy kod do Kinoplex.pl. Życzymy udanego oglądania.]

Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Agora SA