"Uwierzyliście, że szkoły są przygotowane na przyjęcie 6-latków?" Och, wy naiwni. W szkole (przetrwania) dziećmi nikt się nie przejmuje!

Temat 6-latków w szkole wydaje się symboliczną puszką Pandory. W nieprzygotowanych szkołach czekają na dzieci nieprzygotowani nauczyciele. Z listu naszej Czytelniczki jasno wynika, że przynajmniej rodzice powinni być przygotowani. Na najgorsze.

Drodzy rodzice i dziadkowie! Piszę trochę w odpowiedzi na list babci w obronie wnuka ( Dzieci z ADHD są stygmatyzowane od samego początku ), a trochę żeby powiedzieć, co mi się w środku gotuje - jako mamie sześciolatka z rocznika eksperymentalnego.

Jeśli chociaż przez moment uwierzyliście, że szkoły są przygotowane na przyjęcie sześcioletnich dzieci, informuję, że nie, nie są. Jeśli liczyliście, że szkoła jest zupełnie innym miejscem, niż była 20 - 30 lat temu to informuję, że nie, nie jest. Nikt nie ma czasu zaopiekować się maluchami, nikt nie przestawi trybów machiny po to, by dopasować ją do potrzeb młodszych dzieci. Albo dzieci się dostosują, albo się je przemieli, kto by się tam przejmował!

Nawet jeśli napiszecie do dyrektora list z jakąś tam prośbą, jest wielce prawdopodobne, że pismo wyląduje.

Możecie pisać do dyrekcji prośby, żeby nie rozdzielać w pierwszej klasie Antka i Kuby, bo przyjaźnią się od początku przedszkola albo Kasi i Zosi, bo jesteście z mamą Zosi zaprzyjaźnione i dogadałyście się, że jedna będzie dzieciaki zawozić, a druga odbierać, ale dyrektor ma to w nosie, bo mu nie pasują dzieci ulicami zamieszkania, więc wrzuci ich do osobnych garnków, a wasze pismo wyląduje w koszu.

Możecie zapisać dziecko na obiady w szkolnej stołówce, ale jak sześciolatek nie zapamięta, że ma tam iść na tej i tej przerwie, to nauczyciel się nie zainteresuje, dlaczego przez tydzień nie był na obiedzie. W końcu rachunek płacisz za miesiąc, więc je czy nie je - nieważne. W końcu to szkoła (przetrwania).

Możecie dawać dziecku śniadanie do szkoły, ale nie liczcie, że będzie miało warunki, by je spokojnie zjeść i że Pani będzie maluchom przypominać; że trzeba te kanapki wypakować z tornistra i zabrać na przerwę. Raczej wróci z pełną śniadaniówką do domu, no ale w końcu to szkoła (przetrwania). Możecie wierzyć, że dzieci nie będą siedzieć w ławkach, że będą się bawić i wychodzić na zewnątrz - owszem, będą, jeśli wystarczy czasu i nauczycielowi się będzie akurat chciało. W końcu to szkoła!

Maluchy powinny się dostosować do nowych warunków. W końcu to szkoła (przetrwania).

Możecie naiwnie wierzyć, że program nauczania został dopasowany do możliwości sześciolatka. Tak, wierzcie, w co chcecie, ale poznawanie jednej nowej litery tygodniowo przekracza możliwości większości znanych mi sześciolatków. I nie, nie chodzi tylko o rozpoznawanie kształtów liter, ale o ich pisanie, a dla nierozpisanej rączki to jest prawdziwy problem. No, ale co tam, dopasują się te maluchy, w końcu to szkoła! (przetrwania). Co tam szlaczki! Co tam nauka przez zabawę! Że młodsze dzieci? Ale szkoła ta sama i taka sama!!!

Oczywiście na pewno są tutaj rodzice szczęśliwych sześciolatków, którym się udało trafić do fajnych szkół z dobrą infrastrukturą, na fajne panie, które przeczą mojej ocenie. Ale powiedzmy sobie wprost, jesteście w zdecydowanej mniejszości. W końcu to SZKOŁA! (PRZETRWANIA) - selekcja naturalna - przetrwają najsilniejsi, najlepiej dostosowani. A resztę trzeba złamać, przemielić, nakleić łatkę - NIEUDACZNIK. Najwyżej za trzy lata wyskoczą z okna. W końcu to szkoła (przetrwania) dobór naturalny.

Mocno wkurzona matka sześciolatka!

[Od Redakcji: Autorom nadesłanych do redakcji i opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Tym razem jest to książka "Nie tacy oni straszni" Federiki Bosco. Życzymy miłej lektury.]

Foch poleca!Foch poleca! Foch poleca! Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.