Uważajcie na kłamczuchy, które żerują na waszej wrażliwości!

Nasza Czytelniczka zetknęła się z osobą chorą lub wyrachowaną. Bez względu jednak na to, co jest prawdą, lepiej uważać, by nie poczuć się wykorzystanym.

Mam koleżankę, która ciągle kłamie. Nie przyjaźnimy się szczególnie blisko - może gdyby tak było, zebrałabym się na rozmowę z nią i wyłożyła jej, co widzę, słyszę, kojarzę i co, jakby nie było, czasem mnie po prostu irytuje. Ale ponieważ jest to po prostu znajomość z pracy, nie utrzymuję z nią żadnych kontaktów poza biurem - wychodzę do domu codziennie z myślą z tyłu głowy: w sumie - co cię to obchodzi.

Jedni się odchudzają, inni palą papierosy, a jeszcze inni muszą sobie parę razy dziennie przeinaczyć fakty.

Obchodzi mnie jednak o tyle, że myślę sobie o niej, jako o pewnym fenomenie - choć być może (to w zasadzie bardziej niż prawdopodobne), cierpi ona na jakieś schorzenie, które nakazuje jej konfabulować na każdym kroku. Jedni się odchudzają, inni palą papierosy, a jeszcze inni muszą sobie parę razy dziennie przeinaczyć fakty. Nie przeszkadzałoby mi to jednak zupełnie, gdyby nie fakt, że uświadomiłam sobie, że zarówno ja, jak i inne osoby z pracy, a zapewne i kolejnych ileś osób w innych kręgach jej znajomości - są przez nią po prostu wykorzystywane.

Pracujemy razem już sześć lat, biurko w biurko - jestem więc świadkiem wielu wydarzeń z jej życia, nie tylko zawodowego. To, że wymyśla ona niestworzone historie, ubarwia różne sytuacje, czy po prostu w żywe oczy kłamie - odkryłam dopiero trzy lata temu. Wcześniej po prostu niespecjalnie słuchałam jej opowieści, a jeśli nawet, to wpuszczałam je jednym uchem, a wypuszczałam drugim. A może też zwyczajnie nie jestem najbystrzejszą osobą na świecie, co w zestawieniu z faktem, że bywam naiwna pozwoliło mi przez długi czas być okłamywaną na każdym kroku.

W którymś momencie zaczęłam jednak podejrzewać, że nie wszystko, co ona opowiada jest prawdą.

Czasami prosiła mnie o przysługę - bym załatwiła jakąś drobną rzecz za nią, skserowała dokumenty, przejrzała papiery - bo ona musi iść z psem do weterynarza. Innym razem opowiadała o ciężko chorej mamie, którą się musi opiekować, bo ojciec zostawił je, gdy była malutka. To wyjaśniało jej rozkojarzenie. Zrozumiale: gdybym ja miała na głowie takie problemy, pewnie też odpływałabym czasami myślami. Współczułam jej i niejednokrotnie oferowałam pomoc, z której ona - również niejednokrotnie - korzystała.

W którymś momencie (gdy akurat musiałyśmy zacząć ściślej ze sobą współpracować) zaczęłam jednak podejrzewać, że nie wszystko, co ona opowiada jest prawdą. A gdy kiedyś, przez przypadek, usłyszałam, jak opowiada koledze, że jej rodzice właśnie wrócili z wycieczki po Afryce - coś mi zaświtało. Jej schorowana i samotna od ponad 30 lat matka pojechała z jej ojcem w podróż? Hmm.

Dobroć i pomoc - zawsze. Ale już naiwność - nie, dziękuję. Uważajcie na takie kłamczuchy!

Zaczęłam kojarzyć fakty. Koleżanka z innego działu skarżyła się kiedyś, że od pól roku nie może wyciągnąć od naszej kłamczuchy 200 zł, które pożyczyła jej kiedyś (sama się zaoferowała!), gdy ta narzekała na brak gotówki, a konieczność kupienia leków bratu, który podupadł na zdrowiu po wypadku samochodowym. Czy istnieje w ogóle jakiś brat? A jeśli tak, to czy naprawdę miał wypadek. Początkowo czułam się fatalnie, gdy złapałam się na tym, że wątpię już teraz w każdą historię. Ale przecież wielce prawdopodobne, że to wszystko wytwór jej wyobraźni.

Bardzo jej współczuję, bo myślę, że jest po prostu chora lub bardzo nieszczęśliwa i stąd te fantazje. A z drugiej strony stałam się bardzo czujna i trzy razy zastanowię się teraz, nim zaoferuję pomoc komukolwiek, kogo dobrze nie znam. Bo ludzie niestety żerują na naszej dobroci i wrażliwości. Każdy z nas pewnie zna taką osobę - a jeśli myśli, że nie zna, to po prostu jeszcze nie odkrył prawdy. Dobroć i pomoc - zawsze. Ale już naiwność - nie, dziękuję. Uważajcie na takie kłamczuchy!

Naiwna (już mniej!)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.