"Bogaci tatusiowie nie zapominają o dzieciach po rozwodzie. Są od nich odcinani, i traktowani jako skarbonka"

"Z mojego 15-letniego doświadczenia wynika, że to kobiety grają bardziej nie fair, i traktują dziecko jak kartę przetargową w celu wyegzekwowania wyższych alimentów" - pisze nasza czytelniczka w reakcji na tekst o alimentach.

Pierwszy raz mam tak wielkiego focha na artykuł na "Fochu", żeby napisać do Was list. Chodzi o tekst Ani Rączkowskiej pt. "Dlaczego wielu dobrze zarabiających mężczyzn unika płacenia alimentów?" Pewnie spowoduję wylanie się na mnie pomyj w komentarzach, ale zaryzykuję.

Alimentami zajmuję się zawodowo - jestem adwokatem. I żeby była jasność: potępiam osoby (bez podziału na płeć), które świadomie, mając na to pieniądze, unikają płacenia alimentów na dziecko. Ale mechanizm, który wyłania się z felietonu red. Rączkowskiej pt. źli, bogaci tatusiowie zapominają o dzieciach po rozwodzie jest tak wielkim uproszczeniem, że aż zęby bolą.

Pierwsza sprawa jaka mnie zastanowiła w felietonie: "Prawie żadna z moich koleżanek nie poszła po rozstaniu czy rozwodzie do sądu, żeby zasądzić alimenty" . Otóż informuję Panią redaktor, że nie ma takiej potrzeby, bo w wypadku orzekania rozwodu stron, które mają małoletnie dzieci Sąd w wyroku rozwodowym ma obowiązek orzec o tym w jakiej wysokości każdy z małżonków jest obowiązany do ponoszenia kosztów utrzymania i wychowania dziecka (art. 58 § 1 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego). Nie ma odstępstwa od tej zasady. W każdym wyroku rozwodowym pary, która ma małe dzieci od wejścia w życie kodeksu rodzinnego (tj. od 1965 r.) MUSI być punkt o alimentach. Ich wysokość może wynikać albo z uzgodnień stron, albo być ustalona na podstawie postępowania dowodowego, w którym Sąd określa usprawiedliwione potrzeby dziecka i możliwości majątkowe i zarobkowe zobowiązanych do alimentów (zarówno ojca jak i matki). A więc papier Pani koleżanki mają, wystarczy z niego skorzystać.

Po drugie, to, że redaktor Rączkowska nie chce pisać o rozwodowej jatce w kontekście alimentów, i ograniczyła się do pisania o pieniądzach bardzo spłyciło temat. Nie da się bowiem tego rozdzielić. Skala emocji przy rozwodzie jest tak wielka, że wszystkie kwestie związane ze złym małżeństwem (niestety dzieci też) są walką na śmierć i życie. I z mojego 15-letniego doświadczenia wynika, że to kobiety grają bardziej nie fair, i traktują dziecko jak kartę przetargową w celu wyegzekwowania wyższych alimentów właśnie, i pokazania kto tu rządzi.

Ci źli, bogaci tatusiowie, o których pisze pani redaktor bardzo często chcieliby zajmować się dziećmi. Proponują partnerkom opiekę naprzemienną. Jaka jest najczęstsza odpowiedź: nie, masz płacić, a od dziecka wara. Mam klientów, którzy w każdy weekend jeżdżą po 500 km w jedną stronę, żeby się tylko zobaczyć z dzieckiem, bo partnerka zaczęła nowe życie z dala od byłego męża, przy czym nie ma gwarancji, że nie zostaną odprawieni z kwitkiem. Są ojcowie, którzy mają łzy w oczach, za każdym razem kiedy przychodzą mi powiedzieć, że znowu nie dopuszczono ich do kontaktu z dzieckiem. Znam ojca, do którego w październiku zadzwoniono ze szkoły syna, z pytaniem dlaczego nie ma on nadal podręczników. Pan bardzo się zdziwił, bo kupił cały komplet na początku września. Okazało, się, że matka dziecka sprzedała książki na allegro. Na pytanie dlaczego, odpowiedź: przecież cię stać, kupisz drugie. Inna matka, która wyprowadziła się do Wielkiej Brytanii odesłała nieotwartą paczkę, którą ojciec przesłał córce na urodziny. W paczce była sukienka, którą córka sama sobie wybrała.

Jak te osoby mają ufać swoim byłym partnerkom, że przelewane przez nich pieniądze są wydawane właśnie na dziecko? Często wolą płacić mniejszą kwotę do rąk byłej żony, a na dziecko łożyć bezpośrednio: zapłacić za lekarza, za wakacje, za wycieczkę szkolną, założyć lokatę tzw. "posagową".

Odrębną kwestią jest to, że były małżonek (niezależnie od płci) najczęściej uważa, że skoro druga strona dużo zarabia, to powinna wszystkie pieniądze, które przewyższają koszty jego utrzymania (w ocenie większości to ok. 1000 zł) przeznaczyć na alimenty na dziecko. Najlepiej jakby byłemu małżonkowi/byłej małżonce zostało tylko na chleb z wodą, ewentualnie wynajęcie jakiejś klitki, w której można się przespać.

Bogaci tatusiowie w większości nie zapominają o dzieciach po rozwodzie. W większości są od nich odcinani, i traktowani jako skarbonka.

A tych, którzy naprawdę się uchylają radzę ścigać wszelkimi możliwymi sposobami. Przez komornika, prokuraturę (art. 209 kk), doniesienie do Urzędu Skarbowego (w końcu skoro wiadomo, że pan ukrywa jakieś dochody, to nikt tego lepiej nie zbada i nie będzie tropić niż skarbówka). Wiem, że skuteczność instrumentów prawnych jest niewielka, ale warto działać. Upokarzające? A czy upokarzające jest zawiadomienie policji o tym, że ktoś nas pobił na ulicy w biały dzień?

Ania

PS. Na koniec apel: Szanowni rodzice! Jeżeli chcecie się rozwieść to pamiętajcie: najbardziej ucierpi na tym tak czy inaczej Wasze dziecko. Spróbujcie schłodzić głowę, i nie angażować go w wojny kto był dobry, a czyja to wina. Nie traktujcie go jak karty przetargowej. Wiem, to trudne, ale na pewno się opłaci.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.