Matka, której nie było. Jak odbudować więzi po latach nieobecności?

Mama, która wyjechała w poszukiwaniu lepszego życia. Córka, która ułożyła sobie życie bez niej. Ot, losy rodziny z pozornie szczęśliwym happy endem. Poznajcie historię naszej Czytelniczki.

Moja mama wyjechała za lepszym życiem, miałam wtedy trzy lata. To był początek lat 80. Chciała się trochę wyrwać i zobaczyć świat. Tata nawet nie wiedział, że starała się o wizę do Stanów. Podobno przyznała się dopiero, gdy już miała kupiony bilet. Według niej, miała już dość tego, że tata pracował dniami i nocami, a jak już był w domu, to odsypiał. Była młoda i chciała zobaczyć trochę świata. Wtórowała jej moja babcia (jej mama). To ona odnalazła swoją starą znajomą, która miała załatwić jej "zaproszenie".

To były siermiężne lata 80. Mama była młoda i chciała zobaczyć świat.

Zostałam pod opieką taty i rodziców mojej mamy, u których wszyscy mieszkaliśmy. Z tego okresu pamiętam, jak babcia odwoziła mnie co rano do przedszkola zimą. Latem była tylko ona. Dziadek i tata pracowali. Z tatą byłam bardzo blisko, był moim całym światem. Po trzech miesiącach od jej wyjazdu wybuchł stan wojenny. Mama podjęła decyzję, że teraz nie wraca, że będzie "pomagać" nam z Ameryki. Pod dwóch latach wystąpiła o rozwód. Poznała tam Amerykanina i chciała wyjść za mąż - jak mówiła tylko "dla papierów", oczywiście wszystko "dla naszego dobra". Wiem to z listów, jakie wysyłała do taty. Czytałam je, gdy byłam już starsza. To z nich ojciec zrozumiał, że ona już raczej do nas nie wróci.

Miałam 5 lat, jak rodzice się rozwiedli. Musieliśmy się z tatą wyprowadzić do jego mamy. Przez te lata mama do mnie pisała. Jak bardzo mnie kocha i jak bardzo tęskni. Do listów dołączała zdjęcia ze swoich podróży do Disneylandu i zdjęcia dzieci, którymi się opiekowała w Stanach. Obiecywała, że niedługo będę mogła do niej przyjechać na stałe i będziemy razem szczęśliwie mieszkać. Ja w tym czasie miałam udane życie z tatą. Przez myśl mi  nawet nie przyszło, żeby do niej jechać. Mamę taty, która przyjęła nas pod swój dach, pokochałam bardziej niż rodzoną matkę.

Pranie mózgu, weekendy przypominające obozy przetrwania.

Mama była tylko jakimś mglistym wspomnieniem, mimo listów, okazjonalnych paczek z ciuchami i słodyczami. Mama nie była mi zupełnie do szczęścia potrzebna. Miałam tatę i dziadków - którzy nas od czasu do czasu odwiedzali. Pierwszy raz zobaczyłam mamę, gdy miałam 8 lat. Przyjechała na moją komunię. Nie rozpoznałam jej. Wyglądała, jak nie z tej bajki, ubrana w kolorowe ubrania, z mocnym makijażem, nie wiedziałam nawet, że to ona. Nie było tak jak teraz, gdy można zadzwonić. Po prostu zjawiła się w drzwiach: Dzień dobry, to ja, twoja mama. A teraz pokaż jak mnie kochasz - i zaczęło się piekło.

Pranie mózgu u jej rodziców. Opowiadanie mi niestworzonych historii, w których matka jawiła się jako kobieta sukcesu. Każdy weekend z nią, był dla mnie jak obóz przetrwania. Gdy wreszcie wróciła do Stanów - odetchnęłam. Pamiętam, że jak byłam większa i mama przyjeżdżała w odwiedziny, proponowałam jej tylko spotkania w mieście, wśród ludzi. Brała mnie wtedy do McDonaldsa, czasami kupiła mi nowe buty lub bluzkę. Każdy paragon z kasy musiałam podpisać swoim imieniem i dopisać "otrzymałam". Nie wiem po co jej to było, chyba do rozgrywek z tatą.

Nasze relacje z czasem spowszedniały, ale w sercu wciąż mam żal i złość.

Gdy skończyłam 18 lat, przyjechałam do Stanów i zobaczyłam, jak naprawdę wygląda jej życie. 15 lat w Stanach, a nie dorobiła się nawet własnego mieszkania. Mieszkała u faceta, za którego wyszła dla papierów. 20 lat od niej starszy, opiekuje się nią jak małą dziewczynką. Nasze relacje mocno spowszedniały. Podczas kolejnego pobytu poznałam swojego męża. Jestem tu już prawie 15 lat, mam własne dzieci.

Teraz dopiero widzę, co straciłam. Mam w sobie straszną złość i żal. Patrzę na swoje dzieci i wiem, że mogłam mieć inne dzieciństwo. Patrzę, jak moja 6-letnia córka przymierza moje szpilki, maluje usta moimi szminkami. Mój synek woła mnie w nocy - tylko po to, żeby się przytulić. Ja tego nie miałam.

I choć mieszkamy blisko siebie, ostatni raz odwiedziłam ją 8 lat temu. Wnuki zupełnie jej nie interesują. Ona cały czas gdzieś się spieszy. Potrafi za to godzinami opowiadać o swoich siedmiu kotach. Nigdy nie przyznała, że zostawienie mnie było błędem.

Jest jak jest. Według mnie przegrała swoje życie. Jest mi obojętna. Moje dzieci nie nazywają jej babcią, pytają tylko: dlaczego twoja mama cię nie słucha?

[Od Redakcji: list nagradzamy 30-dniowym kodem do Kinoplex.pl]

Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.