"Nic już nie będzie proste jak kiedyś. W kilka miesięcy straciłem wszystko"

Człowiek, gdy wszystko straci i walczy o życie, zupełnie inaczej zaczyna na to życie i to, co w nim "ważne" patrzeć. Tak samo inaczej patrzy na ludzi. Jak to określił nasz Czytelnik - "nie z góry, a z boku".

Jak to jest być po drugiej stronie? Po drugiej stronie czego i co to znaczy? Już wyjaśniam. Od jakiegoś czasu śledzę portal foch.pl i czerpię przyjemność z czytania artykułów mniej i bardziej poważnych. Wśród wielu z nich przebija się często wątek, co sprawić, aby zainteresować drugą osobę własną osobą, jak wyrazić to zainteresowanie lub dlaczego coś nie wychodzi w takiej relacji . Istnieje ten tumult i ta przestrzeń niedopowiedzenia między płciami. To miejsce, które jest jak piosenka Toma Waitsa, pełna gorzkich historii miłosnych, zawsze z pewnego rodzaju smutkiem, którego nie da się wypowiedzieć.

W tamtym i kolejnym roku można powiedzieć, że mało dwa razy nie odwaliłem kity, a raz mało nie wylądowałem na wózku.

Pod koniec 2013 roku straciłem w kilka miesięcy wszystko. Musiałem się wyprowadzić od dziewczyny, później nastąpiło rozstanie, niewiele później zachorowałem na przewlekłą chorobę Crohna-Leśniewskiego , która w trakcie leczenia lekami immunosupresyjnymi i sterydami spowodowała również bakteryjne zapalenie kręgosłupa. W tamtym i kolejnym roku można powiedzieć, że mało dwa razy nie odwaliłem kity, a raz mało nie wylądowałem na wózku. Ból i ulga po lekach przeciwbólowych to była jedyna rzecz, którą znałem przez kilka miesięcy. Hospitalizowany byłem cztery razy, w tym raz przetaczano mi krew bo zemdlałem z powodu wykrwawienia. Ból kręgosłupa był tak wielki, że co rano czułem się tak, jakby miało mi coś pęknąć. Kiedy miałem gorączkę, 40 stopni podczas zaostrzenia, czułem, że zbawienie i wyzdrowienie jest tuż za rogiem, wystarczy je tylko chwycić, ale nie miałem siły, czułem, że życie ze mnie uchodzi. Saturn pożarł kolejne dziecko.

Aby móc dobrze walczyć z chorobami autoimmunologicznymi, rozpoznawanie stresu i pozbywanie się jego źródeł, jest równie ważne jak leczenie farmakologiczne.

Leczenie na szczęście pomaga. Crohn jest w remisji od ponad roku, kręgosłup nie boli już tak jak kiedyś i mogę chodzić bez większego bólu. Ciało i organizm są dosyć elastyczne, przyzwyczają się do nowej sytuacji, reagują na leczenie, lepiej lub gorzej, ale widać w pewnym momencie światełko w tunelu. Umysł nie jest już tak odporny, nie jest z kamienia i cierpienie które się odczuwa jest o wiele większe niż tylko ból fizyczny. Gdy już mogłem chodzić trochę dalej niż tylko do łazienki a później - sklepu pod domem, zacząłem szukać pomocy specjalisty od leczenia psychologicznego. Do tego momentu dużo czytałem na temat filozofii, psychoanalizy, książek non-fiction, oglądałem wykłady Slavoja Žižka na temat Jacques'a Lacana i jego odkryć z zakresu psychoanalizy. Zacząłem szukać kogoś takiego w moim mieście, co nie okazało się wcale takie trudne. Niecały rok później muszę przyznać, że to była najlepsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Okazuje się, że aby móc dobrze walczyć z chorobami autoimmunologicznymi, rozpoznawanie stresu i pozbywanie się jego źródeł, jest równie ważne jak leczenie farmakologiczne.

Po drugiej stronie znaczy, być poza dyskursem między płciami. Kiedy o tym myślę, odczuwam pewną ulgę, ponieważ nikogo już nie zawiodę.

Proszę sobie spróbować wyobrazić świat pełen ludzi, przedmiotów, zjawisk społecznych, relacji międzyludzkich, całej rzeczywistości społecznej, która otacza człowieka, łącznie z pracą, związkami, relacjami z bliskimi. Teraz proszę sobie wyobrazić, że ten świat w jakiś sposób uwiera, wszystko jest nacechowane pewnymi uczuciami, nieustającym lękiem, pragnieniami, czymś, co jest nieznośne, co nie pozwala się skupić, bo cały czas rozprasza, zmusza do odpowiadania na domaganie, które nigdy się nie kończy, bo za każdym razem podstawiany jest inny obiekt. Można sobie wyobrazić, że taki świat i otoczenie powoduje stres, niezrozumienie, poczucie bycia wyobcowanym. A teraz proszę sobie wyobrazić, gdy te wszystkie rzeczy wracają na swoje miejsce, gdy tracą te wszystkie cechy, i zaczynają być takimi jakimi są. Pozbawione negatywnych czy pozytywnych cech, jest tylko use value i jest spokój. Tak jakby ktoś wyjął wtyczkę i wyłączył to, co do tej pory jątrzyło w całym ciele. Tak teraz się czuję, mimo, że jeszcze analiza się nie skończyła.

