Syndrom opuszczonego gniazda inaczej - bez dzieci odżyłam!

Dzieci opuszczają dom, a rodzice ramiona? Bynajmniej. Czytelniczka udowadnia, że życie nie kończy się z dniem, kiedy przestajemy być potrzebni dzieciom. "Bo jestem nie tylko matką" - pisze.

Syndrom opuszczonego gniazda. Definicja: "Czas, kiedy rodzice borykają się z różnymi emocjami, związanymi z opuszczeniem domu przez ich dzieci, nazywa się syndromem pustego gniazda. Zdarza się, że takie sytuacje prowadzą nawet do depresji osamotnionych rodziców. Syndrom opuszczonego gniazda może nasilić się też u ojców, szczególnie tych, którzy czynią sobie wyrzuty, że nie spędzili więcej czasu z dziećmi, gdy te były jeszcze małe. Syndrom pustego gniazda objawia się:

- wewnętrzną pustką,

- lękiem,

- smutkiem,

- samotnością,

- zagubieniem.

Moje dzieci wyprowadziły się z domu w tym roku, w tym samym czasie. Córka wyjechała na studia do Wielkiej Brytanii, syn zamieszkał ze swoją dziewczyną 500 km od domu rodzinnego. A ja jestem szczęśliwa , jakbym dostała drugie, nowe, ekscytujące życie.

Odkąd urodziły się moje dzieci, prawie codziennie zadawałam sobie pytanie:czy jestem dobrą matką? Najpierw moje wątpliwości budziła podstawowa obsługa noworodka, później sprawy związane z wychowaniem małego człowieczka, następnie odpowiednie przygotowanie młodego człowieka do samodzielnego startu w dorosłość. Z dziećmi miałam zawsze dobry kontakt, świetnie się dogadywaliśmy ale...

Zarówno syn jak i córka dobrze się uczyli, mieli dużo przyjaciół, ze wszystkimi problemami zwracali się do mnie i do męża. Można powiedzieć, że jako rodzina stanowiliśmy zgraną drużynę. Dlaczego więc zamiast - zgodnie z powyższą definicją - tęsknić i wpadać w depresję po ich wyprowadzce, ja jestem w euforii?

Po ich wyprowadzce jestem w euforii.

Wyjechali. A ja? Kiedy już wysprzątałam ostatnią szafkę kuchenną na błysk, kiedy zrobiłam przemeblowanie w mieszkaniu, dostosowując je do potrzeb moich i męża, poczułam, że teraz jest mój czas.

Zmieniliśmy z mężem całkowicie tryb życia. Zaczęliśmy biegać, przeszliśmy na dietę. Po pracy nie wracamy od razu do domu lecz spotykamy się na mieście. Zdarzają się romantyczne kolacje, wycieczki rowerowe, spontaniczne wypady do kina w środku tygodnia, zaczęli bywać u nas od dawna niewidziani i zaniedbywani wcześniej znajomi. Moje życie nabrało tempa i wyszło poza obsługę domu i domowników. Czuję się, jak na nieustających wakacjach. Zapisałam się na język włoski, chodzę na pilates, zaczęłam prowadzić blog z poradami.

Trudno mi przed sobą przyznać ale dobrze mi i wygodniej bez nich.

Czasami mam wrażenie, że obecnie jestem z dziećmi w lepszym kontakcie niż dotąd. Odeszły kłótnie o prozaiczną codzienność: zakupy, bałagan, zajmowanie łazienki, nienastawione pranie, podbieranie kosmetyków i ubrań. Zaczęliśmy rozmawiać o tym co ważne - o uczuciach, planach na przyszłość, marzeniach, o przeczytanych książkach i obejrzanych filmach.

Trudno mi przed sobą przyznać, ale dobrze mi i wygodniej bez nich. Kocham je bardzo mocno, ale nie tęsknię i nie chciałabym wrócić do czasów wspólnego mieszkania. Czy to oznacza, że jestem wyrodną matką?

G.

[Od Redakcji: List nagradzamy książką Jacqui Marson "Bycie miłym to przekleństwo".]

Bycie miłym to przekleństwoBycie miłym to przekleństwo Bycie miłym to przekleństwo Foch poleca!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.