Ale tego, co straciłem, czuję, że już nie odzyskam. Jeszcze przed analizą czułem, że coś utraciłem, coś co ciężko nazwać słowami, ale było i już tego nie ma. I nie ma w tym miejsca dla żadnej kobiety. Po drugiej stronie znaczy, być poza dyskursem między płciami. Wszystkie związki które miałem do tej pory kończyły się w tym samym momencie, nie jestem w stanie już tego odtwarzać i reprodukować w nieskończoność. Kiedy o tym myślę, odczuwam pewną ulgę, ponieważ nikogo już nie zawiodę, nie stracę nagle niczego w czyiś oczach i przede wszystkim nie będę dla nikogo bagażem ani obciążeniem w chorobie, ta gra się już dla mnie skończyła.

Gdy nie uczestniczy się w rywalizacji o względy płci przeciwnej, dostrzega się, jak bardzo wszystko jest naseksualizowane.

Gdy człowiek traci (przynajmniej tymczasowo) możliwość uczestniczenia w grze pomiędzy płciami, wiele rzeczy staje się jasnych, przy czym często stają się niezrozumiałe. Gdy nie uczestniczy się w rywalizacji o względy płci przeciwnej, gdy nie ma napięcia seksualnego, dostrzega się jak bardzo wszystko inne jest niezwykle naseksualizowane. Każda reklama, większość filmów, czy muzyki bierze udział w tej maskaradzie, która staje się w pewny sposób natrętna, staje się przymusem. Wydaje się, że za tym wszystkim coś stoi, jakiś sens, coś co realizuje się w takiej relacji damsko-męskiej, oprócz zafascynowania, uczucia, potrzeby czułości i seksu. Z pozycji w której jestem, widzę, że nie stoi nic i każdy to czuje podskórnie, ale będzie za wszelką cenę starał się podtrzymać iluzję. Zawsze mi się wydawało, że każdy wie lepiej ode mnie, jak powinno wyglądać jego życie, co należy robić w związku, jak się zachowywać, jak być dorosłym, odpowiedzialnym itp. Teraz już wiem, że wszyscy są w jakiś sposób zagubieni i nie wiedzą co należy robić. Kiedyś miałem sen, że widzę siebie w płonącym domu z którego każdy uciekł. Ja zostałem, aż w końcu strop zwalił mi się na głowę. Każdy widział nadciągającą katastrofę, tylko nie ja. Wydaje się, że każdy stoi w takim płonącym domu przynajmniej raz w swoim życiu, a niektórzy zostają do końca, aż nie są w stanie zatrzymać nadciągającej tragedii.

Nachodzi mnie czasem uczucie tęsknoty za posiadaniem rodziny. Śni mi się czasem moja nieistniejąca córka. Wiem już, że będzie istnieć tylko w moich snach.

Może się wydawać, że przez to wszystko jestem zgorzkniały, nieszczęśliwy, próbuję zwrócić na siebie uwagę i dodatkowo patrzę na wszystkich z góry. Proszę mi uwierzyć na słowo, wcale tak nie jest, dopiero gdy pozbyłem się przymusu brania w tym udziału, gdy zacząłem eliminować źródła stresu, dopiero teraz czuję się wolny i mogę robić to co mnie interesuje. Mogę wreszcie działać, zamiast tkwić w tym myślowym rozgardiaszu który wpycha człowiekowi do głowy myśli w nieskończoność, co nie pozwala się skupić, nie pozwala spać i męczy do tego stopnia, że nie ma już miejsca na żadną działalność. A jeśli chodzi o patrzenie z góry, to patrzę, ale bardziej z boku.

Czasami, gdy już wszystko zostało powiedziane, nachodzi mnie uczucie tęsknoty za posiadaniem rodziny. Uczucie, które przewija się w marzeniach sennych, w których występuje moja córka. Ma długie, czarne, kręcące się włosy, nosi sukienkę w białe grochy i wołam na nią biedroneczka. Wiem już, że się nigdy nie spotkamy, że będzie istnieć tylko w moich snach. Kiedyś to było dla mnie oczywiste, jakie cele powinno się obierać w życiu, co powinno następować po sobie, wszystkie te rzeczy które świadczą o współczesnym człowieku i jego tożsamości, o czym pisał Erich Fromm , w swojej książce "Zdrowe społeczeństwo" . Pisał o trzech fundamentach na których opiera się tożsamość człowieka, czyli jego zawód, religia, klasa społeczna. Wszystko to wiąże się z aspiracjami i potrzebami współczesnych ludzi. To, co było kiedyś tak oczywiste i proste, już nie jest i być może już nigdy nie będzie. Być może uda mi się osiągnąć to czego chcę, ale odbędzie się to w zupełnie inny sposób niż do tej pory myślałem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.